Rozdział XI

8 2 0
                                    


-Mogę mieć jedynie plan jak tam dojść, ale nic więcej nie można zaplanować. Jedynie, co wiem, że będzie cholernie ciężko.

Klękam przy sarnie i zaczynam ją patroszyć. Zaczynam ciąć po linii brzucha. Z sarny wypadają flaki. Kiedyś uważałam, że to obrzydliwe, ale teraz nie rusza mnie. Kiedy kończę zawieszam mięso na drzewie, żeby ostygło.

Jest południe. Spoglądam na mężczyznę, który wydaję się być zmęczony po tym co widział. Przygryzam palec.

-Dojście do miejsca, gdzie możemy przenocować zajmie nam około sześć godziny. Są miejsca, w których ciężko jest iść, więc Sagari nam pomoże. Gdy tam dotrzemy zatrzymamy się na noc. Jutro wyruszymy wcześnie rano i będziemy na miejscu po około dwóch godzinach. Może nawet wcześniej.

Przywołuje Sagariego i zarzucam na niego mięso i kilka innych rzeczy. Wyciągam z jednej torby chleb. Łamie je na pół i pytam:

-Chcesz?

~ • ~

Plan wydawał się dobrzy. Przynajmniej na razie, a - jak mówiło mi doświadczenie - często takie plany miały paskudny zwyczaj do spalania na panewce. Ale zobaczymy, zawsze można mieć nadzieje. W końcu "słońce nigdy nie gaśnie"...

- Z chęcią, dziękuję - odpowiadam, po czym zaczynam jeść. Chleb z całą pewnością nie można zaliczyć do najświeższych na świecie, jednak w tej sytuacji smakował nad wyraz przednio.

Po posiłku wyruszamy wreszcie w drogę. Przybieramy szybkie tempo - w końcu nie ma czasu to stracenia. Pierwsze godziny drogi przebiegały spokojnie; kroczyliśmy przez gęste lasy i nie działo się nic godnego uwagi. Cóż, do czasu...

Nagle wydarzyło się coś całkowicie nieoczekiwanego. Na naszej drodze stanęła jakaś dziwna, mroczna postać. Odziana była w długi, szary płaszcz, który w pełni skrywał jej ciało, więc nie sposób było stwierdzić, kim jest. Nie mniej jednak sprawiał niemiłe wrażenie.

Postać stała w bezruchu, jedynie wiatr rozwiewał krańce jej płaszcza. Gdy stanęliśmy kilka metrów przed nią, uniosła powoli głowę, odsłaniając jedynie usta spod kaptura.

- No proszę, proszę... kogo my tu mamy! - odezwał się wredny, męski głos, a kąciki ust powędrowały złowieszczo do góry.

~ • ~

Przełykam ślinę, gdy tylko go widzę. Rozpoznałabym ten uśmiech wszędzie. Ściąga kaptur. Jego ciemne włosy są rozwiane przez wiatr. Jest przystojny, ale w jego oczach znajduje się rządza krwi. Od wielu lat pragnie mnie zabić. Nie wiem czy i tym razem uda mi się ujść z tego cało. Kątem oka przyglądam się Alvi'emu. Jego twarz nie zdradza nic, ale wiem, że jest gotowy walczyć.

-Co tu robisz Ichiro? - pytam.

-Mamusia się martwiła siostrzyczko - odpowiada rozbawiony chłopak.

-Aż tak bardzo się za mną stęskniła. Czy może dawno nie przyniosłam pieniędzy? - Kiedy to mówię wyciągam miecz i nacieram na niego. On szybkim ruchem wyciąga miecz. Wiem, że się tylko ze mną bawi. Ja też to robię.

-Wiesz jaka jest zasada. Złamałaś ją.

-Nie było mnie w domu dwa dni.

-Ale możesz już nie wrócić do tygodnia. Możesz już nie wrócić nigdy.- Ichiro poprawia swoje włosy i spogląda na mnie wzrokiem "zatroskanego brata" - To ja wolałbym cię zabić

Tym razem to on rzuca się na mnie. Odparowuje jego miecz, a drugą ręką wyciągam sztylet. Niestety on zdaje się szybszy i wybija mi sztylet uderzając w moją rękę. Odskakuje od niego.

Atakujemy się jeszcze raz, ale żadne z nas nie chcę przegrać. Nudzi mi się powoli ta zabawa. Jemu zresztą też. Atakuje go zdwojoną siłą. Na chwilę znikam i pojawiam się za jego plecami. Przy jego szyi znajduje się mój miecz.

-Powiedz jej, że jeśli wrócę. To spłacę siebie i w końcu będę wolna.

-Nie mogę się doczekać. - Cedzi przez zamknięte zęby.

Kopie go w plecy i szybkim ruchem chowam miecz do pochwy. Nie jest dla mnie żadnym zagrożeniem.

-Przepraszam, że przeszkodziłem siooostrzyczko. - Obraca się do nas plecami i odchodzi.

Ja podnoszę swój sztylet. Kiedy myśli, że nie patrze rzuca we mnie nożem. Odbijam go.

-Nie zemną te sztuczki Ichiro! - krzyczę tak, żeby mnie usłyszał.

Cholernie mnie zestresował. Cieszę się, że nie było z nim Rokuro. Inaczej nie poszłoby tak łatwo. Spoglądam na Alvina jego twarz nic nie wyraża. Wyciągam papierosa i nerwowo go zapalam.

~ • ~

Przyglądam się całemu temu widowisku z niepokojem. Jestem gotowy do ataku, jednak wydaje się, że Mizuki świetnie sobie poradziła z napastnikiem. Ktokolwiek to był, może czuć się pokonany.

Z rozmowy wynika, że towarzysząca mi Mizuki musiała wpaść w jakieś wysokie długi. Tacy ludzie zawsze mają problemy i mogą się spodziewać zamachu na swoje życie praktycznie w każdej chwili. Ciężki żywot, nie powiem...

Mężczyzna odchodzi, znikając w oddali. Wygląda na to, że już nie wróci.

- Kim on, do cholery był? - pytam zaciekawiony. - Nie wyglądał na miłego jegomościa.


WyspaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz