01

1.3K 66 18
                                    

,,Trzeba być niezależnym. Wszystko zaczyna się od takich właśnie uzależnień. Najpierw się ich nie zauważa, a potem człowiek nagle spostrzega, że jest w sieci przyzwyczajenia. Przyzwyczajenia, które ma wiele nazw. Jedna z nich to miłość. "

Erich Maria Remarque

(Od at. Tak mężczyźni mogą mieć na 2- gie Maria. Jeden z naszych polityków ta ma ;) )

~*~

Rose siedziała w bibliotece, pochylając się nad trzema opasłymi tomami z Historii Magii. *Profesor Loney, zadał im potężne wypracowanie na temat XIX-wiecznej wojny Goblinów z Czarodziejami, w której udział wziął niewielki oddział Mugoli. Szczerze mówiąc, mało ją to interesowało, a i książki zdawały się wymazać ten epizod ze swoich kart. Trudno było coś znaleźć, a jeśli już, były to tylko krótkie wzmianki.
Weasley zaczynała się już martwić, że spędzi tu całe życie, nie znajdując ani jednej informacji. Zrozpaczona swoją bezradnością i niewiedzą opadła na krzesło, wzdychając głęboko.

- W takim tempie to się tu ze starzeje, a potem umrę. Mój duch będzie tu wieczność, a ja będę jak jęcząca Marta- narzekająca Rose. Po prostu świetnie-stwierdziła ponuro, zerkając na otwarty egzemplarz grubej księgi, która miła grubo ponad dwa tysiące stron.

- Wiedziałam, żeby nie odkładać tego na potem - burknęła, odchylając do tyłu głowę i przecierając twarz dłońmi.
Wczoraj była za bardzo zmęczona, żeby w ogóle usiedzieć w fotelu, dlatego postanowiła, że napisze to wypracowanie dzisiaj. Kto by nie był zmęczony. Kilka dni temu rozpoczął się rok szkolny, a oni już mają nawał pracy. Nauczyciele im od początku tego roku zaczęli mówić

,, To już 6 rok, a my chcemy waszego dobra. Musicie dobrze zdać SUMY. Rodzice będą z was dumni"

Wyprostowała się i leniwie rozejrzała po bibliotece. Niewiele osób odwiedzało to miejsce, więc zawsze był tu spokój i potrzebna cisza. Wraz z Rose były to około trzy osoby.
Jej wzrok bezwiednie powędrował w stronę torby leżącej spokojnie pod nogami. Była otwarta, a z jej wnętrza, lekko wychylała się mugolska czekolada.
Rose zmarszczyła brwi, starając się nie rozpraszać. W końcu jednak wygładziła czoło i uśmiechnęła się delikatnie, schylając po słodycz.
Rozejrzała się po bibliotece szukając bibliotekarki, która gani uczniów za jedzenie w bibliotece. Nigdzie jej nie było, więc ruda rozpakowała czekoladę i utonęła w rozkoszy.
Kochała mugolskie słodycze. Często w dzieciństwie kłocila się z Hugonem, o to które słodycze są lepsze. Oczywiście Rose zawsze wygrywała. Miała dar do przekonywania ludzi, a jej brat był tak naiwny i dziecinny jak jej ojciec. Czasem zastanawia się czy matka biorąc z nim ślub była o zdrowych zmysłach.
Ronald Weasley był dziecinnym, szalonym i w ogóle nie śmiesznym człowiekiem. Jego suchary , które nazywał żartami, były tak suche jak piasek na sacharze, a jednak mama się z nich śmiała jakby mówił to jakiś komik. To prawda, że miłość nie ma oczu , ale ona by dodała, że jest jeszcze głucha. Pomimo tego jaki był ojciec to go bardzo kochała.

- Na dzisiaj koniec - szepnęła, zamykając opasłe tomisko. Nadal trzymając w ustach czekoladę wstała i pospiesznie przemierzyła całą bibliotekę.
Zabrała wszystkie rzeczy i wyszła, zamykając za sobą z trzaskiem drzwi.

~*~

Hugo przechadzał się po błoniach. Do kolacji zostało mu jeszcze trochę czasu, więc nie chciał go marnować na odrabianie lekcji, jak robiła to Rose. Dni były jeszcze ciepłe, więc po co ślęczeć w bibliotece? Tego Hugo nigdy nie zrozumie. Nie jest jak Rose.

Szedł przed siebie, od czasu do czasu spoglądając na granicę Zakazanego Lasu. Tak bardzo go korciło, żeby tam pójść, zobaczyć, odkryć to, czego jeszcze nie odkrył. Rozejrzał się dookoła, ale niewiele osób było na błoniach. Tym bardziej nikt nie patrzył w jego stronę, więc szybkim krokiem podszedł do drzew. Rozejrzał się jeszcze raz, aby się upewnić. Nikt nawet na niego nie spoglądał. Wszyscy byli pochłonięci w swoich myślach. Uśmiechnął się pod nosem i poszedł przed siebie.
Nie zamierzał odchodzić daleko. Tak tylko, chciał się rozejrzeć.
-Las jak las- mruknął Hugon rozglądając się dookoła.
Wysokie korony drzew nie pozwalały dotrzeć tu najmniejszemu promieniowi słońca.
Młody Weasley szedł wolno patrząc na rosnące wokół krzewy z poziomkami. Na ich widok zaburczało mu w brzuchu. Pogłaskał swój płaski brzuch i spojrzał po raz kolejny na krzaczek. Bez zastanowienia podszedł i urwał czerwony owoc.

- Pycha...- szepnął do siebie rudy, zatapiając się w rozkosznym smaku owoca.
Na jednej niby poziomce się nie skończyło. Żarłoczny chłopak szybko opróżnił cały krzaczek. Wytarł czerwoną buzię z owoców rękawem bluzki. Matka gdyby go widziała pewnie dostała by zawału , a ojciec jedynie by się uśmiechnął mówiąc: moja szkoła. Na tą myśl uśmiechnął się i skierował się na błonia.

~*~
Rose szła w kierunku stołu Gryfonów. Była zmęczona, a przed nią jeszcze lekcja z Hagridem i chodzenie po lesie. Bardzo lubiła olbrzyma, jednak uważała , że jego lekcje są nudne i to zawsze na nich musi zrobić jakąś głupotę. Nadal pamięta jak w pierwszej klasie potknęła się o komar drzewa i wpadła w odchody angory.
Cała klasa się z niej śmiała, Louis z Ravenclav'u nawał ja śmierdzącą wiewiórą. To przezwisko ciągnęło się aż do 3 kl. Krukon często nadal tak do niej mówi.
Usiadła obok Alshy i Keiry.
Rzuciła przelotne cześć i zajęła się jedzeniem.

~*~
Scorpius siedział na kanapie w Pokoju Wspólnym Ślizgonów i podrzucał w górę mugolska małą piłkę.

- Co to? - zapytał Zabini, chwytając w locie piłkę, przeskakując przez oparcie sofy, klapnął tuż obok przyjaciela.
Zabini był kuzynem Scorpius' a. Jego ciotka- Daphne przez drobny skok w bok straciła bogatego męża i tak została panią Zabini.
Matthew Zabini był zdecydowanie nad ppbudliwy, dlatego był jednym z najlepszych graczy quidycza oprócz Scorpius' a. Alex Lewis było nieco mniej pobudliwy, więc obszedł mebel dookoła i spokojnie usiadł w fotelu, zakładając nogę na nogę.
- Taka mugolska piłka- powiedział Malfoy, drapiąc się niegroźnym końcem różdżki po brodzie.
- Hę? - spytał Zabini, biorąc piłkę do buzi.
Malfoy popatrzył na kuzyna z obrzydzeniem.

- Skąd to masz? - Spytał Alex obracając swoją różdżkę w palcach.
- Dostałem od kogoś, ale nie pamiętam od kogo i w jakich okolicznościach - odpowiedział Malfoy, unosząc obie brwi do góry i spoglądając na Lewisa.
- Pewnie od jakiejś ładnej mugolki- poruszył wymownie brwiami, Malfoy zaśmiał się.
Zdezorientowany Zabini przeczesał swoje ciemne falowane włosy i wstał.
- Chodźcie kolacja juz trwa, a ja jestem głodny- mulat szybko wyszedł, a Ślizgoni poszli zaraz za nim.

~*~

- Nie rozumiem jak można mieć lekcje o magicznych stworzeniach o 19- dyszała Rose do przyjaciółek.

Pędziły przez korytarze, jakby je ktoś gonił. Za 5 minut mają lekcje.
Alsha popatrzyła na nią i jedynie wzruszyła ramionami. Rose wywrócila oczami i przyspieszyły kroku.
W pewnym momencie ruda wpadła na coś lub kogoś i książka ,którą miła w rękach wleciała w górę i uderzyła ją w głowę. Widziała mroczki przed oczami, ale ten głos pozna wszędzie. Wstała o własnych siłach, podnosząc książkę i unosząc głowę do góry. Jej wstanie nie wyglądało tak jak zamierzała, bo zachwiała się na nogach i wpadła w ramiona chłopaka.
~*~

* Profesor Loney- postać wymyślona przeze mnie. Nauczyciel uczący Historii Magii. Ma około 60 lat.

* angora- zwierzę żyjące w zakazanym lesie. Większa wersja skunksa ze smredzącymi odchodami na km. Wymyślona na potrzeby opowiadania

Akcja się rozkręci. Pierwsze rozdziały są nudne jak zawsze, ale spokojnie.

Rose ruda Gryfonka Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz