Rozdział XVII

86 12 6
                                    

Po wielu dniach rekonwalescencji po odniesionych ranach na wskutek bitwy z kotem, Lena stwierdziła, że mimo,że przepraszała nas wiele razy, to musi jeszcze zaprosić nas do jakiegoś baru, albo restauracji.
Umówiła się z nami na wieczór, więc całe popołudnie mieliśmy wolne.
Poszłam więc sama najpierw na survivor, lecz po paru rundach obrywania kulą po głowie postanowiłam pójść na jakiś zwykły room, bo jakbym tam została dłużej to bym jeszcze wstrząsu mózgu dostała, lub czegoś.
Akurat natrafiłam na nowy event, o którym nawet nie miałam pojęcia, bo ostatnimi czasy rzadko chodziłam do mysiej strefy.
Razem z dwudziestomaparoma myszkami zespawnowałam się na mapie. Było to chyba w jakimś lesie, ale nie jestem pewna, bo nie przyglądałam się dokładnie mapie z powodu ekscytacji eventem. W końcu, mapa pojawiała się raz na jakiś czas, więc nie mogłam tego spaprać, prawda?
Przed nami znajdowała się chatka. Nie miałam pojęcia co robić, więc pobiegłam za resztą myszy do drzwi.
Wbiegliśmy chmarą do środka, ździebko nie mieszcząc się w futrynie. Te silniejsze myszy z przodu pobiegły co sił na pięterko po schodach przy okazji roztrącając inne myszy.
Sama stanęłam w ustronnym miejscu, by chwilę odsapnąć po grze i zastanowić się nad eventem.
Hmm. A więc musiałam biec na górę, tylko po co?
Zaczęłam się zastanawiać i stałabym tak dobrą chwilę, gdyby nie to, że podbiegła do mnie jakaś mysz.
Gdy zatrzymała się przede mną, spojrzałam na nią pytająco. Mysz w odpowiedzi na to rzuciła mi wypełnione akwarium prosto pod nogi, po czym szybko odbiegła na górę tanecznym krokiem.
-Wariaci- pomyślałam zszokowana. Po moich nogach spływała woda, a obok stopy rzucała się tak samo jak ja zszokowana ryba.
Zrobiło mi się jej szkoda, więc postanowiłam ją wziąć do domu. W tym celu podniosłam ją z drewnianej podłogi bardzo szybko chłonącej wodę i położyłam sobie na łapce. Poszperałam trochę w ekwipunku i nie wiem skąd się tam wziął, ale z ekwipunku wyjęłam nieduży słoik po dżemie. Postanowiłam poszukać jakiejś wody na mapie i starałam się znaleść jakąś łazienkę. Po chwili nalałam wody do pełna i wrzuciłam tam ledwo dyszącą rybkę. Popatrzyła na mnie wdzięcznym wzrokiem.
Wystraszyłam się i przycisnęłam słoik do ciała gdy usłyszałam na górze serię huków i tupania. Po dokładniejszym przysłuchaniu się usłyszałam przez grube ściany wrzaski. Myszki wykrzykiwały jedno słowo, tylko nie wiem jakie. Stwierdziłam, że najwyższa pora się stąd wynosić, bo robi się coraz dziwniej.
Po krótkiej chwili teleportowałam się do chatki. Postawiłam akwarium na stole w kuchni i poszłam się zdrzemnąć na kanapie. Skuliłam się i zakryłam się ciepłym, zielonym kocykiem.
Obudziłam się po kilku godzinach snu. Była już noc, albo późny wieczór, bo na dworze było całkowicie ciemno.
A co ze spotkaniem z przyjaciółmi?!
Spóźniłam się!
Lecz w głębi duszy wciąż czułam, że zdążę, że nie zawiodę. Szybko biegałam po domu w poszukiwaniu szalika którego za nic nie mogłam znaleźć.
Nagle w kuchni coś szklanego roztrzaskało się o podłogę. Truchtem zbiegłam po schodach do kuchni zobaczyć, co to było.
Przy stole stała Lena. Obok niej na podłodze była kałuża, a w niej rybka skacząca wśród ostrych kawałków szkła.
-Spóźniłaś się.- powiedziała krytycznie. Spojrzała na rybkę z niesmakiem i powiedziała- Tak kończą ci, którzy się spóźniają.
Po tych słowach spojrzała na mnie z taką wrogością, że aż przeszył mnie dreszcz.
Po chwili stało się to, czego bałam się od dawna, o czym wciąż śniłam; rządna krwi Lena zmieniła się w kota i szarżowała prosto na mnie. A ja, zlana potem nie mogłam się ruszyć.
Była coraz bliżej, lecz ja nawet nie mogłam drgnąć. Uniosła zakończoną ostrymi szponami łapę aby zadać mi ostateczny cios, a ja spokojnie czekałam na egzekucję. Lecz zamiast poczuć pazury rozpruwające moją skórę, poczułam silne uderzenie.

Otworzyłam oczy.
Leżałam na podłodze, zlana potem i w dodatku zaplątana w fałdy koca.
-Czyli to był tylko sen...- szepnęłam uspokojona.
Prawdę mówiąc, miałam podobne sny od jakiegoś czasu.
W razie czego spojrzałam na akwarium widoczne z salonu. Rybka spokojnie pływała w akwarium.
Powolnym krokiem i jakby na kacu podeszłam do kuchni, do mojej rybki. Zastukałam w akwarium palcem. Rybka spojrzała na mnie beznamiętnie.
-Chyba nazwę cię Emil- powiedziałam cicho. Potwornie bolała mnie głowa, a jeszcze dziś miałam spotkać się z przyjaciółmi.
Za oknem zaczynało się ściemniać. Chwyciłam kawałek chleba wyjętego z szafki i gniotąc go w łapkach, wrzucałam go Emilowi do akwarium. Ryba nie ryba, jeść przecież musi.
Powoli zaczęłam się szykować, chociaż w sumie wystarczyło że poprawiłam lekko wygniecione włosy. Mogłam ruszać.
Szepnęłam Lenie, aby dowiedzieć się, gdzie mamy się spotkać. Ona w zamian podała mi nic nie mówiący adres.
Lekko zmęczona przemieniłam się w skrzydlatego szamana i natychmiastowo teleportowałam się pod podany adres.
Moim oczom ukazała się skromna, "włoska" knajpka. Bez wahania weszłam do środka i rozejrzałam się po lokalu. Był urządzony jak typowy bar mleczny, dość kiczowato.
Rozejzrzałam się znów. Moi przyjaciele siedzieli przy stoliku przy oknie. Byli pogrążeni głęboko w rozmowie, więc zapewne mnie jeszcze nie zauważyli.
Lekko spięta podeszłam do ich stolika. Wyczuli moją obecność i odwrócili się w moim kierunku.
Na ich mordkach od razu zawitał uśmiech. Zaczęli mnie witać, pytać się o samopoczucie i żartować. Ja, nadal trochę zmęczona, starałam się być miła, więc na wszelki wypadek tylko przytakiwałam, albo odpowiadałam pojedynczymi słowami. Czułam się jakaś przyćpana, więc wolałam się nie wysilać.
Oklapłam na krzesełko przygotowane specjalnie dla mnie, osoby odpowiadającej za spotkanie się naszej paczki.
Widać było, że siedzieli tutaj już od dłuższego czasu. Paweł miał zamówioną colę, Lena sałatkę i capuccino, a Sebastian frytki i sok.
Wstałam z krzesła mówiąc, że idę zamówić sobie jakieś picie. Podeszłam do baru i dopiero po chwili zauważyłam, że nikogo nie ma za barem. Mój mózg chodził teraz odrobinę wolniej niż normalniej.
Rozejrzałam się po lokalu w poszukiwaniu kogoś z obsługi. Po kilku minutach dostrzegłam jakiegoś chłopaka, o żółtym futerku i zielonym berecie. Miał na sobie biały fartuch i zamiatał podłogę w rogu sali.
-Umm, mogłabym coś zamówić?-zapytałam.
Zero reakcji.
-Czy mogłabym coś zamówić?- powiedziałam nieco głośniej.
Nadal nic.
-PRZEPRASZAM, ALE CZY MÓGŁBY PAN TUTAJ PRZYJŚĆ?- krzyknęłam.
Zdezorientowana mysz spojrzała w moją stronę i przybiegła za bar w międzyczasie odkładając miotłę i zrzucając fartuch.
Stanął za barem i spojrzał na mnie winnym wzrokiem. Na jego policzki rozlał się rumieniec.
-Przepraszam, nie słyszałem.- powiedział zawstydzony.
-Nic się nie stało- odpowiedziałam tłumiąc ziewnięcie.- Poproszę coś do picia.
Chłopak skinął głową i odwrócił się do mnie plecami. Zaczął nalewać do szklanki jakiegoś tajemniczego napoju. Gdy odwrócił się, ujrzałam, że nalał mi jeżynowego soku. Lubię jeżyny, ale tylko owoce, bo wszelkie lizaki i soczki o tym smaku są wstrętne.
Uśmięchnęłam się nieszczerze i podziękowałam za ochydny sok.
Nawet nie miałam zamiaru go tknąć.
Wróciłam do znajomych, zagadanych tak jak poprzednio.

Rozmawialiśmy o różnych rzeczach przez następne 40 min, dopóki nie zrobiłam się tak śpiąca, że zaczęłam zasypiać na siedziąco. W pewnym momencie głowa opadła mi z hukiem na stół, o mało nie przewracając szklanki pełnej soku.
W końcu Lena postanowiła, że już pora kończyć, po czym zarządziła koniec i poszła zapłacić.

Każdy po wyjściu z baru poszedł w swoją stronę; Lena zabrała się z czekającym na nią Marco, Sebastian odszedł w ciemność, tylko ja i Paweł wracaliśmy razem.
Nie była to jakaś wyjątkowo ekscytująca podróż, ponieważ żadne z nas się nie odzywało. Jednak nie było aż tak źle, bo Paweł trzymał mnie pod rękę, żebym przypadkiem nie zasnęła i nie padła na ziemię. Moim zdaniem kiepska wymówka, bo nie sądzę, żeby to się wydarzyło.
Jednak idąc tak blisko siebie i czując jego ciepło czułam się bardzo miło.
Gdy w końcu doszliśmy pod mój dom, a zajęło nam to chwilkę, to Paweł stanął przede mną i chwycił mnie za ramiona.
Jego reakcja wydała mi się trochę dziwna, jak na niego.
Stał tak chwilę i wpatrywał się w moją twarz.
Nie miałam pojęcia co robić, a co gorsza, nie miałam pojęcia co on chciał zrobić. Stałam więc jak sparaliżowana i patrzyłam na niego pytająco.
W końcu przestał się we mnie wpatrywać i wzdechnął. Puścił moje ramiona i odszedł zrezygnowanym krokiem. Nawet się nie pożegnał.
Chciałam go zawołać, lecz słowa uwięzły mi w gardle. Wiedziałam czego oczekiwał, lecz nie potrafiłam się na to zdobyć.
Mam nadzieję, że potem nie będzie już za późno.
I z tą myślą weszłam do domu i nie zamykając drzwi, poszłam do sypialni.

Transformice- Przyjaźń i zdrada Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz