Rozdział 4.

559 49 3
                                    

Nie okazałam strachu.

Jeżeli mój sen był przepowiednią, to nie pozwolę mu się spełnić.

Nigdy.

Póki będę żyć, nie dam skrzywdzić moich przyjaciół.

Naczelni usiedli na krzesłach. Dla nas także była postawiona naprzeciwko nich wygodna ława z oparciem i stołem z dzbankami herbaty i szklankami. Jakie urocze. Ciekawe, czy jest tam trucizna.

— Kiedy usłyszeliśmy o rebeliantach posiadających jakieś moce — zaczęła Naczelna Brodie — wyobrażaliśmy sobie wielką grupę wojowników. A tu... małe skupisko dziwnych ludzi: starszy mężczyzna z niecodzienną fryzurą, który był przywódcą rebeliantów; syn zmarłego naczelnego i przywódca jednego z sektorów; dziewczyna uznana za chorą psychicznie i niebezpieczną; dwóch żołnierzy; ludzie należący do ruchu oporu! Niezbyt pasuje do opisu "ludzie obdarzeni mocami, kontrolujący je"... — Jej twarz zaczęła przybierać czerwony kolor. Z jakiegoś powodu nas nie znosiła. 

Koło mnie siedział Kenji, więc usłyszałam, jak mruknął pod nosem:

— Co za suka.

— Spokojnie, Lacey. — Naczelna Promise wielką czarną dłonią pogładziła blondynkę po przedramieniu. — Nie gorączkuj się.

— Naczelna Brodie chciała tylko pokazać, że wasza grupa nie budzi w nas zbytniego zaufania — powiedział Naczelny Casas. Uśmiechnął się uprzejmie. Palił następne cygaro. — Mam nadzieję, że wybaczycie nam ochronę za wami.

Jak na komendę odwróciliśmy głowy w tył. Za nami pod ścianą stał cały rząd żołnierzy z karabinami.

Och. Taka ochrona. Jak dla nas nie za dużo.

— Chcielibyśmy od was usłyszeć prawdziwą historię tego, co się stało czterdzieści osiem dni temu — dorzucił Naczelny Bhaduri. — Możemy mieć wiarygodne źródła informacji, ale i tak chcemy znać szczegóły, których mogą nam dostarczyć tylko osoby odpowiedzialne za to, co się wtedy wydarzyło.

Przechodzą od razu do konkretów.

— Czyli chcecie usłyszeć, jak przejęliśmy władzę nad Sektorem 45, po czym ja zabiłam Andersona? — zapytałam spokojnie. Usłyszałam za sobą dźwięk otwieranych drzwi, ale nie drgnęłam.

— NACZELNEGO Andersona, czy też raczej byłego Naczelnego, skoro go, jak sama powiedziałaś, zabiłaś — usłyszałam chłodny głos i kroki zmierzające w naszą stronę.

Odwróciłam się w tamtym kierunku, a po mnie zrobili to samo wszyscy.

Na twarzach naczelnych zagościły lekkie uśmiechy. Obserwowałam zbliżającą się do nas osobę.

Osobę? Nie byłam tego taka pewna.

Dziewczyna wyglądająca na rówieśniczkę Warnera i Kenjiego była cudowna. To tylko przyszło mi do głowy. Wysoka, o idealnej figurze, nienaturalnie pięknej, symetrycznej twarzy okolonej długimi do zgrabnych bioder czarnymi włosami. Oczy o szaro-fioletowej barwie patrzyły na mnie chłodno. Przeszła obok nas i usiadła wygodnie na pustym krześle przy stole naczelnych.

Nie.

Wybrano nowego naczelnego?

Naczelny Hansen obrzucił ją kpiącym spojrzeniem, po czym wykrzywił wargi.

— Witamy serdecznie, Regentko. Przyszłaś prosto z zabawy farbami? — Miał inny ton niż wtedy, kiedy otwarcie wytknął Warnerowi błąd.

Regentka — czyli na szczęście nie naczelna — wzruszyła lekceważąco ramionami i zerknęła na upstrzony drobnymi, kolorowymi kropkami ciemnoszary, sięgający ud sweter.

✔ Potęga JuliiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz