12.

25 4 3
                                    

Siedzieli znów obok siebie, stykając się ramionami. Siedzieli w szarym, zwyczajnym autobusie, który tak bardzo nie pasował do ich historii. Do nadzwyczanej historii. Miała przymknięte oczy, a on wpatrywał się w nią. Była piękna, ale nie tak jak inni ludzie. Była jak zniszczone dzieło sztuki, od którego odpadło trochę farby.
Z jej oczy odpadł blask.
Z jej ust odpadł uśmiech.
Z jej policzków odpadły rumieńce i dołeczki.
Zaginęły gdzieś w otchłani.
Bał się zobaczyć jak płacze, choć widział to nie raz. Czuł, że tym razem tego nie przetrwa.
Jeśli ulewa zmyje jeszcze trochę farby z tego obrazu, co będzie?

Nie chciał iść na ten pogrzeb, nie czuł się na siłach stanąć twarzą w twarz ze śmiercią.
I wiedział, że ona tym bardziej.
A jednak jechali, malowani czarną farbą smutku, rozmazaną przez łzy. Jechali cały dzień, rozmawiając i patrząc sobie w oczy. I kiedy dotarli na miejsce, chwycił jej rękę.
Nie tak jak normalny chłopak trzyma rękę normalnej dziewczyny.
Trzymał jej rękę, jakby wyciągał ją z oceanicznej toni.

BirdsOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz