Rozdział Dwunasty

71 10 2
                                    

Otacza mnie gęsta mgła, a przez nią przedziera się widok iglastych drzew. Moje stopy są zupełnie nagie, schłodzone i pokaleczone. Dotykam jednego ze świerków, który okazuje się być bardzo ochłodzony. Nagle ktoś w białej szacie, która wygląda jak stara pidżama, idzie w moją stronę. Zdaje mi się, że jest to kobieta. Jej postać coraz bardziej przybliża się do mnie, aż mogę spokojnie ujrzeć jej twarz. Jej rysy są łagodne, a cera blada. Długie, ciemne włosy leniwie opadają jej na ramiona i za sprawą wiatru wznoszą się na przemian ku górze. To mama. Uśmiecha się do mnie czule, jakby chciała mi pokazać, że wciąż mnie kocha i zależy jej na mnie. 

Chcę dotknąć ją i kiedy moja dłoń styka się z jej ciałem... Widzę już nie piękną istotę, a potwora z czerwonymi, wyłupiastymi oczami, poraniona twarzą i zabójczym spojrzeniem. Wydobywa się z niego piekielny ryk, który paraliżuje mnie i sprawia, że serce kołacze mi jak szalone. Próbuję uciekać, przedzieram się przez cierniste krzaczyska. 

  — Zostaw mnie! Nie... — krzyczę, uciekając przed tą okropną bestią. To przecież nie może być moja rodzicielka. — Mamo, zostaw mnie. Przestań... —  zapłakana opadam na ziemię, a ta okropna istota przygniata mnie ciężarem swojego ciała. 

Potwór nie przestaje wydawać z siebie ryku. Zaczyna rozszarpywać moje plecy, targa za włosy... Zadaje mi sporą dawkę bólu.

— Nieee!— wydzieram, dławiąc się łzami. Żeby tylko mnie ktoś usłyszał... — Pomocy!


— Julia, słyszysz mnie? To tylko sen — słyszę aksamitny głos i czuję dotyk czyiś dłoni na mojej twarzy. — Spokojnie, nie płacz. 

Otwieram przerażona oczy i sapiąc, próbuję zrozumieć, co się dzieje. Dlaczego przede mną stoi ciocia? Gdzie ja jestem? 

— Gdzie mama? —  szepczę wystraszona, w dodatku nie mogąc uspokoić oddechu i potoku łez. 

Ciocia przytula mnie mocno i głaszcze po głowie. 

— Ćśśś, to tylko sen, spokojnie.

 — Gdzie jest mama?  

  — Nie ma jej na świecie już od kilku miesięcy — oznajmia ciężko i dopiero wtedy wszystko sobie przypominam. Telefon o jej śmierci, mój bieg, gdy próbuję dotrzeć jak najszybciej do szpitala, później okropne, głuche trzy dni. Następnie pogrzeb, przeprowadzka... 

Mimo, iż uświadomiłam sobie, że mama przeobrażająca się w potwora to tylko sen, wciąż w głowie odtwarzałam tę okropną scenę. Nie mogłam też wyrzucić z pamięci ryku, jaki wydobywał z siebie potwór... 

  — Idź już spać, dobrze? 

Siadam na łóżku i owijam się kołdrą, po czym pytam nieśmiało:

— Mogę spać z tobą?


                                             *                                              *                                      *

Rano ciocia poradziła mi spotkać się z kimś, zapomnieć o tym, co przyśniło mi się. Chociaż emocje zdążyły się już ulotnić, gnębiło mnie jakieś okropne uczucie, nie pozwalające normalnie funkcjonować. 

Kilka razy dobrze zastanowiłam się, zanim wybrałam numer do Patryka. Dzwonek połączenia wydawał się nie mieć końca, ale wreszcie usłyszałam.

  — Halo? 

— To ja, Julka. Mam do ciebie sprawę.

— Tak?

Bilet do SzczęściaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz