Rozdział XVI

77 12 2
                                    


Siedziałem w salonie i czytałem książkę. Przede mną ogień strzelał w kominku.
-Długo nie widziałem się z Marceliną- pomyślałem, mimo że spotkaliśmy się wczoraj.
Przewróciłem stronę i rozsiadłem się wygodniej w fotelu.
-Ciekawi mnie, co ona teraz robi.

-Ciekawa jestem, co teraz Paweł robi.- pomyślałam i poczułam ciepło na sercu, po chwili zgaszone przez przeczucie niebezpieczeństwa. Odwróciłam się i zobaczyłam za sobą dwa koty; jednego czarno-białego w zielonej koszulce i szaro-białego w koszuli z krawatem. Gdy mnie zobaczyły, natychmiast się zatrzymały i popatrzyły na mnie wzrokiem pełnym pożądania. Pożądania, w tym sensie, że chciały mnie pożreć/rozszarpać. Nie czekając na atak od razu ruszyłam biegiem przez korytarz między pokojami. W Transformice aby wejść do innego pokoju lub trybu trzeba było przejść się trawiastą ścieżką i przejść pod bramą. Tutaj przechodziło się krętymi korytarzami statku kosmicznego.
Skręciłam w jakiś boczny korytarz by zgubić koty, które z początku zaskoczone, po chwili zaczęły mnie ścigać. Po chwili szybkiego biegu chyba je zgubiłam.
Odetchnęłam z ulgą i poszłam wzdłuż korytarza, aby nie ryzykować ponownego natknięcia się na poprzednią parkę.
Mój spokój trwał niedługo, bo już po chwili spokojnego marszu, z naprzeciwka wyskoczył ogniście rudy kot w czarnych okularach. Natomiast drogę z tyłu zablokowały mi dwa koty które goniły mnie wcześniej. Najwidoczniej ich nie zgubiłam.
Nie miałam drogi odwrotu, nie licząc drzwi obok, za którymi mogło być o wiele więcej kotów. Nie miałam zamiaru tam wchodzić, lecz gdy rudy kot zamachnął się łapą tak, że o mało nie odciął mi głowy, zmieniłam zdanie i z impetem wpadłam do pokoju.
Jak myślałam, w pokoju było o wiele więcej kotów. Stanęłam przerażona pod drzwiami, podtrzymując je swoim ciężarem.
Koty w pokoju spojrzały na mnie magnetyzującym wzrokiem. Wszystkie przestały tańczyć i powoli ruszyły w moją stronę, prychając i sycząc.
Stałam wciąż opierając się o drzwi, które nawiasem mówiąc zaczynały lekko uginać się pod ciężarem wpadających nań kotów i trzęsłam się ze strachu. Gdy jakiś kot próbował przeorać mi pyszczek pazurami, odruchowo zasłoniłam się łapkami, zyskując kolejne szramy na ciele.
Tym samym spowodowałam, że drzwi się orworzyły, a kolejne trzy koty wpadły do pomieszczenia.
-Świetnie, znowu zginę.-pomyślałam.
Ze strachu przed ponowną, tym razem nieuniknioną śmiercią zaczęłam głośno piszczeć "iiiiiii".
Wtem mnie olśniło.
Magiczna runa w ekwipunku!
Szybkim ruchem wyjęłam ją i zaczęłam się zastanawiać, jak mam się nią bronić. To tylko kawałek duchowej materii, czy on może mnie obronić?
Moje zastanawianie się przerwał bury kot pragnący rozpłatać mnie na pół. W ostatniej chwili odparłam jego atak, blokując jego szpony runą. Przynajmniej kiedyś była to runa, teraz był to świecący na błękitno miecz.
-Aa, więc tak to działa!- wykrzyknęłam i zaczęłam machać mieczem na prawo i lewo. Adrenalina dodawała mi sił i brawury, oraz pozwalała zapomnieć, że robię wielu osobom krzywdę.
Koty mimo widoku konsekwencji cięć miecza nadal mnie atakowały. Po jakimś czasie grupa nacierająca na mnie zaczęła się przerzedzać. Gdy wszystkie koty uciekły, lub stały w kącie liżąc rany wreszcie bezpiecznie odejść.
Wyszłam z pokoju i korytarzem poszłam do jakiegoś wąskiego i zaciemnionego korytarzyka.
Tutaj wreszcie mogłam ocenić stan mojego zdrowia. Od stoczonych walk miałam pełno ran ciętych na łapkach i tułowiu.
-Muszę jak najszybciej się stąd wydostać- pomyślałam i poczułam lekką utratę sił. Bądź co bądź, straciłam trochę krwi.
Postanowiłam wyjść z zaułka i powoli i ostrożnie udać się do stacji zmiany gry. Po wyjściu skierowałam się w prawo, na rozdrożu korytarzy.
Po chwili wpadłam na coś miękkiego. Uniosłam łepek do góry i sprawdziłam na co wpadłam. Na kota. Bo cóż innego tutaj łaziło?
Kot spojrzał na mnie tym samym łakomym wzrokiem co reszta sierściuchów, lecz gdy spojrzał na moje rany, a następnie na wielką, błyszczącą na niebiesko klingę częściowo zbroczoną kocią krwią, potrząsnął głową i spojrzał na mnie normalnym, jakby lekko współczującym wzrokiem.
-Pomogę ci- powiedział cicho.
Zdziwiła mnie jego wypowiedź, chociaż w zasadzie dzisiaj już nic nie powinno mnie zdziwić. Uspokoiłam się wewnętrznie i miałam okazję przyjżeć się bliżej napotkanemu kotu, a raczej kotce. Była ona czarno-biała, tak samo jak wcześniej spotkany kot, ale miała na sobie bluzę z kapturem i zielone spodnie, a co dziwne, miała buty. W jej uszach tkwiły słuchawki.
-Mam na imię Anastazja.-przedstawiła się- Wiem co czujesz, bo też kiedyś byłam w takiej sytuacji. Zaprowadzę cię do wyjścia, tylko najpierw musimy znaleźć ci jakiś kamuflarz, bo nie jestem pewna czy zdołam cię obronić.
Skinęłam głową. W towarzystwie Anastazji czułam się znacznie bezpieczniej.

Transformice- Przyjaźń i zdrada Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz