08

428 39 1
                                    

~*~

Ja ją zamorduję. Skręcę kark! - Warczał wściekle Malfoy, gdy drugą godzinę chodzili bez celu po ciemnym i wyjątkowo strasznym lesie. Akurat robił krok, kiedy jego noga ugrzęzła w czymś, co na pierwszy rzut oka wyglądało jak błoto. Kiedy spojrzał w dół, poczuł zapach kupy Angory . Skrzywił się i wyciągając buta z brązowej mazi jeszcze mocniej zaczął sie denerwować na McGonagall.
Rose spojrzała na niego i zaczęła się śmiać, widząc jak strzepuje odchody Angory z powierzchni swojego nowego i wypolerowanego buta.
- Kto normalny chodzi do lasu w nowych butach? - Zapytała, uspokajając oddech. Malfoy podparł się o drzewo i chwycił jakiś liść. Zaczął wycierać nim but, w ogóle zapominając o różdżce, którą miał w kieszeni spodni. Rose skrzywiła się widząc jego zmagania i postanowiła zostawić go samego ze swoją śmierdzącą sprawą.
- Co mamy na tej durnej liście? - Zapytał, skończywszy czyszczenie. Podszedł do niej i nim zdążyła zareagować, wyrwał jej kartkę z dłoni. Przejechał wzrokiem po pergaminie z miną nie wyrażającą żadnego zainteresowania. - Ale bazgroły. Ledwo da się to czytać - stwierdził po minucie, oddając jej listę.
- Faceci z reguły piszą brzydko - stwierdziła, zerkając na kartkę, a później ponad ramieniem Ślizgona. Zmarszczyła brwi i jeszcze raz spojrzała na listę.
- Weasley, nie wypowiadaj się na temat facetów, bo mało o nich wiesz. Moje pismo jest idealne pod każdym względem, za to ty masz pewne... co ty robisz? - Zapytał, zauważając, że dziewczyna podeszła do drzewa stojącego za nim i zdjęła z ramion plecak. Oczywiście to jej przypadła rola tragarza, bo dlaczego niby miałby coś nosić? Jeszcze nabawiłby się zwichnięcia, czy innej kontuzji.
- Odrabiam NASZ szlaban, Malfoy - warknęła, chwytając się dłońmi za wystające gałęzie. Spojrzała w górę i podciągnęła się, odpychając stopami od pnia drzewa.
- Na meczu ci tak dobrze nie szło - burknął Ślizgon.
- Bo miotła była śliska, bezmózgu - powiedziała, siadając okrakiem na większej gałęzi. Zamachała nogami i spojrzała na niego z góry. Musiała przyznać, że patrzenie na tego robala z tej wysokości jest o wiele lepsze niż z dołu. W końcu znajdował się na poziomie, na którym powinien się znajdować - runa leśnego.
- Uważaj na słowa - pogroził jej palcem. Wywróciła oczami i ostrożnie stanęła na gałęzi, trzymając się pnia. - Wchodzisz jeszcze wyżej? - Zapytał zdziwiony.
- Ślepy jesteś? - Spytała sarkastycznie, wspinając się kolejne dwa metry w górę.
- Weasley, nie wygłupiaj się. Złaź stamtąd!
- Martwisz się o mnie? - Spytała, a w jej głosie słyszalna była nutka sarkazmu i rozbawienia.
- Co? Nie! Oczywiście, że nie, ale jak spadniesz i połamiesz nogę to nie będę cię nosił! Nawet o tym nie myśl! Zostawię cię tutaj! - Wołał, ponieważ dziewczyna była coraz wyżej i nie był do końca pewny, czy go słyszy. - W ogóle... to po co ja marnuję swój czas na rozmowy z tobą? - Burknął, odwracając się. Kopnął jakiś kamyk i już miał zamiar odejść, kiedy usłyszał szelest liści. Spojrzał w górę, mając nadzieję, że Weasley jednak spadnie i połamie tą nogę, żeby mógł ją tu zostawić wilkołakom na pożarcie. Oczywiście, to była Weasley, ale wcale nie spadała. Zamiast tego zwinnie zeskakiwała z gałęzi na gałąź, by po chwili znaleźć się obok niego.
- Bo sam nie dałbyś rady nic znaleźć. Najwyżej wdepnąłbyś w jakieś - sugestywnie spojrzała na jego nogę - gówno. - Uśmiechnęła się słodko i całkiem niewinnie, wymijając go. Podeszła do plecaka i kucnęła przy nim.
- Nie bądź taka cwana. Założę się, że byłbym od ciebie lepszy w zbieraniu tych głupich składników - powiedział, przyglądając się, jak podnosi się z klęczek i zakłada plecak.
- Jasne - stwierdziła, podchodząc do niego i zadzierając głowę do góry, by patrzeć w jego twarz, a nie pierś.
- Chcesz się założyć? - Spytał, unosząc brew. Zrobiła z ust „dzióbek" i zmrużyła powieki. Po chwili wyjęła z kieszeni dżinsów kartkę z listą składników i różdżkę. Wypowiedziała zaklęcie i podała mu drugą, identyczną kartkę z tymi samymi danymi.
- Jeśli przegrasz, publicznie przed całą szkołą wyznasz, że jestem lepszym szukającym od ciebie, a twoja drużyna jest, nie oszukujmy się, do dupy - uśmiechnęła się wrednie.
- Jeśli wygram, publicznie przed całą szkołą wyznasz, że chciałabyś się ze mną przespać, bo jestem tak bardzo idealny, a ty chciałabyś poczuć się wreszcie kimś - jego wypowiedź była, jak dla niej, zbyt teatralna, ale skwitowała to jedynie uniesieniem brwi.
- Beze mnie... zginiesz w tym lesie - mruknęła cichutko wprost do jego ucha, wymijając go. Uśmiechnął się cwanie.
- Mów za siebie - powiedział, ale kiedy spojrzał przez ramię, Weasley już nie było. Został sam w ciemnym, ogromnym lesie, z listą przedmiotów do zdobycia i kompletną pustką w głowie. Nie wiedział od czego zacząć, gdzie iść i co zrobić. I pierwszy raz w życiu przyznał, że Weasley była mu potrzebna. Przynajmniej z jej mózgiem i cholernym pociągiem do książek, zakończyłby ten szlaban szybko i bezboleśnie. Teraz musiał radzić sobie sam. Kopnął w pień drzewa.
- Cholera! - Wrzasnął, kiedy zdał sobie sprawę, że go to zabolało. Gdzieś nad nim zakrakały kruki. Spojrzał w górę i natychmiast oddalił się od tego miejsca.

*

Uch! Co to jest? Jakim prawem ta wredna, stara dziewica wysłała mnie na ten szlaban do lasu?! Nie mogła sobie znaleźć jakiegoś innego zajęcia? Już chyba wolałbym czyścić sowiarnię. Chociaż nie, nie wolałbym.
I gdzie jest Weasley!? Jak jest potrzebna to nigdy jej nie ma! Niby jak mam znaleźć te wszystkie składniki sam? Co to w ogóle jest ?-wskazał na listę. Już odpuszczę jej ten zakład, w sumie perspektywa słuchania Weasley, że chciałaby się ze mną przespać mogłaby być straszna. Nie potrzebuję koszmarów, ale mogłaby się teraz pojawić! Zrobić wejście smoka... Ha! Smoka! No jakby się przyjrzeć, to ma w sobie coś z tych gadów. Czy smoki to w ogóle gady? Choć Weasley to bardziej wiewiórka. Nie dość, że ruda to jeszcze skacze po drzewach. Jak małpa. Smoko-wiewiórko-małpa. O!
Ale bagno... Jaki szajs. I gdzie ja w ogóle jestem?

Przystanąłem, by się rozejrzeć, jednak wszystko w tym głupim lesie jest takie same! Jak miałem niby wiedzieć gdzie, do cholery, jestem, skoro wszystkie drzewa były identyczne?! Może już tędy szedłem? Spojrzałem pod nogi żeby znowu w coś nie wdepnać wtedy rzuciło mi się w oczy małe błyszczące coś. Wziąłem do ręki liść, żeby przypadkiem nie pobrudzić sobie rąk, i wyciągnąłem owe coś. Jak się okazało to dość duży klucz zakończony u góry kulką w której w środku była róża. Bez zastanowienia wpakowałem do kieszeni kluczyk.
- Ale lipa - mruknąłem przysiadając na jakimś kamieniu. Nowe buty to nie był dobry pomysł. Nie dość, że już wcale nie wyglądały na nowe, to jeszcze mnie obtarły.
- Dłużej nie wytrzymam - burknąłem, jeszcze raz rozglądając się wokół siebie.
Było cholernie ciemno, ledwo mogłem cokolwiek zobaczyć. Według mojego zegarka była godzina dwudziesta trzecia, a więc do rana jeszcze długa droga.
Ten las był dziwny. Zdawało mi się, jakby żył własnym życiem. Te odgłosy... o ile dobrze kojarzyłem, żadne zwierzę takich nie wydawało.
Wydawało mi się, że ktoś na mnie patrzył. Obejrzałem się na za siebie, ale nikogo ani niczego nie zobaczyłem. Spojrzałem na korony drzew. Wznosiły się nade mną jak wielkie, ciemne bezkształtne masy. Z każdą sekunda wydawało mi się, że konary zniżają się w moją stronę chcąc mnie złapać i pożreć. Dosłownie, jakby drzewa mogły jeść ludzi.
Ten las działał na mnie w ten sposób, że świrowałem! Wyobrażałem sobie drzewa jedzące ludzi! Niech tylko ojciec dowie się, gdzie spędziłem noc, a jestem pewien, że rozniesie tą szkołę w proch! Zaczynam wariować!
Zawinąłem się i zapominając o butach ruszyłem przed siebie. Musiałem jak najszybciej znaleźć Weasley. W tych ciemnościach i w tych... okolicznościach, nawet jej towarzystwo było lepsze od samotności. Nie wierzę, że o tym pomyślałem.

*

Rose ruda Gryfonka Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz