Rozdział Pierwszy

389 41 23
                                    

Stoję przed drzwiami kaplicy z drżącą ręką na klamce. Nie jestem pewna, czy chcę tam wejść. Ogarnia mnie lęk od stóp do głów, a żal ściska mi serce. Nie jestem przygotowana na to wydarzenie, nie teraz. Myśl, że zostanę sama, bez nikogo bliskiego na tym okrutnym świecie budzi we mnie ogromny przestrach, który paraliżuje mnie całą. Mam również świadomość, że wbrew mojej woli nie można cofnąć czasu, zmienić przeszłości. 

Podejmuję ostateczną decyzję i wchodzę do budynku. Nie byłam tu od czasu, gdy skończyłam czternaście lat. Przestałam chodzić do kościoła, dlatego czułam się nieswojo, gdy przekroczyłam próg kaplicy. Przechodzi mi przez myśl, że może Bóg pokarał mnie za to i uśmiercił z tej przyczyny moją rodzicielkę, ale odrzucam tę myśl, gdyż moją uwagę przykuwa całkowicie coś innego. Na środku znajduje się trumna, ale nie potrafię spostrzec mamy, dlatego podchodzę bliżej. Ludzie gapią się na mnie, jakbym była jakimś nadprzyrodzonym zjawiskiem, ale mam to gdzieś. W tej chwili liczy się dla mnie jedynie to, aby zobaczyć moją kochaną mamę. Ciekawe, czy ona również widzi mnie...? 

W końcu ją zauważam, a moje oczy z powrotem napełniają się łzami. Podchodzę najbliżej, jak się da. Wyciągam rękę i kładę ją na jej dłoni. Wzdrygam się, gdy czuję, że jest zimna, bo zawsze było odwrotnie. Jej twarz jest blada, a oczy ma zamknięte, na skutek czego wygląda, jakby jedynie zmorzył ją sen, nic więcej. Trudno uwierzyć, że z tak radosnej, pełnej energii osoby nagle uleciało życie i mama zostawiła mnie tu samą. 

Wyrzuty sumienia, które dręczą mnie od dnia jej śmierci, dziś zwiększyły się i atakowały mnie podwójnie. Żałuję, że nie zawsze byłam w stosunku do niej fair. Często bywałam nieznośna, kłóciłam się z nią, a gdy miałam jej dość, jechałam rowerem w jakieś zaciszne miejsce, byle by jej nie widzieć. Ile bym teraz dała, aby te samotne chwile spędzić z nią, poczuć jej obecność... Dopiero teraz uświadamiam sobie, że każda chwila z moją mamą była na wagę złota. 

Po policzkach spływają mi kolejne łzy. Zatykam usta dłonią, by powstrzymać łkanie. Nie jestem jednak w stanie tego opanować. To jest dużo silniejsze ode mnie. Jednocześnie czuję, że jakiś kamień obciąża mi serce i wydaje mi się, że jeśli kiedykolwiek spadnie, to zrobi dziurę w podłodze na pół metra. Nie mam najmniejszej ochoty do dalszego życia. 

Jak będzie wyglądało moje życie bez niej, skoro dotychczas to ona nadawała mu sens? — myślę —Nie poradzę sobie bez niej... Ona zawsze dodawała mi otuchy, wspierała mnie w trudnych sytuacjach, była moją najlepszą przyjaciółką. 

Chwilami wątpię, czy nie jest to jakiś koszmar senny. Przecież to nie może się dziać naprawdę! Miała jedynie czterdzieści lat. Świat stał przed nią z otwartymi rękami. Powinna przeżyć przynajmniej drugie tyle! Dlaczego życie jest takie podłe i niesprawiedliwe? A może za chwilę obudzę się zdyszana, a mama będzie obok mnie? Uszczypnę się...

Tak też robię, ale to nie działa. To nie jest żaden sen. To się rzeczywiście dzieje tu i teraz. 

Im dłużej wpatruję się w jej niewinną, bladą twarz tym jestem w coraz gorszym stanie. Nachodzą mnie myśli samobójcze, a cała moja energia, by żyć dalej, ulatnia się gdzieś, znika... 

Wyczuwam czyjąś dłoń na moim ramieniu i ciężki oddech. Nie muszę się oglądać, by zorientować się, kto to. Ciocia Kasia stoi po chwili obok mnie, patrzy z boleścią na swoją nieżywą już kuzynkę i szepcze mi do ucha.

— Skarbie, usiądziemy sobie tutaj obok — i wskazuje mi miejsce w ławce. Gdy przeciskam się przez ławki, obracam się, chcąc spojrzeć na osoby, które przybyły na uroczystość pogrzebową. Zauważam Patrycję i jej babcię, sąsiadki, nauczycieli, niektóre osoby ze szkoły, a także ludzi, których zupełnie nie znałam. Spoglądam przez krótką chwilę na moją przyjaciółkę, nawiązując z nią kontakt wzrokowy, po czym usiadam i wyjmuję paczkę chusteczek. Łzy spływają mi z oczu bez przerwy, a serce nie przestaje boleć. Najgorsze w tym wszystkim jest to, że kilka kroków obok mnie leży moja matka. Martwa matka. Bez życia.

Nie mam pojęcia, w jaki sposób to robię, ale wytrzymuję do końca mszy, nie płacząc. Wychodząc z kościoła, chwytam za jeden z wieńców i idę wraz z tłumem na cmentarz. Droga dłuży się w nieskończoność, a ja przypominam sobie powoli wszystkie chwile, jakie przeżyłam z moją kochaną mamą. Muszę przyznać, że jest to bardzo bolesne. Z oczu wciąż lecą mi łzy, a w środku czuję, jakby ktoś rozrywał moje serce na kawałki. 

Gdy docieramy na miejsce, spoglądam z niepewnością przed siebie. I co widzę? Głęboki dół. Wyjmują mamę z samochodu i przez chwilę trzymają na rękach. Z radia w karawanie leci smutna muzyka, która sprawia, że we mnie coś pęka. Mój wzrok spoczywa na trumnie. Zastanawiam się, dlaczego taka dobra osoba musiała umrzeć? Dlaczego akurat ona? Czym takim zawiniła, skoro przez całe życie była uprzejmą kobietą, nie zważającą na problemy, idąca wciąż na przód? 

Nie wytrzymuję, gdy mężczyźni spuszczają trumnę w dół. Wybucham płaczem, przytulając się do cioci Kasi. Ta obejmuje mnie drgającymi rękami i przyciska do siebie mocno. Szepcze do mnie cicho, jednocześnie głaskając po głowie. 

— Będzie dobrze. Wszystko będzie dobrze... Nie płacz. Mama pójdzie do Nieba. Będzie szczęśliwa.

Mi to jednak nie wystarcza. Chcę moją mamę teraz, tu, w tej chwili. Pragnę, aby mnie przytuliła, pocałowała w czoło i powiedziała, abym się nie bała, bo jest przy mnie. Jednak świadomość, że nigdy już tak się nie stanie, powoduje następny potok łez. Nigdy nie czułam takiej żałości. 

Niektórzy podchodzą i rzucają trochę ziemi do środka. Myślę, że to głupi zwyczaj, zupełnie niepotrzebny, ale również podchodzę. Borę garść ziemi i ściskam ją mocno w pięści, zarazem wpatrując się w dziurę. Zamiast ziemi spadają tam moje łzy. Czuje, że jestem bezsilna. Dopadają mnie myśli, że już nigdy więcej jej nie zobaczę. Nigdy nie poczuję jej ciepła, gdy mnie przytula. Nigdy się już jej nie zwierzę. Nigdy więcej nie wyruszę z nią na spacer, by pooglądać zachód słońca. Nigdy nie poczuję jej bliskości. Nigdy. 

Nim się orientuję, jest już przy mnie ciocia Kasia i rozchyla moją dłoń, z której wysypuje się wilgotna ziemia. Następnie ciągnie mnie na bok i znów przytula. Wypłakuję się w jej kołnierzyk od bluzki. Ciocia okazuje się twardsza, nie daje upustowi swoim emocjom, mimo, że wiem iż w środku również ma burzę uczuć. I tak trwamy obie w swoich ramionach, aż ludzie się rozchodzą. Przy grobie zostaje jeszcze mała grupka osób. Niektórzy się śmieją, inni wspominają. Ale nie są w takim stanie jak ja i ciocia. Nie w takim jak ja. 


Każę cioci iść do samochodu i obiecuję, że za chwilę do niej dołączę. Tymczasem kucam obok górki ziemi z krzyżem i kieruję do mamy ostatnie słowa. Jestem pewna, że mnie słyszy. 

Nie mam pojęcia, jak długo tak kucam. Wiatr, który rozwiewa moje włosy staje się niemal hipnozą i powoduje, że tracę rachubę czasu. Wybudza mnie z niej dopiero czyiś głos. 

— Bardzo mi przykro. To musi być dla ciebie okropna wiadomość. 

Spoglądam zdziwiona na sylwetkę mężczyzny. Uświadamiam sobie, że to ksiądz, który wydawał mi się zawsze dziwny i to właśnie na jego kazaniach kiedyś tak bardzo się nudziłam. 

 — Tak właśnie jest  —  zatykam usta.

Ksiądz podaje mi rękę, a ja korzystam i podnoszę się. 

  — Cały świat mi się zawalił. Nie mam pojęcia, co teraz będzie- kręcę głową, sama nie wiedząc dlaczego mu to mówię. Przecież dotychczas był on jedynie osobą, która wydawała mi się niedostępna i wzbudzała lęk. 

  — Wszystko się ułoży. I nim się obejrzysz, spotkacie się —  klepie mnie pocieszająco po ramieniu, uśmiecha się i odchodzi. 

****************************************************************

Hej, to moje pierwsze opowiadanie tutaj. Jak wam się podoba? Napiszcie w komentarzu pod spodem. 

:) Mam nadzieję, że moja książka przypadnie wam do gustu. Więc, jeśli tak się stało, to kliknijcie tam u góry, by dodać ją do biblioteki. 


Bilet do SzczęściaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz