Rozdział III

97 5 0
                                    

Jesteś tchórzem. To Twoja wina. Ty ich zabiłaś. Uciekłaś! Ufali Ci. Sprowadziłaś na nich zło. Przelali krew byś Ty mogła uciec. Obce głosy rozbrzmiewały w jej głowie w czasie snu. Widziała przypadkowe twarze ludzi z zamku, które to pełne oburzenia zbliżały się do niej. Wytykali ją palcami. Nie mogła się ruszyć i próbowała osłonić się rękami.
Obudziła się czując rześkie powietrze. Lampa wygasła, lecz wysoko wznoszące się słońce oświetlało grotę. Było już na pewno południe. Jakiego dnia? Zgubiła poczucie czasu. Biegła długo. Wspominając podróż usłyszała wymowne burczenie brzucha. Wstała i podeszła do wody by przemyć twarz. Przebiegł ją dreszcz od chłodu wodospadu. Odwróciła się i odrzucając resztki koszmaru rozejrzała się za dużą skrzynią. Zlokalizowała ją w odległym kącie, przykrytą kilkoma rzeczami, ubrania? Zrzuciła je na ziemię mając zamiar później je przejrzeć, ważniejsze było by coś zjeść. W skrzyni znalazła bukłak z czerwonym winem i owiniętą w materiał wędzoną kiełbasę. Dopadła się do niej i rozpoznała od razu dobre smaki ojca. Więc wiedzieli? Pochłaniając strawę i zapijając pysznym, czerwonym trunkiem próbowała przypomnieć sobie kiedy ostatnio rodzice coś wędzili. Doszła do wniosku, że kilka miesięcy temu, ale nie pamiętała kiedy dokładnie. W myślach podziękowała im za to wiedząc, że na pewno dziękuje ich duchom. Czuła ciągły ucisk w klatce i pustkę. Odeszli jedyni, których kochała. Nie miała rodzeństwa, nie miała innej rodziny. Zaczęła myśleć jak ma zachować w sercu miłość skoro nie ma już kogo miłować. Mimowolnie spłynęło po jej policzkach kilka łez. Gdy poczuła się syta podniosła z ziemi kłębki materiału. To rzeczywiście były ubrania. Dopasowane spodnie w kolorze zgniłej zieleni miały doszyte dwie pochwy na noże. Leżał również skórzany top z gorsetowym wykończeniem na plecach, gdzie wplątane były rzemyki, a na samym spodzie sandały wykonane z tej samej skóry co top, wiązane przed kolano. Gdy się przebrała była pewna, że szyła to dla niej matka. Ubranie leżało idealnie. Otwierając inne kufry, mniejsze lub większe, znalazła broń i potrzebne rzeczy. Dwa piękne sztylety z rękojeścią wykończoną rubinowymi kamieniami umieściła przy biodrach. Łuk zarzuciła na plecy razem z kilkunastoma strzałami, linę przewiesiła przez ramię. Dostrzegła też niewielkich rozmiarów miecz oparty blisko miejsca gdzie spała, nie dostrzegła go wcześniej. Mienił się delikatnie od światła, które wpuszczał wodospad. Przymocowała go z lewej strony spodni, chwyciła jeszcze bukłak z resztką wina i wychodząc z jaskini pozwoliła by woda zmoczyła jej włosy. Na zewnątrz panował upał. Niezaprzeczalnie niedługo miało nadejść lato. Rozpościerała się przed nią piękna dolina, nieskalana ręką człowieka. Dzikie lasy i zarośnięte łąki. Widziała w oddali stado saren, które beztrosko skubały źdźbła roślin lub leżały bezczynnie. Nie wszędzie dociera zło, pomyślała. Z trudem przyszło jej oderwanie wzroku od sarniej sielanki, lecz nie miała czasu. Musiała dotrzeć do południowego królestwa rodu Denai. Niegdyś królowie Akui i Denai utrzymywali dobre stosunki. Historia opowiada jak walczyli ramie w ramie w kilku słusznych sprawach, lecz to było zanim Chloe się urodziła. Powędrowała drogą zbiegającą delikatnie w dół. Naturalny szlak, które zapewne udeptały jakieś dzikie kozły, nie należał do łatwych. Co krok napotykała nowe utrudnienia, lecz szła niezłomnie naprzód. Gdy tylko droga się wyprostowała przyspieszyła tempa mimo, że wędrówka miała zająć jej przynajmniej kilka dni. Gęsty las jakby nie miał końca. Po kilku godzinach marzyła już by znaleźć polanę i coś zjeść i tak przedzierając się przez wysokie krzewy, które raniły jej ręce, wydostała się z dającej chłód gęstwiny. Jej oczom ukazał się strumyk otoczony jedynie kilkoma wierzbami. Rozciągał się daleko w jedną i drugą stronę. Za drugim brzegiem również był las, lecz znacznie rzadszy. Drzewa jakoś inaczej rosły, stwierdziła, że musi być niedaleko jakiejś wioski. Zrzuciła z siebie broń, kucnęła przy strumyku i zobaczyła piękne ławice ryb. Duże, wąsiaste ryby płynęły wolno jakby ciążyły im upasione brzuchy. Zastanawiała się chwilę jak je złowić po czym nazbierała kilka grubszych gałęzi, przeplotła je liną i włożyła do wody. Kiedy ryby napłynęły na jej prowizoryczny podbierak, szarpnęła go do góry i tym sposobem miała na obiad trzy pokaźne sztuki. Sznur zwinęła z powrotem, ostrym sztyletem obrobiła ryby z łusek i niepotrzebnych wnętrzności, zebrała trochę drewna i rozpaliła ognisko. Jadła ze smakiem niedoprawione mięso. Podróż na własnych nogach bardzo ją męczyła i opóźniała wszystkie działania. Pogoda nie wspierała. Będąc poza lasem znów odczuwała wysoką temperaturę, a przejrzyste niebo nie zamierzało najwyraźniej jej ulżyć. Zasypała dogasający ogień piaskiem i w ubraniu weszła do wody. Stojąc tak po kolana zanurzona, ochlapała ramiona i twarz, napełniła jeszcze bukłak, zabrała broń z brzegu i wyszła po drugiej stronie. Ruszyła pewnym krokiem w dalszą podróż. Ubranie szybko wyschło, długie blond włosy nieprzyjemnie lepiły się jej do karku, lecz tym razem nie szła dłużej niż dwie godziny gdy w zasięgu wzroku zobaczyła wznoszące się drewniane ogrodzenie. Nie wiedziała kim byli tubylcy. Idąc dalej zrobiła się bardziej czujna, rozglądała się na boki by nie dać zaatakować się z zaskoczenia. Już dobiegał do niej gwar codziennego życia. Taki sam jaki znała i kochała jeszcze parę dni temu. Drzewa rosły coraz rzadziej i coraz ciężej było jej pozostać niezauważoną. Gdy dotarła dość blisko kucnęła za sporym głazem. Chciała ocenić czego może się spodziewać. Nie do końca wiedziała czego właściwie oczekiwała. Pomocy? A może sojuszu? Kiedy tak prowadziła wewnętrzny monolog nagle świat zniknął jej sprzed oczu. Ktoś zarzucił jej na głowę jakąś chustę, dłonią przytkał usta, związał z tyłu ręce i boleśnie szarpiąc ją za ramię kazał iść przed siebie. Zdjęli z niej łuk, zabrali całą broń. Sparaliżowana na początku próbowała się wyrwać, ale każde szarpnięcie powodowało ból. Ktoś zaciskał silne palce na jej ramionach. Zrezygnowana pozwoliła się prowadzić. Milczała. Szli krótką chwilę gdy nagle została pchnięta i upadła na piasek. Usłyszała zamykane drzwi. Chusta nadal była przewiązana na oczach, ręce również wciąż były skrępowane, lecz mimo to obróciła się na plecy i zgrabnym ruchem przełożyła je do przodu. Chwyciła dłońmi za chustkę i ta ustąpiła, zsuwając się jej na szyję. Pomieszczenie, może chata? było puste. Miało trzy niewielkie otwory w ścianach imitujące okna. Zbyt małe by przez nie przejść. Wstała i podeszła do jednego by spojrzeć na sznur, który uciskał jej nadgarstki. Porządna robota, ktoś wiedział co robi. Chwytała w zęby pojedyncze kawałki, lecz nie czuła luzu. Czuła jak nadchodzi panika. Była odważna, jednak jej sytuacja wydawała się być beznadziejna. Rozglądała się żwawo, oczy powoli przyzwyczajały się do ciemności. Chloe, no dalej, nakazywała sobie w myślach. Wreszcie upadła na kolana i zaczęła przesiewać przez palce piasek. Nie wiedziała ile ma czasu zanim tamci wrócą, oddech zaczynał być nerwowy i szybki. W końcu znalazła. Spory kamień, dość płaski o nierównej krawędzi. Podbiegając z powrotem do okienka, zaczęła trzeć nim o linę tam gdzie wydawała się mieć najmniej warstw pod sobą. Pierwsza puściła. Kolejna również przetarła się bardzo szybko. Teraz już swobodnie odwinęła resztę i rozmasowała sine nadgarstki. Kamień zaciskała mocno w dłoni gdy podchodziła do drzwi. Słyszała za nimi męskie głosy, lecz słowa zlewały się w całość i nie mogła nic zrozumieć. Przywarła do ściany gdy usłyszała szczęk zamka i lekkie skrzypnięcie, gdy drzwi lekko drgnęły. Rozmowa toczyła się bardzo blisko. Wymieniali między sobą ostatnie uwagi i nagle pierwszy z nich wszedł do środka. Chloe stała przy ścianie wstrzymując oddech, nieznajomy najwyraźniej był w szoku i wtedy właśnie odwrócił się w jej stronę. Nie zastanawiając się dwa razy cisnęła w niego kamieniem, który uderzył prosto w nos i usłyszeli trzask kości, jego krótki krzyk i zdziwione odgłosy pozostałych, których wciąż nie widziała.

OBCAOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz