Rozdział Czwarty

98 17 8
                                    

Dom cioci, mimo, że również położony jest w cichej i spokojnej okolicy, nie przypomina naszego domu, w którym było pełno różnych starych, zabytkowych, ale pięknych rzeczy typu lustra, stoliki, wazony, a także drewniane szkatułki. Ciocia pozwala sobie na bardziej nowoczesne meble i urządzenia. Ma również internet, czyli to, z czym ja dotąd nie miałam styczności. 

Mówi się, że dom jest tam, gdzie jest rodzina. Czyli jak się okazuje, słowo dom nie jest jednoznaczne. Dom to również miejsce, gdzie człowiek doświadcza miłości. Takiej bezkresnej, bezinteresownej. Ile osób ją doświadcza, a nie docenia... Ludzie rozglądają się za czymś nowym, czymś, czego jeszcze nie mają. Może to pieniądze, uczucie wyższości albo jeszcze czegoś innego. Wydaje im się, że jeśli osiągną ten zamierzony cel, będą szczęśliwi. Szkoda, że nie wiedzą, iż największe szczęście mają zaraz obok siebie. To miłość sprawia, że człowiek jest szczęśliwy. Jak często i ja byłam taka ślepa i nie korzystałam z tego, co miałam? 

Kilka pierwszych dni w nowym domu są dla mnie nie do zniesienia. Przepłakuję je w poduszkę, ale wraz ze łzami nie uciekają wszystkie smutki i żałości. Cały czas przygnębiają mnie wyrzuty sumienia, przypominając mi o tych wszystkich momentach, gdy byłam dla mamy niemiła. Z każdym następnym dniem czuję coraz większą tęsknotę, która mnie zabija, ale nie pozwala umrzeć. Każdej nocy budzę się zdyszana, nie mając pojęcia, czy to wszystko to tylko sen, czy może takie okropne zdarzenia miały rzeczywiście miejsce. Żyję w ciągłym poczuciu winy, jakbym przyczyniła się do jej śmierci. Nie potrafię zapanować nad sobą. Na przemian płaczę, krzyczę i zadręczam się myślami. Nie potrafi mi nawet pomóc ciocia, która stara się mnie w jakikolwiek sposób pocieszyć i dodać otuchy. Każdego dnia mówi mi, żebym nie płakała i nie winiła siebie za jej śmierć, bo nie mam z tym żadnego związku. Chce abym poczuła bliskość drugiej osoby i zrozumiała, że jest jeszcze na świecie ktoś, kto mnie kocha, dlatego często mnie przytula, całuje w czoło i obejmuje, zupełnie jakbym była małym dzieckiem. Czy to mi pomaga? Z jednej strony rzeczywiście potrzebuję tej bliskości, z drugiej ciocia nigdy nie zastąpi mi matki i jej nie dorówna. Zresztą, nikt nie jest w stanie tego zrobić. 

Mijają tak pierwsze dwa tygodnie w nowym otoczeniu. Dopiero po tym czasie ulegam, by wyjść na dwór i rozejrzeć się co nieco. Moją uwagę przykuwa rower cioci stojący pod garażem. Nagle nachodzi mnie ogromna ochota przejechania się na nim, więc wsiadam i ruszam drogą prowadzącą do... Nieważne gdzie, byleby jak najdalej stąd. 

Okolica jest tak piękna, że zapiera dech w piersiach. Wieś nie dorównuje mojej rodzinnej miejscowości, ale jest i tak wspaniała. Tyle gór, łąk i lasów... 

Zatrzymuję się dopiero pod delikatesami i łapię oddech. 

— Wszystko okej? - słyszę czyiś głos. Odwracam się natychmiast i w momencie gdy zauważam szatyna, tracę równowagę i przewracam się wraz z rowerem. Czuję ból w kostce i mam cichą nadzieję, że ten szarmancki chłopak jest na tyle uprzejmy, że pomoże mi wstać, ale zawodzę się. Nic podobnego! Stoi i wpatruje się we mnie zmieszany. Muszę być zdana na siebie, więc wstaję powoli trzymając się barierki. 

Dopiero, gdy już stoję, przypatruję się mu dokładniej. Ma ciemne oczy koloru czekolady, na twarzy kilka niepozornych pieprzyków i jest niewiele wyższy ode mnie. Nie jest jakoś nieziemsko przystojny, ale ma w sobie to coś. 

  —Jesteś stąd? - zagaduje.

  — Mieszkam u cioci. Jestem tutaj tylko na jakiś okres. Rok, może więcej. 

  —  A jak się nazywa twoja ciocia?

  — Katarzyna Jabłońska. 

  — Ta pani Kasia? To bardzo miła osoba. Mieszkam jakieś niecałe pół kilometra od niej. Właściwie to moja babcia ma z nią całkiem dobry kontakt. 

To dziwne, ale gdy z nim rozmawiam zapominam o śmierci mamy. Ten chłopak sprawia, że odizolowuję się od problemów. Jak to w ogóle możliwe? 

 Przecieram co chwilę obolałą kostkę. On jednak udaje, że tego nie widzi.

  — A jak masz na imię?— pyta.

I znów pojawia się dylemat, co powiedzieć. Dlaczego moja mama musiała mi dać takie imię? 

  — To trochę skomplikowane. Tak naprawdę mam na imię Julianna, ale wolałabym wyrzucić to imię w niepamięć. Dla znajomych i rodziny jestem po prostu Julia, Julka. 

  — Ja nie mam niestety tak oryginalnego imienia. Patryk— podaje mi rękę, którą ściskam i uśmiecha się.  

  — Normalnie, porozmawiałabym dłużej, ale czuję, że muszę już niestety wracać — mówię tak, bo po chwili znów powracają wyrzuty sumienia. Tym razem przypominają mi, że nie mam prawa być choć przez chwilę szczęśliwa i nie powinnam nawiązywać nowych kontaktów. A może to nie wyrzuty sumienia, tylko jakiś potwór, który we mnie siedzi i podpowiada mi same okrutne rzeczy.

  — Może wrócimy razem? W końcu mieszkamy niedaleko. Tylko coś kupię, co zajmie mi dosłownie kilka minut.

  — Wiesz... Ja jednak już pojadę. Poradzę sobie sama— wsiadam na rower i mimo bolącej nogi, odjeżdżam. Bez pożegnania, od tak. Po prostu stchórzyłam. 

Słyszę za sobą jeszcze jego głos, ale mimo to, jadę przed siebie nie zatrzymując się. Dopiero, gdy docieram na miejsce, uświadamiam sobie, że moje zachowanie było nie na miejscu. Chłopak był miły, chciał się zapoznać, a ja od tak odjechałam, bo przypomniało mi się, że nadchodzi czas na kontynuację płakania w poduszkę. 

Bilet do SzczęściaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz