Rozdział XIV

75 13 0
                                    


Dość długo nie wychodziłam z domu, bo wiecie, zimno na dworze, mordercy się pod płotem kręcą... Chociaż z tymi mordercami to chyba przesadzam.
W Transformice nie ma jako takich pór roku, ale za to są eventy, które jakby wyznaczają pory roku.
Ponoć niedawno zaczął się event zimowy, oznaczający jak sama nazwa wskazuje zimę.
Nic ciekawego się nie działo, a przynajmniej do dzisiaj.
Dzisiaj spadł śnieg.
Jako że pierwszy raz w życiu widziałam śnieg, bez wachania wybiegłam przed chatkę i zaczęłam się tarzać w białym puchu. Nieświadomie zawołałam do siebie Pawła, Lenę i Sebastiana, z którym nawiasem mówiąc już się zaprzyjaźniłam.
Przybyli do mnie po jakimś czasie, tak samo jak ja radośni z powodu opadów śniegu.
Ogródek wnet począł się zapełniać bałwankami, fortami ze śniegu, a nawet moim śniegowym klonem, ulepionym rzecz jasna przez Pawła.
Przez conajmniej kilka godzin bawiliśmy się tak, wesoło obrzucając się śnieżkami (stoczyliśmy kilka bitew). Ogólnie całkiem fajnie się bawiłam, nie licząc lekkiego ukłucia zazdrości, gdy Paweł zbyt długo przebywał z Leną, lecz to potem się wyrównało z tymi kilkoma godzinami które spędził ze mną.
Gdy niebo zaczynało powoli szarzeć, razem z Pawłem zaczęliśmy budować jakieś coś, chyba bałwana.
Gdy już byliśmy blisko końca, to wtedy na naszą budowlę spadła mysz. Ot tak, z nieba.
Wzdechnęłam ze smutkiem. Zaczynałam już lubieć tego śniegowego mutanta.
Mysz otrzepała się i spojrzała na nas tak, jakby spadała z nieba codziennie. Skrzywiła się i powiedziała pod nosem:
-Przeklęte smoki, mam jakieś kilkaset kilometrów do Ottersdale, a many brak...- po czym zaczęła chować po kieszeniach płaszcza drobne przedmioty, które wypadły jej podczas upadku.
Nigdy jeszcze nie spotkałam się z taką myszą. Jej futro nie przypominało żadnego z tych istniejących, było jakby "naturalniejsze". Miała na sobie długi, brązowy, połatany płaszcz, z mnóstwem kieszeni, a z każdej wystawała jej jakaś tajemnicza mikstura w buteleczce lub sakiewka ze złotem.
Włosy miała brązowe, uczesane w zawadiackiego koka, przykrytego kapeluszem z kolorowym piórkiem.
Oprócz płaszcza miała też na sobie koszulkę i spodnie, co w świecie myszy jest dość rzadko spotykane.
Przyjrzałam się bliżej jej twarzy. Od jednego kącika ust aż do kącika oka ciągnęła się blizna, natomiast na prawym oku miała bielmo.
Na szczęście nie zauważyła mojego przyglądania się, bo nadal była zajęta sprzątaniem swoich drobiazgów. Jej kieszenie musiały być naprawdę głębokie.
W pewnym momencie wstała (cały czas przykucała) i spojrzała krytycznie na ziemię, jak na dawnego wroga. Zmarszczyła czoło, po czym oderwała się od bitwy na wzrok z ziemią, następnie spojrzała na nas i się zapytała twardym głosem:
-Nie macie przy sobie żadnego pojemniczka, albo słoiczka- w geście wyjaśnienia pokazała nam na rozbitą butelkę i plamę niebieskiej cieczy na ziemi.
Zgodnie pokręciliśmy głowami. Zaczęła coś gadać pod nosem, ale nie wiem co dokładnie, bo usłyszałam tylko fragment:
-Ajajaj, nie można tak tego zostawić, bo jeszcze mandragory im w ogródku porosną. Z drugiej strony, mana jest troszeńkę droga, a mi jej brakuje... O, już wiem. Zmień się w szama, czy w co wy tam się zmieniacie- powiedziała głośno do Leny.- i wyczaruj mi runę.
Lena wyczarowała jej piękną, złocistą runę, lecz ta spojrzała na nią z niesmakiem.
-A idź ty popisywać się gdzie indziej. Potrzebna mi taka zwykła, o, ty mi daj!- wskazała na mnie.
Zmieniłam się w szamana, po czym bez zbędnych ceregieli przyzwałam zwykłą, błękitną.
Dziwna przybyszka chwyciła ją mocno a następnie zgarnęła na nią niebieski płyn. Gdy chciała ją zchować do kieszeni na moment zawachała się, po czym spojrzała mi w oczy.
-Masz całkiem spory potencjał- powiedziała i podała mi runę.- Masz, jest teraz magiczna.
I zniknęła zostawiając mnie skonfundowaną na środku ogródka.
Kim ona była?

Transformice- Przyjaźń i zdrada Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz