Rozdział V

98 6 4
                                    

Jazda we dwójkę była przyjemniejsza. Wspólne przemierzanie lasów było bezpieczniejsze, a konie nadały wyprawie odpowiedniego tempa. Przez całą noc zatrzymali się tylko raz by napoić zwierzęta i dać im odsapnąć. Chloe starała się nie wdawać w szczegółowe dyskusje z Jonathanem, ten jednak był bardzo ciekawy. Opowiadał też o sobie, o swojej rodzinie, o tym jak znalazł się na dworze Króla w ich zamku. W dziewczynie wzbudziło podejrzenie to, że opowiadał o swoich rodzicach jak o zwykłych ludziach, nieobdarzonych. Nie zajmowali się niczym specjalnym, nie wspominał o żadnych rytuałach, wizjach czy szczególnych umiejętnościach. Im dłużej nad tym rozmyślała, tym bardziej traciła skupienie na podróży więc postanowiła się otrząsnąć. Dzień był ciepły i jasny, jak pozostałe.
- Może coś zjemy? - przerwała Chlo. Oboje od kilkunastu minut milczeli.
- Dobra myśl. Mamy jeszcze jakieś owoce od Meredit i może trochę wody.
- Myślałam o czymś konkretniejszym. Porządny posiłek. Mogę zapolować, a Ty przygotujesz ogień.
- Daj, uwiąże konie. - chwycił lejce i zrzucił z koni toboły. Odprowadził wzrokiem oddalającą się dziewczynę. 
Chloe oddaliła się od niego kilkanaście metrów i stanęła by uspokoić zmysły. Skupiła się na głosach, jej dar pozwalał usłyszeć nawoływanie zwierzęcych duchów. Im duch był głośniejszy, tym zwierzę było starsze. Ruszyła powoli przed siebie, słyszała niewątpliwie dzika. Głos był pojedynczy i wskazywał na samotnego, bardzo młodego osobnika. Przyspieszyła nieco tempa i dostrzegła go. Tak jak myślała, młody dziczek rył energicznie w ziemi pod drzewem. Chlo zdjęła z pleców łuk, wyjęła jedną strzałę i już miała wycelować gdy nagle przed jej twarzą przefrunął nóż i utkwił w pniu obok jej głowy. Nim zdążyła się odwrócić demon stał przy niej, lekko unosząc się na ogromnych, upierzonych skrzydłach. Las niewątpliwie utrudniał mu fruwanie.
- Jonathan, uciekaj! - krzyknęła najgłośniej jak mogła, wyjmując jednocześnie miecz zza pasa. Zaczęła walczyć z potworem i myślała, że da rade, ale wtedy obok nich pojawił się kolejny demon. Uderzył silną łapą w ramię dziewczyny pozostawiając krwawiące rozcięcia. Upadła na twarz, kurczowo trzymając rękojeść miecza. Rana piekła i każdy ruch powodował kolejną dawkę bólu. 
- Hej, tu! - usłyszała z bliska. Jonathan. Czaszka jednego z jej oprawców została przeszyta sztyletem i potwór padł sztywny obok dziewczyny. Wtedy się podniosła i dołączyła najprędzej jak mogła do walczącego już chłopaka. Demon był silny i górował nad nimi. Ostrymi pazurami parował uderzenia ich mieczy aż do momentu, gdy jego ramiona zostały splątane przez wysunięte spod ziemi korzenie. Były jak ożywione. Krępowały ruchy potwora i ściągały go coraz niżej, aż ostatecznie przygwoździły go do podłoża i udusiły. Chloe i Jonathan stali w osłupieniu, dopiero gdy oderwali wzrok od zwłok zobaczyli zbliżającą się kobietę. Nimfa leśna. Sunęła delikatnie jakby była powietrzu, długa suknia zakrywała jej bose stopy, piękne włosy opadały jej na ramiona w bezruchu, a całe jej ciało skąpane było w zielonej poświacie.
- Witajcie podróżni. - skłoniła lekko głowę i obdarowała ich łagodnym uśmiechem. - Jestem Klara.
- Witaj. - pierwsza odezwała się Chlo. - Jesteśmy niezmiernie wdzięczni za pomoc, zostaliśmy zaskoczeni. Zatrzymaliśmy się w drodze by zapolować. Jestem Chloe, a to mój towarzysz Jonathan. - powędrowała za wzrokiem Nimfy i przyjrzała się swojej ranie. - To nic wielkiego.
- Trzeba to opatrzyć. - zaoponował Jon.
- On ma rację. - zawtórowała mu piękna kobieta. - Z demonami nie ma żartów, mogły zakazić Twoją krew. Pozwólcie, że zabiorę was ze sobą. 
- A nasze konie? Trzeba po nie wrócić, były uwiązane i zostawiłam tam kilka rzeczy.
- Wysłałam już po nie moich ludzi. Obserwowałam was odkąd wkroczyliście na moje ziemie.
Nimfa gestem zachęciła ich do podążania za nią, lecz przystanęła jeszcze przy ciele demona zabitego sztyletem. Wszyscy przyjrzeli mu się zaintrygowani. Na ziemi leżał mężczyzna. Skrzydła znacznie zmalały, jego ciało było tylko nieznacznie pokryte piórami, szpony zostały zastąpione przez nienaturalnej wielkości dłonie i stopy. A twarz... Była ludzka. Był młodym, właśnie, czym?
- To człowiek? Co to jest? - skrzywił się Jonathan.
- Mamy o tym pewną teorię, ale ciągle pozostaje wiele pytań bez odpowiedzi. - rzekła smutno Klara. Spojrzała na nich pełnym dobroci wzrokiem. - Zbieramy dziś radę Najstarszych, zapraszam was do uczestnictwa. Jestem pewna, że możemy sobie nawzajem pomóc.
W odpowiedzi kiwnęli głowami na zgodę. Chlo czuła się słabo, nie dałaby rady teraz kontynuować drogi, choć wiedziała, że czas działa na ich niekorzyść. Demony z dnia na dzień zwiększały siły, a oni nadal nie wiedzieli czy uzyskają wsparcie od rodu Denai.
Szli głęboko w las, ścieżka robiła się coraz węższa, ptaki śpiewały tu jakby głośniej. Wtem Nimfa stanęła przed ogromnym dębem, wyjęła zza pasa mały flakonik z błyszczącym pyłkiem i zanurzyła w nim palec. Kiedy przyłożyła go do pnia w kilku miejscach zobaczyli tworzącą się runę Sowilo. Był to symbol zwiastujący Ducha Życia, energię, światło, lecz nie to było magiczne. Gdy runa rozbłysła zielonym światłem ziemia zadrżała delikatnie, drzewo podzieliło się w połowie i zaczęło rozsuwać się na obie strony, ukazując całej trójce piękne, spiralne schody wgłąb ziemi. Ostrożnie zeszli za Klarą i ujrzeli inny świat. Piękny, jasny, jakby skryty pod marną powłoką świata, w którym oni do tej pory żyli. Otaczające miasto wodospady pięknie odbijały światła, zobaczyli drugie niebo, wszystko wskazywało na panujący dzień, lecz na jasnym sklepieniu odznaczały się wyraźne gwiazdozbiory. Widok zaparł im dech w piersiach. Trawa po której stąpali była nadzwyczaj zielona i miękka jak puch, powietrze pachniało magnolią i brzozą. Wiele Nimf, które przyjaźnie ich pozdrawiały trzymało w rękach szklane kule, wszystkie wypełnione błękitną mgłą.
- Pozwólcie za mną. Odwiedzimy najpierw naszego Uzdrowiciela, to nie powinno czekać. - odezwała się Klara po dłuższym milczeniu. Pozwoliła im nacieszyć oczy jej niezwykłą krainą, lecz subtelnie przypomniała po co w zasadzie tu przyszli. Przemierzając ścieżkę między domkami, dotarli do niewielkiego namiotu przed którym siedział mężczyzna z posiwiałą brodą. Wstał by ich powitać, posłał uśmiech do Klary i wyciągnął dłoń do Chloe. Pozwoliła mu zaprowadzić się do środka i zniknęli za kotarą na dłuższą chwilę. Gdy wyszli dziewczyna wyglądała zdecydowanie lepiej. Ramie oplatał szeroki opatrunek, lecz jej policzki przybrały zdrowy rumieniec. Jon ujrzał kątem oka jak wsadzała do kieszeni małą fiolkę z gęstym płynem i postanowił zapytać ją o to później.
- Dziękujemy Aaronie. - powiedziała Klara i ponownie kazała za sobą podążać. - Skoro już przybyliście zapolować na nasze ziemie pozwólcie, że was nakarmimy. Powinno wam smakować. Kiedy zjemy zaprowadzę was do namiotu gdzie będziecie mogli odpocząć, szczególnie Ty Chlo. Rada zbiera się późnym popołudniem, przyślę po was kogoś, a potem znajdziemy jeszcze trochę czasu dla siebie, macie zapewne sporo pytań. - mówiła, jakby czytała im w myślach. Była odzwierciedleniem dobra i delikatności, emanował od niej spokój. Całe to miejsce emanowało nienaruszoną harmonią i życiem. Chloe i Jonathan wymienili zrozumiałe dla siebie spojrzenie, musieli porozmawiać. Zaraz po posiłku.

OBCAOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz