8 lipca
Zagrożono mi, że jeśli nie wrócę „żywy" do pracy, to mogę w ogóle nie wracać, tym razem przestraszyłem się, bo wiedziałem, że nie damy rady utrzymać się z pensji Sherlocka. Postanowiłem, że na parę nocy wyprowadzę się z Baker Street, w celu odpoczynku. Nie chciałem wynajmować hotelu, ze względu na nasz doczesny majątek, więc zapytałem Mycroft'a czy nie był to problem? (Szczerze, nie wiem, co by mu to zrobiło, w jego willi nawet by mnie nie spotkał). Nie okazywał większej euforii, co do mojego pobytu, ale zgodził się. Zastanawiałem się, czy oznajmić o tym Sherlockowi, ale wiedziałem, że mi na to nie pozwoli, a co do brata to będzie kazał mi się trzymać z daleka, więc darowałem sobie. Nie chciałem się z nim rozstawać, ale wiedziałem, że to będzie dobre dla nas obojgu. Zabrałem najpotrzebniejsze rzeczy i jeszcze tej nocy znalazłem się u Mycroft'a.
Obudził mnie dźwięk dzwonka telefonu komórkowego, spojrzałem na budzik: 3:48. Co do cholery, pożar? Wyświetlił się numer Lestrada.
- Sherlock przedawkował.
Wybiegłem, w samej podkoszulce i bokserkach, tysiąc myśli w głowie: Co się stało? Jak to? Skąd? Dlaczego? Kiedy? Gdzie? Problemem było najszybciej się dostać do nich, o takiej porze taksówki nie jeżdżą. Kurwa mać, Sherlock.
- John? John! Jesteś tam?
Zdałem sobie sprawę, że ciągle rozmawiam z Lestradem.
- GDZIE JESTEŚCIE DO CHOLERY?
- W szpitalu świętego Tomasza.
Pieprzyć ten transport.
„Biegłem. Biegłem, aż moje mięśnie zaczęły palić, a w moich żyłach począł płynąć kwas. A potem pobiegłem jeszcze trochę." Wtedy właśnie zrozumiałem, co czuł główny bohater mojego drugiego, nieudanego filmu z Sherlockiem. Nie wiedziałem, że umiem tak szybko biegać, byłem szybciej niż taksówką.
Wparowałem, krzycząc: GDZIE ZNAJDUJE SIĘ SHERLOCK HOLMES? Rzuciłem się na jedną z pielęgniarek, wykrzykując jej w twarz i łapiąc za ramiona, zagroziła mi, żebym ją puścił, bo wezwie ochronę i że jest na drugim piętrze, podziękowałem w biegu.
Po wbiegnięciu na górę ujrzałem zdenerwowanego Grega, który uparcie obgryzał paznokcie.
Podbiegłem, widząc przez szybę Sherlocka z zamkniętymi oczami, leżącym na szpitalnym łóżku z respiratorem.
- Czy on... czy on żyje? - ledwo wypowiedziałem te słowa, przez gulę tkwiącą w moim gardle i przez ból, jaki doskwierał właśnie w każdej części mojego ciała. Nie były to zakwasy, była to świadomość straty Sherlocka.
- Żyje, gdyby nie żył, nie byłby podpięty do tego żelastwa - próbował jakoś załagodzić sytuację, ale zgromiłem go wzrokiem, za tą niepotrzebną uwagę.
- Co się stało? - wiadomość, że żyje, była niczym zbawienie.
- Sherlock zadzwonił do mnie, z pół godziny temu, mówiąc cicho: „pomóż mi". Rzuciłem się i przyjechałem do was, wyłamując drzwi i ujrzałem skulonego Sherlocka, który leżał i miał drgawki, a z jego ust wypływała piana. Rzuciłem się, sprawdzając, czy żyję, był przytomny, więc zawiozłem go tutaj, łamiąc przy okazji wszystkie możliwe przepisy.
- Co przedawkował? - wyobraziłem to sobie i poddałem się fali łez, nie należy mi sie miano żołnierza.
- Kokainę, zdecydowanie za dużo.
- Mogę do niego wejść?
- Sądzę, że tak, ale przez parę godzin się nie wybudzi.
Wszedłem, cicho i tym razem jak na ironię, powoli podszedłem do mojego ukochanego. Był bladszy niż zwykle, bez koszulki i brakowało mi widoku jego snu. Złapałem go za nienaturalnie zimną rękę i zacząłem całować po zewnętrznej stronie.
- Przepraszam. Boże najdroższy, tak strasznie przepraszam. Nigdy Cię już nie zostawię, obiecuję. Kocham Cię Sherlock, najmocniej na świecie Cię kocham, nie rób tak więcej, proszę Cię, wiem, że to moja wina - płacz przerodził się w szloch, a z zamkniętych oczu Sherlocka popłynęły niewielkie łzy.
CZYTASZ
Pamiętnik Johna Watsona
FanfictionPierwsze fan fiction, coś dla miłośników Johnlocka! Nie zrażajcie się początkiem, z czasem się rozkręca.