WOJNA.

25 3 6
                                    


Biegła, leciała i tak na zmianę. Przedzierała się przez las w kierunku toczącej się już wojny. Kiedy dotarła do pola bitwy widziała tylko krwawy taniec. Taniec demonów i dobrych istot. Krzyki przedzierały się do głowy, krzyki bólu i rozpaczy, a także krzyki złości i gniewu. Obraz, który malował się przed nią był jak obraz ostateczności, wyglądało jakby słońce zderzyło się z księżycem, jakby dobro i zło się zmaterializowały i podjęły walkę o byt. W oka mgnieniu pojawił się przy niej Nicholas i pociągnął za sobą w wir. Dzierżąc potężny miecz dołączyła do okrzyków i tańca. Rytmicznie uderzała ostrzem we wrogów, robiąc przy tym zwinne uniki. Po ataku na nimfy czuła się niepełna. Potrzebowała regeneracji, jej ciało nie podołało takiej mocy, jednak nie mogła pozwolić sobie na odpoczynek. Walczyła na równi z innymi, czuła napięcie rosnące w niej z każdą następną ofiarą.
Gdy strzała przeciwnika trafiła w jej skrzydło czuła jak piekielny ogień zaczyna rozpalać jej ciało. Ciało, które samo zaczęło się goić, zalewając jej żyły adrenaliną. Odrzuciła myśl o wyczerpaniu i podjęła dalszą walkę ze zdwojoną mocą. Walczyła mieczem, a gdy ten nie wystarczał posiłkowała się czarną mocą, która kumulowała się w jej wnętrzu. Każde jej użycie powodowało osłabienie, ale nie to było wówczas istotne. Próbowała odnaleźć w tym zamieszaniu Nicholasa, który zniknął wśród innych walczących. Frustracja, którą czuła była niemalże na skraju skali wytrzymania. Pojedyncze uderzenia mieczem w stronę wrogów były niewystarczające, zabijała ich zbyt wolno. Przeciwna armia była liczebna, prawdopodobnie bardziej niż jej własna. Sekundy jakby trwały wieczność, minuty były jakby zawieszeniem w czasie. Nie była w stanie ocenić, która ze stron prowadziła. Po prostu walczyła. Walczyła, by przeżyć, walczyła by zabić, na moment zapomniała, że to ona wszczęła tą walkę, że walczyła po to by wygrać. Jej umysł płonął gniewem, każda z gojących się ran, które jej zadano, niosła ze sobą ból jakby tysiące jadowitych żmij wgryzało się w jej ciało. Będąc pochłonięta starciem z potężnym wojownikiem Nimf nie dostrzegła innej Nimfy, która rzuciła w jej stronę silną kulę mocy, która z impetem wyrzuciła Vivianne w powietrze. Siła odrzuciła ją aż poza pole walki, staczając się po skarpie rozszarpała swoje skrzydła, miecz wypadł jej z dłoni w trakcie upadku. Zamroczona przez moment nie mogła się odnaleźć. Gdy wyostrzyła wzrok dostrzegła wokół siebie kilka ciał. Kilku ludzkich wojowników leżało z trzewiami na wierzchu, zostali rozszarpani przez demoniczne szpony, ich oczy były szeroko otwarte, jakby zadany im ból czuli ciągle, nawet po śmierci.
Lady powoli zauważała jak traci nad sobą kontrolę, po raz kolejny czuła jak coś zaczyna podejmować decyzje za nią, jej dłonie same błądziły po ziemi szukając broni, nogi same dźwignęły jej obolałe ciało do góry. Miała wrażenie jakby nie była już sobą, lecz tylko małą cząstką świadomości, która zamknięta w ciasnym kącie mogła jedynie być świadkiem toczących się wydarzeń. Zaciskając dłoń na sztylecie wykończonym rubinowymi kamieniami, wzbiła się w powietrze. Teraz mogła dostrzec jak demony coraz bardziej napierały na swoich wrogów, mieli przewagę. Dostrzegła Nicholasa. Unosił się w powietrzu i raz po raz nacierał na króla... Króla Denaiów, u boku którego odpierał ataki jego przywódca wojska, Drake. Tłoczyło się wokół nich jeszcze kilku mężczyzn w królewskich szatach. Vivianne górując nad nimi uniosła ręce ku górze. Jej źrenice nienaturalnie wywróciły się do wewnątrz i wtedy z jej dłoni skierował się ku dołowi snop ognia, który doprowadził do wybuchu gdy zderzył się z ziemią, tuż u stóp walczących mężczyzn. Siła odrzutu była tak potężna, że również ona sama znów upadła, gdzieś poza placem bitwy. Słysząc w uszach stłumiony szum, próbowała dźwignąć się na łokciach. Nicholas i mężczyźni, z którymi walczył, byli nieopodal. Demon sięgał już po swój miecz, to samo próbował uczynić ludzki Król. Drugi, młodszy od Króla, leżał nieruchomo na plecach, z ust sączyła się krew, wyglądał na syna władcy. Vivianne nie mogła dłużej zwlekać, świadomość ciała znów do niej wróciła i choć wciąż czuła skutki upadku, zaczęła biec w stronę wroga. Biegła wprost na młodego mężczyznę, który widząc ją jakby został sparaliżowany. Jego dłoń z bronią ani drgnęła, a ona nie wahała się ani chwili. Trzymając kurczowo sztylet wbiła go prosto w krtań wroga.

Świat się zatrzymał.

Mężczyzna stał trzymając obie ręce na szyi, jego oczy pełne zaskoczenia szeroko patrzyły na nią.

Na nią...

Na Chloe...

Cała walka, całe pole bitwy stało się nieruchomym obrazem, życie i śmierć zostały zawieszone.

Chloe poczuła silne szarpnięcie od wewnątrz i czarny duch wyrwał się z jej piersi.
Cała przemiana była jak mrugnięcie powieką. Oczy odzyskały dawny blask, włosy spłynęły złotą kaskadą po jej poranionych ramionach, skrzydła upadły na ziemię, zostawiając po sobie krwawe rany.

Niemy krzyk przedarł się przez jej gardło.

Policzki zalały się łzami, patrzyła na Jonathana, który konał na jej oczach, konał zabity z jej ręki.
Gdy poczuła pękające wewnątrz niej serce, świat powrócił do życia. Jej krzyk stał się realny. Upadła na kolana i przyłożyła drżące dłonie do ust. U jej stóp leżał martwy Jon.

Wszystko wokół przestało dla niej istnieć, widziała tylko jego. Czuła tylko rozrywający ból, czuła milion sztyletów wbijanych prosto w serce, raz za razem.

Nie była w stanie nawet podnieść wzroku. Nie była w stanie dostrzec Drake'a, który trzymając w dłoni potężny miecz, wymierzył go prosto w jej krwawiące serce i z całej siły go wbił, a ostrze przecięło jej ciało jak kartkę papieru... Ale ona go nawet nie poczuła. Był to dla niej jedynie cios jeden z miliona, z miliona który sama wewnątrz sobie zadawała...


OBCAOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz