W Yin.

226 19 0
                                    

Po wyjściu z pociągu, udaliśmy się do hotelu, by wynająć pokoje.
- Na obrzeżach miasta znajduje się dzielnica klanu Yang. Tam musimy się udać. - rzekła May rozpakowując się. - Nie będzie łatwo tam dostać, więc musimy się przygotować.
- Dobrze, kiedy wyruszymy?
- Najlepiej w nocy, koło 2-3 nad ranem. Wtedy jest mniejsze prawdopodobieństwo, że nas wykryją.
Resztę dnia spędziliśmy na planowaniu. Około godziny 2.30, wyruszyliśmy, po kilkunastu minutach, znaleźliśmy się przed dzielnicą Yang. Nie mogliśmy używać danchemii ani alchemii, bo transmutacja robi zbyt dużo hałasu. Przeszliśmy do domu, gdzie mieszka głowa klanu, z jego rodziną, czyli także Len.
- Prawdopodobnie mistrzyni służy głowie klanu, więc powinna być w tym domu. Musimy jednak bardzo uważać. - wyszeptała May.
- Dobrze, to wychodzimy.
Weszliśmy przez okno, ponieważ było otwarte. Ostrożnie szukaliśmy po pokojach Wan. Podczas poszukiwań niechcący szturchnąłem wazon, przez co spadł, wydając dźwięk tłuczącego się szkła.
Al! - szepnęła May, jakby chciała krzyknąć.
- Przepraszam. Nie zauważyłem.
- Teraz nie ma co przepraszać. Musimy się gdzieś schować. - cicho powiedziała, łapiąc mnie za rękę.
Zchowaliśmy się w jednym z mniejszych pokoi.
Ktoś wyszedł z sypialni. Przez mały otwór w ścianie, widzieliśmy, że jakiś mężczyzna świeci świecą w miejscu rozbitego wazonu. Miał czarne, krótkie włosy i bardzo nie przyjazny wyraz twarzy. Był to Len Yang, potwierdziła May.
- To pewnie znowu ta Wan, nie ma tygodnia w którym czegoś by nie zwaliła. W sumie to dziwne, ona nie może wychodzić po zmroku, więc to musi być ktoś inny, rodzice wyjechali, została tylko Wan i ja. Chyba ktoś się włamał. - powiedział do siebie. - Wyłaź tchórzu! Jeśli wyjdziesz teraz, to może cię nie zabiję!
- Do mnie mówisz, paniczu? - spytał się głos za nami.
Odwróciliśmy się. Zza nami stała kobieta. Miała długie, czarne włosy i oczy, które wydawały się świecić.
- Mistrzu! - krzyknęła May.
- May! Co ty tu robisz?! - krzyknęła zdziwiona Wan.
Drzwi do pokoju otworzyły się. Stanął w nich Len.
- Co tu się... Ty! To ty odebrałeś mi szansę na uratowanie mego klanu, Alphonsie Elricu! - krzyknął ze złością Len, spoglądając na mnie.
- Skąd wiesz, że to ja uzrowiłem cesarza? - spytałem.
- Twoja osoba jest już znana w całym kraju. Trudno ciebie nie znać, jako "wybawca cesarza!", rzygam tym.
- Paniczu, proszę ich nie krzywdzić! Ja za wszystko odpowiem. - odezwała się Wan.
- Mistrzu, nie! - rzekła May.
- Wan, ja zajmę się nim osobiście, - uśmiechnął się Len. - a ty moja ukochana przyrodnia siostrzyczko, lepiej uciekaj, jeszcze cię nie zabiję. Zabierz też Wan.
- Idź May, ja się nim zajmę. Uciekaj. - oznajmiłem.
May i Wan wyszły z domu i uciekły z dzielnicy Yang.
- Musisz zapłacić za to co zrobiłeś. - rzekł Len.
- Nie zaatakuje nikogo nieuzbrojonego. - powiedziałem.
- Kto powiedział, że jestem nie uzbrojony? - oznajmił, wyciągając miecz z pochwy na plecach.

I koniec rozdziału 10. Sory, że nie dawałam żadnego nowego rozdziału przez weekend, ale sprawy prywatne.

Fullmetal Alchemist - Dalsza podróżOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz