Rozdział 2

451 35 4
                                    

Ilość słów: 1344

Wybiegając z domku (willi) chłopak trzasnął drzwiami, które spowodowały, że kot który wygrzewał się w promieniach słońca na schodkach zwiał gdzie pieprz rośnie. Louis wartkim krokiem stąpał po niedawno ściętej trawie. Biegł co sił w nogach nie zatrzymując się czasami szeptał różnorakie przekleństwa. Nie mógł uwierzyć w to co usłyszał. Jego kumpel z piaskownicy się go wyparł i jeszcze stanął za racją tej pindy!

Zdenerwowany kopnął w pień drzewa zgiął się w pół, kiedy przez jego stopę przeszedł ból. Resztkami sił doczłapał się do końca małego lasku i najdalszej części jeziora. Schował się pomiędzy pałki wodne a długa trawę, był prawie niewidoczny. I dopiero teraz puściły mu nerwy. Łzy lały się z jego oczu strumieniami, a on tylko patrzył się w dal i łkał cicho. Z miejsca, w którym się znajdował, dość dobrze widać było ogromną posiadłość. Wypatrywał czegoś a raczej kogoś. Chciał, aby ze środka wyszedł on, aby go przeprosić oraz przytulić. Tak Louis w tym momencie potrzebuje mocnego przytulania. Chęć wypłakania się w czyiś rękaw jest tak duża, że chłopak opada na trawę oplatając się swoimi własnymi ramionami.

Wszystko poszło o głupie ciasto. Ken po prostu nie wytrzymała i puściły jej nerwy. Mężczyzna nawet by się tym nie przejął ale to co usłyszał potem od Loczka zraniło go i to bardzo.

- Jak można spierdolić tak łatwą sprawę? - jęknął znosząc się większym płaczem.

Od przylotu tutaj minęły niecałe 4 godziny, a on już chciał wracać do domu. Zostawić to wszystko w chuj upić się i pójść spać!

Sam nie wiedział ile tak leżał ale w pewnym momencie zasnął, a kiedy już się obudził słońce zachodziło. Głowa bolała go tak jak po ostatniej imprezie sylwestrowej, kiedy to z Niall'em trochę przesadzili z alkoholem. Nie oszukujmy się, dużo. Pozbierał się z trawy otrzepując nogawki spodni z resztek ziemi.

Skierował się w stronę posesji. Ten "domek letniskowy" znalazł razem z El do tej pory nie zapomni za jaką kwotę został on kupiony. Znajduje się nad jeziorem na obrzeżach Los Angeles. Dom jest ogromny, ponieważ ma pomieścić po weselu najbliższą rodzinę pary młodej oraz niektórych znajomych w tym Louis'a. Chłopak stąpał twardo po ziemi przyglądając się ścieżce pod stopami. Nie mógł uwierzyć, że już jutro zobaczy miejsce, w którym się odbędzie wesele. Denerwował się, że Kendal zareaguje tak samo jak na wieść o cieście. Ale Lou miał już plan.

Licząc do 10 wszedł dopiero do domu, wyjrzał przez szparę, a kiedy nie zauważył ani jednej osoby w pobliżu westchnął uradowany idąc do swojego prowizorycznego pokoju. Schody ciągły się niemiłosiernie i bal się, że wpadnie na kogoś albo zahaczy stopę o jednego z nich. Louis był straszną niezdarą. Kiedy przeszedł cały korytarz nie zwracając uwagi nikogo szybciutko podreptał do pokoju. I to był błąd. Przewrócił się o swoją nogę, kiedy miał już otwierać drzwi, przez co runął na ziemię z jękiem.

- Kurwa. - szepnął kiedy usłyszał skrzypniecie drzwi, wiec szybko podniósł się z ziemi i uciekł do środka.

Za bardzo bał się sprawdzić kto wyszedł mu na pomoc, wiec tylko czekał, aż coś się stanie. Kiedy rzucił się na łóżko twarzą wpadł w poduszki jego nos bolał. Wtem rozległo się cichutkie pukanie. Chłopak nie odpowiedział za bardzo się bał, wiec tylko westchnął. Nagle drzwi otwarty się a w nich, można było dostrzec smutnego mężczyznę. Wszedł w głąb patrząc na sylwetkę chłopaka, która rozciągnięta była po przekątnej łóżka.

- Lou martwiliśmy się. - chłopak zamknął drzwi i usiadł na samym skrawku łóżka.

Harry próbował się jakoś ogarnąć i nie patrzyć na krągły tyłek mężczyzny.

Wedding ✖ LSOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz