Rozdział VI

73 5 0
                                    

Obiad można by śmiało nazwać ucztą. Ogromną salę wypełniał dźwięk wesołych rozmów i śmiechu. Kilka rozstawionych stołów było syto zastawione także Chloe i Jonathan najedli się bardziej niż zamierzali. Bardzo ociężali podążali za Klarą do przygotowanego dla nich namiotu, tak jak obiecała. Ręka Chlo zaczynała dawać się we znaki. Specyfiki uśmierzające najwyraźniej przestawały działać i odczuwała ogromny dyskomfort przy najdrobniejszym ruchu.
Namiot był przestrzenny, umiejscowiony nieco na uboczu. Przygotowano dla nich napoje, posłania i nowe stroje. Do tej pory nie zwrócili nawet uwagi, że ich obecne ubrania nosiły ślady stoczonej walki. 
- Co za paskudztwo. - syknęła do siebie Chlo kiedy została sama z Jonem. Chłopak zbliżył się do niej.
- Mogę? - zapytał wskazując nieśmiało na opatrunek. - Może uda się wykombinować coś przeciwbólowego.
- Tak, proszę. - powiedziała wyciągając w jego kierunku rękę a drugą wyjmując flakonik z kieszeni. - Muszę tym wysmarować ranę.
Jonathan zaczął powoli odwijać bandaż, zaś Chloe patrzyła z uśmiechem na jego ostrożne ruchy.
- Miałem Cię o to zapytać, co to takiego? - odezwał się nagle i kiwnął głową na lek.
- Antidotum. Te potwory czymś zarażają, miałam szczęście bo to rana po zadrapaniu. Gdyby mnie ugryzł to nie dotarłabym nawet tutaj. Tak przynajmniej twierdził ten uzdrowiciel.
- Nie brzmi to ciekawie. - skwitował i starannie rozsmarował płyn z fiolki na głębokich ranach. Rzeczywiście otoczone były stanem zapalnym i dziwnie czarne żyłki ciągnęły się trzy centymetry w górę. - Myślę, że więcej dowiemy się dziś na radzie. Powinnaś odpoczywać. Potrzebujesz czegoś?
- Nie, Jon. - odpowiedziała mu krótko. Była zdumiona troską tego obcego faceta, ale odnosiła wrażenie, że podoba jej się to i to przyprawiało ją o jeszcze większe zdziwienie. Pozwoliła sobie z powrotem założyć opatrunek. - Dziękuję za pomoc. Nie będę opóźniać naszej wyprawy, dam radę jechać dalej kiedy już wszystkiego się tu dowiemy. 
Jonathan rzucił jej tylko przelotne spojrzenie i kiedy sięgał po dzban z wodą, ktoś wszedł do namiotu.
- Mogę? Witaj... - nieśmiało rzekła Nimfa o najpiękniejszej twarzy jaką Chlo kiedykolwiek widziała. Ogromne, błyszczące oczy patrzyły na chłopaka, a malinowe usta delikatnie drgnęły w słodkim uśmiechu. Przeczesała dłonią krótkie włosy, o najjaśniejszym kolorze blondu jaki w ogóle istniał i zrobiła krok do przodu. Chloe patrzyła na nią bezmyślnie dopóki Jon i Nimfa nie rzucili się sobie w ramiona. Otworzyła zdziwione usta, ale nie mogła z siebie nic wydusić, zaś oni trwali w tym uścisku. Nic nie wskazywało na to, żeby któreś z nich się nią zainteresowało więc wstała gwałtownie i wyszła z namiotu. Poczuła się nieswojo. Kim była ta Nimfa? Zadając sobie w głowie kilkanaście innych pytań, na które niekoniecznie chciała znać odpowiedź, poszła przed siebie. Dotarła do jeziora i dopiero wtedy usiadła, czując jak podrapana ręka pulsuje z bólu. Powinna ją oszczędzać jeśli chce niedługo prowadzić nią konia.
Skupiła myśli na tym gdzie się znajdowała, a znajdowała się na brzegu pięknego obrazka niekończącej się sielanki. Czemu nie mogłam urodzić się w miejscu, gdzie nie dociera zło? pomyślała. Przyjemny, ciepły wiatr pieścił jej policzki. Wróciły do niej wspomnienia rodziców i nagle poczuła tą ogromną tęsknotę, którą wciąż nosiła w sercu. Nie mogła uleczyć ciała, dopóki miała niezabliźnione rany na duszy. Ona chorowała od środka i doskonale zdawała sobie z tego sprawę. Pierwszy raz poczuła się tak niezaprzeczalnie samotna, paradoksalnie, bo znajdowała się wśród najserdeczniejszych istot na tej ziemi. Dawali życie, szczęście, miłość, harmonię. Dawali spokój. Braterstwo. Jednak nic nie mogło jej zastąpić rodziny, którą straciła. Sama nie wiedziała kiedy się rozpłakała, słone krople osadzały się na jej ustach. Chloe przeżywała swoją pierwszą chwilę słabości, pierwszy raz poczuła, że może nie podołać i pierwszy raz zapytała sama siebie czy to wszystko ma sens. Bo co, jeśli ona też zginie i całe jej cierpienie okaże się nadaremne? Przestraszyła się również, że Jon może chcieć tu zostać, jeśli ta Nimfa okaże się być dla niego kimś bliskim. Chwyciła kamyk i cisnęła nim w jezioro by wyładować ogarniająca ją frustrację i bezradność wobec tego wszystkiego w czym tkwiła. Po dłuższym czasie łez było coraz mniej a jej ciało się uspokajało. Umysł najwyraźniej poczuł ulgę. Przemyła twarz orzeźwiającą, krystaliczną wodą i postanowiła wrócić do namiotu, mając cichą nadzieję, że Jona i Nimfy nie będzie. Chciała chwilę poleżeć i nie musieć myśleć. Dopiero zauważyła, że przeszła spory kawałek. Kiedy dotarła z powrotem zobaczyła, że jej towarzysz i nieznajoma siedzą na pobliskich ławkach pod drzewami i żwawo o czymś rozmawiają z krótkimi przerwami na śmiech. Chlo z wielkim niezadowoleniem, które czuła patrząc na nich, weszła do środka namiotu i ułożyła się wygodnie na swoim posłaniu. Chciała tylko poleżeć, lecz sen zabrał ją w przeciągu kilku minut. Słaby organizm potrzebował regeneracji. 
Kiedy się obudziła Jonathan siedział po swojej stronie i jadł jakieś owoce. Przetarła delikatnie twarz i podpierając się jedną ręką usiadła. Jakoś nie miała ochoty na niego patrzeć, co było dla niej absurdalne. Jakaś część jej rozsądku przypominała, że nic nie jest ważniejsze niż dobro sprawy, w której oboje działali. OBOJE. 
- Źle wyglądasz. Czemu wyszłaś tak szybko? Nie zdążyłem was sobie przedstawić. - odezwał się pierwszy i wbił w dziewczynę ciekawe spojrzenie. Chlo miała wciąż zaczerwienione od płaczu oczy i podły humor dawał się jej we znaki.
- Poznać? Nie jesteśmy przyjaciółmi, nie muszę znać Twoich znajomych. - odparła chłodno. - Mam wystarczająco taktu by wyjść kiedy nie jestem potrzebna. 
- Co Cię ugryzło? To była...
- Powiedziałam. - przerwała mu unosząc dłoń. - Kiedy rada? Był ktoś?
- Tak, Klara wpadła jak spałaś, trwają już przygotowania i mamy być cierpliwi.
Nie odpowiadając Jonathanowi, Chloe wzięła przygotowane dla niej ubrania i dała mu jasny znak, żeby się odwrócił. Tak też zrobił. Dziewczyna wyjęła broń, zdjęła brudne i rozdarte rzeczy, które miała od matki i nałożyła na siebie czystą odzież. Strój dla wojowniczki. Nie do końca wiedziała skąd go mieli w tym emanującym pokojem miejscu, lecz podobał jej się. Spodnie i top były skórzane, a doczepiony do nich pas pozwalał na zabranie jeszcze więcej broni. Teraz wygląd Chlo budził respekt. Poprawiła włosy, które kontrastowały z ciemnym strojem a surowe spojrzenie raziło jakby mogło przeszyć na wskroś.
- Już. - rzekła do Jona jakby wydała polecenie. Kiedy się odwrócił wiązała buty. Miał mętlik w głowie, ale postanowił nie dręczyć jej przed radą. Ta odważna kobieta zaczynała go intrygować.




__________________________________________________________

Wielkie przepraszam, dla tych którzy tu wpadają.
Nie dałam rady wcześniej nic wrzucić, sejsa mnie pochłonęła.
Na szczęście już po także zachęcam do dalszego czytania i serdecznie pozdrawiam:)

OBCAOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz