12 grudnia
Każdy minuta, godzina czy dzień to nieskończony ból istnienia. Zdałem sobie sprawę, jak bardzo potrzebowałem Sherlocka, dopiero jak go straciłem. Świadomość, że żyje sprawiała, że potrafiłem wykonywać zwykłe, codzienne czynności, mimo że nie widziałem w nich żadnego sensu, teraz tylko leżę, a z każdym pociągnięciem papierosa próbuję przypomnieć sobie smak jego ust. Może w końcu ten nałóg mnie zabije? Jestem na to gotów, nie chcę żyć na świecie, na którym go nie ma.
Czy to myśli samobójcze?
Chyba nie... nie wiem.
Za każdym razem jak "zasypiam" (śmieszne), pod zamkniętymi powiekami widzę jego upadek, cały czas, że nie mogę go powstrzymać, o niczym innym nie potrafię myśleć, przez co zaczynają mi spływać niekontrolowane łzy po policzkach albo wstaję gwałtownie z łóżka i niszczę wszelkie przedmioty czy uderzam pięścią o ścianę, z całej siły.
Wolałbym żyć w nieludzkich męczarniach, niż mieć codziennie po tysiąc razy jego śmierć przed oczami. Byłem w Afganistanie, widziałem, jak moi jedyni przyjaciele, wykrwawiają się na polu walki, informowałem najbliższych o poważnej chorobie bliskiej im osobie, patrzyłem na ich szloch, cierpienie i żałość, jednak nigdy nie potrafiłem tego zrozumieć. Dotąd.
Kiedyś jeszcze dbałem o mieszkanie, teraz wygląda gorzej niż noclegownia ćpunów, kurz zaczął się osadzać na każdym (którego nie zniszczyłem, podczas demolki mieszkania) meblu, wszędzie leżą brudne naczynia czy puste butelki, firanki i ściany zżółkły od dymu, kwiaty zwiędły, a niedopałki papierosów dziurawią prześcieradło i pościel.
Nienawidzę siebie za to, że nie zadzwoniłem wcześniej niż on. Miałem na to tyle czasu, mogłem to zrobić w każdej chwili, mógłbym wszystko odwrócić, sprawić, że Sherlock dalej by żył... uratowałbym go.
Przestałem już dawno chodzić do pracy, moje rachunki i wyżywienie opłaca Mycroft, mimo że wolałbym zdechnąć z głodu, nie mam jednak żadnych sił, by protestować i potulnie zgadzam się na to.
Na początku martwili się o mnie, oferowali swoją pomoc, pytali czy zamierzam powrócić do terapii, z czasem jednak zaczęli zapominać o starym Watsonie, o jego sytuacji i tragicznej miłości. Kontakt się urwał, Greg i Molly nawet mnie już nie odwiedzają, bo brzydzą się mnie i mojego burdelu. Nie mam im za złe, sam na ich miejscu nie chciałbym na siebie patrzeć.
Tęsknie za Tobą Sherlock, kocham Cię, choć wiem, że już nigdy tego nie usłyszysz. Chyba że w zaświatach?
24 stycznia
Osiem miesięcy od śmierci Sherlocka skłoniło mnie do ponownego odwiedzenia z jego grobu z panią Hudson. Zdziwiona była moim telefonem, pewnie sądziła, że wyjechałem z Londynu albo założyłem rodzinę. Za wcześnie, moja droga. Zawiozła nas oczywiście taksówka, przez całą drogę nie odzywała się, co było wyjątkowo niepodobne do mojej byłej gospodyni, (nie lubi jak tak się na nią mówi) widocznie, nie tylko mnie, wstrząsnęło samobójstwo Sherlocka.
- Nie wiem, co zrobię z resztą jego rzeczy, może oddam do szkoły? - spojrzała na mnie, stojąc przy niewielkim nagrobku, na którym widniały złote litery, układające się z imię i nazwisko jedynego na świecie detektywa-kosultanta - Mógłbyś? - wtuliła mi się w rękaw, była taka bezbronna i niewinna.
- Nie wrócę na Baker Street - odparłem zbyt szorstko - jestem wściekły.
- Nie ma w tym nic złego, John, wszyscy tak się przez niego czuli. Ciągły brud i hałas, strzały z pistoletów, ciała w lodówce obok jedzenia i kłótnie... Doprowadzał mnie do szału! - wymieniałaby dalej, ale przerwałem jej, mówiąc, że aż tak wściekły nie jestem. Na niego nie, na siebie prędzej.
- Zostawię was samych... - wydukała, powstrzymując łzy i kierując się w stronę wyjścia.
Podszedłem bliżej do miejsca spoczynku partnera, leżał tylko niewielki bukiet kwiatów, który przynieśliśmy. Sądziłem, że rodzina i fani okażą więcej szacunku i zainteresowania, ale myliłem się, większość dotąd uważa, że Sherlock jest zwykłym oszustem, jednak czy to powód, by tak znieważyć jego śmierć?
- Kiedyś powiedziałeś... że nie jesteś bohaterem? - zacząłem swój niepewny monolog - czasem nie byłeś nawet człowiekiem... ale powiem Ci, że byłeś najlepszym mężczyzną... najbardziej ludzkim... którego znałem i kocham dalej, nikt mi nie wmówi, że mnie okłamałeś... - podszedłem, muskając opuszkami palców chłodnego marmuru - byłem samotny, ale wiele Ci zawdzięczam... wszystko... - odsunąłem się - ale błagam Cię o jedną rzecz, jeden cud, nie bądź... martwy? - Zdałem sobie sprawę, jak głupio musi to brzmieć. - Zrób to dla mnie... Skończ z tym - z ostatnim zdaniem zalałem się łzami...
Przecież to niemożliwe.
CZYTASZ
Pamiętnik Johna Watsona
FanfictionPierwsze fan fiction, coś dla miłośników Johnlocka! Nie zrażajcie się początkiem, z czasem się rozkręca.