Noc dobiegła końca. Przez większą jej część Harry trzymał w mocnym uścisku Louisa, głaskał go po głowie i szeptał uspokajające słowa. Szatyn trząsł się ze strachu, jednak za wszelką cenę nie chciał powiedzieć, co mu się śniło. Brunet nie naciskał na niego w żaden sposób, po prostu przy nim był. I to wystarczyło, by po kilku godzinach uspokoić niebieskookiego, który usnął nad ranem w ramionach Kędzierzawego. Chłopak mimo wszystko próbował w myślach wytłumaczyć sobie całą zaistniałą sytuację, ale nie potrafił dojść do żadnego konkretnego wniosku. Wskutek tego nie spał przez całą noc. Nagle poczuł poruszające się obok niego drobne ciało.
-Dzień dobry, Loueeh. - powiedział radośnie mimo zmęczenia malującego się na jego twarzy po nieprzespanej nocy.
Szatyn nie odpowiedział nic, tylko popatrzył na niego jednym, przymrużonym okiem, mruknął coś niezrozumiałego i przewrócił się na drugi bok, wcześniej owijając się szczelnie miękką, białą kołdrą. Loczek rozczulił się na ów widok, ponieważ w tym momencie Lou przypominał mu małego, uroczego kota. Postanowił nie budzić chłopaka i pomyśleć, co działo się wczorajszego wieczoru, bo w jego pamięci pozostały tylko małe skrawki wydarzeń. Stało się tak przez krążącą w jego żyłach dość dużą ilość alkoholu.
Pamiętał, jak się całowali... jak wargi niebieskookiego idealnie współgrały z jego, jak ich języki toczyły walkę. Wciąż czuł na swojej skórze delikatny dotyk Louisa, to, jak wplątywał palce w jego kręcone włosy... To wszystko było tak perfekcyjne. Zbyt perfekcyjne, by mogło być prawdziwe.
I właśnie dlatego uciekł od chłopaka. Zrobił to, bo nie wierzył, że tamten odwzajemnia pocałunek z przyjemnością, że z własnej woli dotyka jego ciała... Nie wierzył, że niebieskooki także coś do niego czuje. Myślał, że szatyn robi to tylko jednorazowo, że dla niego to tylko zabawa, lub robi to z przymusu, bo boi się Harry'ego. Obawiał się, że już po chwili lub następnego dnia on wyśmieje go za homoseksualizm, za jego zachowanie i nie będzie chciał go już dłużej znać. To byłby koszmar.
Bo przecież Louis z pewnością nie był homoseksualny. Nie, na pewno nie.
Wczorajszego wieczoru przez jego głowę przeszły właśnie te słowa. Wpadł więc jak burza do najbliższego monopolowego, kupił pierwszą lepszą wódkę i samotnie upił się nią w najciemniejszych okolicach Londynu by zapomnieć o tamtej chwili, płacząc przy tym. Nie pamiętał, gdzie był i ile czasu tam spędził. Wiedział jednak, że jakieś obce, silne, wytatuowane i przede wszystkim brudne ręce prowadziły go gdzieś, popychając go co jakiś czas, krzycząc i głośno się przy tym śmiejąc. Nie mógł jednak nic z tym zrobić, bo jego ciało obezwładnił cholerny alkohol. Czuł się taki bezsilny, słaby, aż w końcu ktoś go stamtąd wziął. Połączył ze sobą wszystkie fakty i był pewien, że to Louis, no bo jak inaczej znalazłby się w jego domu, pod jego kołdrą i z nim u boku? Jego mały, dzielny Lou. Musiał później jakoś się mu za to odwdzięczyć. Z pewnością o tym pomyśli. Wiedział, że czeka go poważna rozmowa z szatynem.
Jego rozmyślania przerwało ponowne, głośniejsze już pomrukiwanie. Zdecydowanie wyrażało ono niezadowolenie. Harry zaśmiał się cicho na widok porannego Louisa. W każdej chwili był uroczy, ale teraz przekroczył już wszelkie granice, nawet mimo tych zaschniętych łez na policzkach, które cholernie chwytały za serce i spuchniętych od płaczu oczu. Miał włosy roztrzepane na wszystkie strony i zaspany wzrok. Wygramolił się w końcu z łóżka, więc brunetowi ukazała się jego sylwetka. Luźna bluzka sięgająca chłopakowi do połowy ud i tak uwydatniała jego wystające żebra, a pomiędzy jego nogami była niemała przerwa. Nie stykały się ze sobą w ani jednym punkcie. Niebieskooki z pewnością był wychudzony, a Kędzierzawy chciał to zmienić. Wziął sobie to za nowy cel do osiągnięcia.
CZYTASZ
ognioodporni | larry stylinson
Fiksi PenggemarCzasem miał dość jego nieśmiesznych żartów, a czasem marzył tylko o tym, by bez opamiętania zatopić palce w jego miękkich, brązowych lokach. Niezwykły człowiek o czarujących zielonych tęczówkach był jego ukojeniem i ucieczką od codziennych problemów...