W ten letni poranek nie było ani za gorąco, ani za zimno, w sam raz na dżinsowe rybaczki i bluzę z kapturem. Wypchany plecak podskakiwał mi przy każdym kroku. Spojrzał am na zegarek. Znów byłam w szkole jakieś dziesięć minut przed dzwonkiem. Akurat na przepisanie pracy domowej i krótkie posiedzenie w bibliotece.
Jakimś cudem przetrwałam pięć lekcji, kiedy nadszedł czas na ostatnią, znienawidzoną przeze mnie geografię. Usiedliśmy w ławkach czekając aż pani Hilars rozpocznie swój beznadziejny wykład o rzekach, dopływach i najwyższych górach. Nagle zaczął wyć alarm przeciwpożarowy. Wszyscy jak na zawołanie rzuciliśmy się do drzwi, nienaumyślnie, kompletnie ignorując wszystkie wpajane nam zasady. Kiedy w biegu mijałam salę gimnastyczną, wydawało mi się, że widziałam błysk ciemnozielonych łusek. Wypadłam na dwór i razem ze wszystkimi stanęłam na placu. Roztrzęsionych dzieciaków wybiegających z dymiącego budynku wciąż przybywało. Nagle zobaczyłam jakiś ruch w oknie na pierwszym piętrze. Szybko oceniłam sytuację. Jeśli ktoś tam był, to nie było szans żeby straż pożarna zdążyła dojechać na czas. Centrum pożaru szało zbyt blisko sal. Tak wiem może to i nie było najmądrzejszym pomysłem ale wbiegłam z powrotem do środka. Gęsty dym był już wszędzie. Nagle usłyszałam krzyk dobiegający z biblioteki. Zasłoniłam usta rękawem i pobiegłam na oślep przed siebie. Kopniakiem otworzyłam drzwi. Na parapecie okna stałą dwójka, może siedmioletnich dzieci, chłopak i dziewczynka, którzy usiłowali zwrócić na siebie czyjąś uwagę bijąc piąstkami w szybę.
- Zejdźcie na dół! - spróbowałam krzyknąć zduszonym głosem.
Chyba mnie usłyszeli, bo zeskoczyli na biurko. Kiedy próbowali zeskoczyć na podłogę, dziewczyna poślizgnęła się i uderzyła głową o róg półki. Zamknęła oczy i runęła bezwładnie na podłogę, a ze skroni pociekła jej stróżka krwi. Chłopiec z przerażeniem wpatrywał się w nieprzytomną siostrę.
- No to świetnie - pomyślałam.
Dym w pomieszczaniu zaczął gęstnieć coraz bardziej. Zaniosłam się kaszlem. Podbiegłam do biurka. Dziewczynkę zarzuciłam sobie na plecy a chłopaka chwyciłam za rękę. Odwróciłam się i z przerażeniem odkryłam, że jesteśmy uwięzieni. Drzwi zaczęły płonąć. Nie było już drogi ucieczki.
Dym zaczął gryźć mnie w oczy. Mój umysł pracował gorączkowo szukając wyjścia z tak beznadziejnej sytuacji. Nagle doznałam olśnienia. Jedyną drogą ratunku mogło być okno. Pierwsze piętro nie było zbyt wysokie a tuż pod oknem rosły gęste krzaki. Puściłam rękę chłopca i otworzyłam okno. Już słyszałam wycie syren samochodów strażackich.
- HEEEEJ!! - wrzasnęłam tak głośno jak tylko mogłam. Kilkanaście dzieci spojrzało w górę.
- Łapcie ich!
Chyba zrozumieli o co mi chodziło , bo część podbiegła do okna i popatrzyła w górę wyczekująco. Popchnęłam dziewczynkę. Kilkoro dzieci złapało ją chociaż jeden upadł pod jej ciężarem. Chłopiec popatrzył na mnie z przerażeniem w oczach ale skoczył. Miękko wylądował w krzakach. Zaraz wstał i odbiegł na bezpieczną odległość. Spojrzałam za siebie. Wiatr z zewnątrz podsycał płomienie, które dotarły już do połowy pomieszczenia. Książki paliły się jak pochodnie.
- Odsuńcie się! - krzyknęłam i skoczyłam. Lot był krótki. Lądowanie za bardzo nie bolało, oprócz tego, że jakaś gałązka wbiła mi się w kostkę zostawiając długą szramę.Nie zwróciłam na to uwagi. Podbiegłam do dziewczyny. W moim kierunku biegła już któraś z nauczycielek. Dookoła w kręgu stało kilkunastu uczniów. Podniosłam głowę siedmiolatki i położyłam jej rękę na czole, delikatnie dotykając rany. Poczułam strużkę ciepłej krwi pod dłonią. Zdyszana nauczycielka zatrzymała się przy nas.
- Wszyscy cali? - zapytała.
- Jedna dziewczynka krwawi - powiedziałam.
- Pokaż - pani Umay przykucnęła obok mnie.
Zdjęłam rękę z czoła siedmiolatki, żeby pokazać ranę, ale już jej tam nie było.
- Ja n-nie rozumiem..Przed chwilą jeszcze tu była! - wydukałam.
Nauczycielka pokręciła głową.
- Nawdychałaś się dymu, kochaniutka - wyjaśniła i poszła zobaczyć czy z innymi wszystko w porządku.
Wciąż klęczałam zszokowana. Ta rana na pewno tam była! Widziałam ją!
Nagle dziewczynka otworzyła oczy.
- Wszystko okej? - zapytałam i pomogłam jej wstać. Dziewczynka pokiwała głową i odbiegła w stronę brata.
Wszędzie wokół nadal panował chaos. Panikujące dzieci zostały częściowo opanowane, ale wciąż większość bez celu biegała krzycząc. Wycie syren pokrywało się z płaczem uczniów.
Stałam jak głupia pośrodku placu totalnie oszołomiona. Potrzebowałam chwili samotności. Poszłam w moje ulubione miejsce, pod ogromnym dębem. Ale tym razem nie byłam tam sama. Niewysoki obcy w czarnym płaszczu stał tuż pod drzewem. I wyglądał jakby na mnie czekał.