c.d. rozdziału III

106 3 1
                                    

- Co do cholery?! - krzyknął jeden z mężczyzn stojących za drzwiami. Wparowali jednocześnie do środka. Mężczyzna, któremu Chloe połamała nos zdołał się wyprostować i odciągając dłoń pełną krwi od twarzy, spojrzał na dziewczynę z niezadowoleniem i zdziwieniem. Ta przybrała waleczną pozycję i zmierzyła swoich przeciwników. Mieli przy sobie jakąś broń, ale ubrani byli cywilnie. 
- Pożałujecie, że ze mną zadarliście. - skwitowała krótko i zwinnym krokiem pokonała odległość ich dzielącą. Miała tą przewagę, że zaatakowała pierwsza i wykorzystała element zaskoczenia. Wybijając się do góry, z impetem kopnęła będącego najbliżej w żuchwę. Mężczyzna ze złamanym nosem przyjął cios z pięści prosto w brzuch, trzeci z nich już chwytał za miecz, lecz wtem ktoś jeszcze wparował do chaty.
- Czyście poszaleli?! - niska, pulchna kobieta zaparła ręce na biodrach i wprawiła w szelest bransolety zdobiące jej nadgarstki. Włosy miała związane chustą, w pasie przepasana była fartuszkiem. Wiek wskazywał, że należała już do starszego pokolenia. - Jak wy wyglądacie. Jonathan doprowadź się do porządku, a Ty dziecko chodź ze mną. Szkoda patrzeć jak te niedorajdy robią sobie krzywdę. - machnęła na Chloe dłonią, a ta rozejrzała się po mężczyznach i podeszła do kobiety. Obie wyszły na podwórze. Dopiero teraz dziewczyna dostrzegła, że na zewnątrz zebrało się sporo widowni, szczególnie w postaci dzieci. Gromada maluchów w różnym wieku chichotała nieopodal, spuszczając wzrok raz po raz.  Pulchna kobieta odgoniła ciekawskich i poprowadziła dziewczynę w kierunku kolejnej chatki, tej jednak zagrodzonej. Kiedy do niej weszły przywitał je zapach suszonych ziół. W niewielkim kotle coś bulgotało, ale mimo to można było poczuć przyjemny chłód, zdecydowaną ulgę w porównaniu z temperaturą na dworze. Chloe niepewnie się rozglądnęła, dostrzegła na posłaniu jej broń i pospiesznie do niej podeszła. Zaczęła przymocowywać do siebie sztylety, gdy kobieta się odezwała.
- Tu Ci to żelastwo potrzebne nie będzie. Jestem Meredit, a tamta banda to nasi mężczyźni. Może i siłą to ich przodkowie obdarzyli, ale krzty rozumu pod tymi czuprynami nie ma. - serdecznie się zaśmiała i pokręciła głową. Mieszając w garze, świdrowała wzrokiem łuczniczkę. - Wiem kim jesteś kochane dziecko. Musisz wybaczyć naszej wiosce za to powitanie. Od napadu na wasz zamek, niektórzy w każdym przechodniu widzą wroga.
Dziewczynę zdziwiły te słowa. Jak tamta mogła wiedzieć kim jest i skąd jest? Przeczesała dłonią włosy i westchnęła.
- Byłam w podróży, gdy natknęłam się na was. Kierowałam się do zamku Denaiów... Chciałam prosić was o życzliwość, jestem od rana w drodze, a raczej byłam. - gdy kończyła zdanie rozległo się pukanie do drzwi. Meredit zaprosiła gościa, krótkim "wejść" i w drzwiach stanął młody mężczyzna ze spuchniętym nosem, pierwsza ofiara Chloe. Dziewczyna lekko się wzdrygnęła i przez chwilę nawet żałowała chłopaka, ale szybko przegoniła wyrzuty wspominając to jak oni potraktowali ją. 
- Nie chciałem przeszkadzać, ale Meredit bez Ciebie się nie obejdzie. - wskazał palcem na twarz.
- Cóż za nowość Jonathanie. Wyglądasz wyjątkowo paskudnie, ale pokaż to. No złamany, kość trzeba Ci nastawić, chyba że z tym garbem chcesz zostać. - i zanim dokończyła myśl znów zagruchotały kości. Chłopak pisnął i ugiął się w pasie, ale po chwili grymas z twarzy zniknął. Kobieta podała mu w kubku jakiś ziołowy napar i kazała mu wypić "byle szybko i żeby głowy nie zawracał". Podszedł do krzesła stojącego obok Chloe i usiadł na nim wykorzystując dobry punkt by się jej przyjrzeć. Ona również zerkała na niego z ukosa. Na początku wydał się jej młodszy na tle pozostałej, brodatej dwójki, lecz teraz dojrzała jednodniowy zarost, cienką bliznę na policzku, szerokie ramiona. Był dobrze zbudowany, jak większość wojowników z zamku jej Króla. Wysoki i młody, ale niewątpliwie mężczyzna. Gdyby nie siny nos można by go uznać również za dość urokliwego. Miał ciemną opaleniznę i kudłate, czarne, krótkie włosy, regularne rysy szczęki, pełne wargi. Był kontrastem Chlo. Ona była filigranową kobietą, lecz wysportowaną. Jasnoblond włosy opadały jej falami na plecy i ramiona, były dość długie. Skóra mimo słońca nie złapała koloru, jedynie duże usta rozświetlały jej buzię swoim różem. Ręce zdobione miała tatuażami wyrażającymi cztery żywioły, życie i duszę. 
- Szedł z Tobą ktoś jeszcze? Szukałaś pozostałych? Też próbowałem, ale to niebezpieczne w pojedynkę. - przerwał milczenie Jonathan. Znał ją? On też?
- A kim Ty jesteś, że szukałeś ocalałych mojego rodu? - kąśliwie mu odpowiedziała. 
- Twojego? Od kiedy szanowna łuczniczko masz go na własność... - odpowiedział z uśmiechem, jakby niewzruszony jej tonem. Więc on był z jej miasta? Czyli nie tylko ona ocalała. Wydawał się być odprężony. Szybko zapomniał o wydarzeniach sprzed godziny.
- Widziałeś innych? Byli z Tobą? Komuś jeszcze udało się uciec?
- Niestety nie wiem. Przebywałem daleko poza miastem, gdy was zaatakowano. Król wysłał mnie w jednej sprawie. Bardzo żałuję, że nie zdołałem pomóc. Do samego zamku nie dotarłem, w drodze powrotnej kilka tych poczwar mnie wytropiło i musiałem uciekać. Udało mi się ich zgubić, ale siebie również. Krążąc tak dotarłem do tej wioski... No mnie przyjęto milej. - puścił oczko do Chloe. Opróżnił dużym łykiem resztę z kubka i podziękował serdecznie starszej kobiecie. - Powinnaś spróbować napojów Meredit. To najlepsza zielarka pod słońcem. Trupa by na nogi postawiła. - wyraźnie wiedział jak wprawić kobietę w zadowolenie. Był ujmujący na swój sposób. 
- Jonathan, jesteś niepoprawny. - zmierzwiła mu włosy zielarka. - A Ty dziecko odpocznij. Przed dalszą drogą będziesz czuła się lepiej. Prześpij się tu, zaparzę Ci melisy. Masz tu koc, a Ty uciekaj. Nic tu po Tobie. Lepiej przekaż tamtej dwójce, żeby mi z oczu schodzili. Kto to widział tak kobietę traktować.
Jonathan posłusznie wyszedł, skinął jedynie głową na pożegnanie. Chloe ułożyła się wygodnie i nakryła kocem. Nim porwał ją sen poczuła jeszcze kojący zapach melisy i pozwoliła sobie odpocząć.

OBCAOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz