Rozdział VII

32 6 0
                                    


Ciche powiewy wiatru jaskiniowego dochodzą do moich uszu. Wspólnie z ciasnymi przejściami i panującym tu mrokiem, tworzyło to budzącą niepokój, złowrogą atmosferę.

Cokolwiek się tu kryje, nie jest normalne - pomyślałem, pamiętając o obecnej tu aurze magicznej. Magia zawsze oznacza kłopoty.

Powoli wchodzę w następny, ciągnący się w dół korytarz. Gdy zerkam na ciemną pustkę przede mną, już wiem, że coś tam na pewno jest. Jeszcze nie wiem co, po prostu podświadomie to czuję...

Gdy podchodzę jeszcze kilka kroków, czuję to już na własnej skórze. Słyszę dziwny, niewyraźny dźwięk dobiegający z mrocznych czeluści... I jestem już pewien. Nie jestem tu sam.

Dobywam swojego miecza.

Metaliczny dźwięk rozchodzi się echem po jaskini. "Słońce nigdy nie zachodzi" - głosił napis wyryty na srebrzystej klindze, w której odbijało się teraz światło pochodni.

Z tym mieczem łączyła mnie pewnego rodzaju więź... Był moim jedynym prawdziwym przyjacielem. Zawsze dodawał mi odwagi, więc i teraz tak robił.

Pewnym krokiem zmierzałem do mrocznej pustki, wypatrując potencjalnego zagrożenia. Docieram do niewielkiej pieczary. Rozglądam się dookoła, jednak zdawało się, że nikogo tu nie ma.

Usłyszałem lekki powiew wiatru jaskiniowego. Był jakiś inny... Tajemniczy. Po chwili znów to samo. Jednak już o wiele wyraźniej i... stanąłem jak wryty.

To były szepty.

- Alvino... - wołał ledwo słyszalny głos dobiegający znikąd. - Alvino...

Nerwowo rozglądam się wokół. Znów nic nie dostrzegam. Wiatr o mało nie zgasił mojej pochodni.

- Kto tu jest? - mówię stanowczym tonem, mierząc klingą wokół siebie. - Skąd znasz moje imię?

Jednak odpowiedziała mi tylko cisza... Aż w końcu znów rozbrzmiał szept. Tym razem o wiele głośniejszy i wyraźniejszy.

- Alvino!

Błyskawicznym ruchem sprawdzam Igłę Torresa - wskazówka drga jak szalona.

Te głosy musiały

- Kim jesteś? - mówię niewzruszony.

I wtedy gwałtowny, silny powiew wiatru zgasił moją pochodnie. Zostałem sam w absolutnych ciemnościach.

Nagle czuję silny ból w głowie. Skąd on się wziął?! To strasznie boli! W końcu upuszczam miecz i padam ledwo przytomny na posadzkę. Teraz nie istniało nic, prócz tego niepojętego bólu. Jak to możliwe! To tak bardzo bolało, że zapomniałem o całym świecie, zacisnąłem z całej siły usta i oczy, kuląc się i łapiąc za głowę.

Muszę coś zrobić... Bo zginę. Ale nie mogę myśleć! To tak bardzo boli!

Ból ustaje. Tak nagle, jak się pojawił. Nie jestem w stanie powiedzieć, jak długo tak leżałem.

Otwieram oczy, podnoszę swój miecz i rozglądam się i... zaniemówiłem.

Otacza mnie jakaś wizja, albo coś w tym stylu. Jestem na wyspie... Słońce przykryły chmury deszczowe, które zaczynają się kłębić i zapewne za chwilę będzie padać.

Otacza mnie iglasty, rzadki las i łąki z bujną, wysoką trawą, która buja się w rytm wciąż narastającego wiatru. Tuż obok mnie znajduje się krawędź wyspy i widok na bezkresne niebiosa, skryte teraz pod grubą powłoką chmur.

Nagle słyszę czyiś piękny, delikatny śpiew oddali. Obracam się i widzę młodą, piękną dziewczynę o długich, rozwianych włosach. Ma na sobie długą białą suknie i idzie w kierunku przepaści. Śpiewała smutnym, lecz niesamowitym głosem piosenkę, która brzmiała tak smętnie i samotnie...

WyspaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz