Byłem dzieciakiem z bidula. Nawet nie wiem kim jestem. Nie pamiętam rodziców. Jedyne co tam doświadczyłem to ból. Fizyczny i psychiczny. Nie wiem sam który gorszy. Opiekunowie wymierzali nam surowe kary, a starsi podopieczni często mnie bili. Mam wiele blizn na ciele. Na psychice jeszcze więcej. Byłem molestowany, upokarzany i wyśmiewany. Dlaczego jako dziecko musiałem to znosić? Dlaczego nikt z rodziny po mnie nie przyszedł. To było więzienie. Nie mogłem wychodzić. Siedziałem całymi dniami w słabo oświetlonym pokoju. Zwijałem się w kłębek i trząsłem w kącie. Dotyk nigdy nie kojarzył mi się z czymś dobrym. W szkole było podobnie. Miałem w sobie bariery. Nie potrafiłem nic powiedzieć. Wszystko dusiłem w sobie. A to mnie psuło i wyniszczało. Wtedy jeszcze nie wiedziałem, ale z pewnych przyczyn nie chodziłem na religię. W tym czasie siedziałem na świetlicy. Panie zawsze dawały mi jedzenie. Chyba mnie lubiły. Czasami dawały mi ubrania po swoich dzieciach. Uczyły mnie i pomagały w lekcjach. To jedno z lepszych wspomnień z dzieciństwa. Egzystowałem z dnia na dzień i byłem przepychany z klasy do klasy. Byłem tam zbędny. Czułem to, wielu nauczycieli jak i uczniów mi to pokazało. Ja na ich miejscu gnębionym pomagał bym a nie dokładał. Zabijali mnie. Byłem popychadłem i obiektem drwin. Po sześciu latach piekła przyszło gimnazjum. Coś we mnie pękło. Zacząłem dojrzewać. Moje ciało zaczęło się zmieniać. Wyrosłem. Miałem prawie metr osiemdziesiąt w pierwszej klasie. Każdy kto ze mnie kpił dostawał lanie. Stałem się silniejszy i nauczyłem bić. Zazwyczaj kończyło to się na policji. Tego nie rozumiałem. Czy z wybitym zębem, podbitym okiem ewentualnie z rozbitym łukiem brwiowym należy pędzić na komisariat? Dla mnie to była codzienność. Zyskałem też sympatię dziewczyn. Byłem chyba dla nich atrakcyjny. Silny, wysoki o kasztanowych włosach i szarych oczach. Tylko, że ja nie zwracałem na nie uwagi. Czasem pogadałem, albo obroniłem przed zazdrosnym byłym. Te czasy byłe lepsze. Dorabiałem sobie. Zacząłem bardziej o siebie dbać. Do domu dziecka wracałem na noce. Dnie przesiadywałem z kumplami na boiskach. Pod koniec trzeciej gimnazjum miałem wielki szacunek i dwa metry wzrostu. Do liceum poszedłem z wyrobioną opinią. Nauczyciele jak i opiekunowie zaczęli się mnie bać. Byłem legendą. Wielu się ode mnie uczyło. Irytowali mnie. Gdybym miał wybór wolał bym prowadzić takie życie jak oni. Ciepłe rodzinne obiadki, miłość, dobre oceny i spokój w domu. Co roku o to prosiłem. Liceum zmieniło we mnie to, że zacząłem ćpać. Poznałem kilku typków i skumplowaliśmy się. Często jednak wracałem w stare miejsca. Na boisku poznałem też dziewczynę. Nie kleiła się do mnie. Odpowiadało mi to. Siedziała obok mnie na ławce i paliła fajki. Była młodsza kilka lat. Mówiła, że u niej w domu się nie przelewa. Któregoś dnia siedziała zapłakana pod bramką. Podszedłem do niej i spytałem o co chodzi. Nic nie powiedziała. Zająłem miejsce obok niej i próbowałem uspokoić. Wtedy ona przytuliła się do mnie. Czułem jej ciepły nierówny oddech na szyi. Objąłem jej ramieniem i mówiłem, że będzie dobrze. Ona tylko szlochała. Nie wiedziałem co robić. Nigdy nikt się tak wobec mnie nie zachował. Sam panikowałem i czułem się zagubiony. Obiecałem, że jak przestanie płakać pójdzie z nami zajarać. Długo trwało zanim potoki łez ustąpił, ale się udało. Wstała i ruszyła za mną. Wiedziałem, że będę miał przesrane jeśli kogoś jeszcze wprowadzę. No ale co miałem zrobić? Wtedy sam uważałem to za nie złą zabawę. Braliśmy lekkie draki albo majkę. Trochę nam odbijało i o to nam chodziło. Towaru nie było za dużo. Teraz żałuję, że tak spieprzyłem jej życie. Mogłem tam z nią siedzieć i przytulać się przez dwa dni, ba nawet do końca życia ale jej w to nie wciągać. Wyniszczyłem ją, tak jak samego siebie. Jedyną osobę, której ufałem. Pamiętam jak często siedzieliśmy na jednym kocu z zaczerwienionymi oczami i odpływaliśmy. W gruncie rzeczy każde wspomnienie poza nią z tamtego czasu jej rozmyte. Mam jeszcze tylko jedno, którego jestem pewien. To było pod koniec liceum. Chyba po maturach, które o dziwo zdałem. Wtedy już brałem w żyłę. Dzień bez tego był piekłem. Spałem na ulicy. W szkole już się nie pojawiałem. Byłem dorosły. Już nie mieszkałem w bidulu. Wykopali mnie po 18. Wtedy pomieszkiwałem u kumpli. Tego dnia zniknęła ona, a ja byłem dwa dni bez narkotyków. Gdy spotkałem pierwszego lepszego dilera dałem mu ostatnie pieniądze za pełną strzykawkę. Pobiegłem w tamto miejsce. Na naszą ulicę. Cieszyłem się jak głupi. Gdy tylko dostałem igłę wbiłem ją w siną i tak już pokaleczoną żyłę. Nie pamiętam co się ze mną działo. Obudziłem się nocą. Padał zimny deszcz a ja leżałem w kałuży prawie nagi. Igła wciąż sterczała mi z żyły. Egzystując przez kilka dobrych minut zastanawiałem się co to za cholerstwo. Ledwo oddychałem a świat wciąż wydawał się zamazany. Obok leżała jakaś strzykawka. Wiedziałem, że mam dwa wyjścia albo złoty strzał albo odejście od tego. Podejmując decyzję obwiniałem się, że tak niewinną dziewczynę wciągnąłem w takie bagno. Była moją przyjaciółką, a ja nawet nie pamiętałem jej imienia. Nawet nie wiem czemu wtedy płakała. Miałem pustkę w głowie. Poczucie winy się nasilało. Zdecydowałem, że muszę ponieść karę. Muszę ocalić chociaż swoje istnienie. Samobójstwo było by łatwiejszym i wygodniejszym wyjściem. Życie, to dopiero był wyczyn. Podniosłem się na łokciach. Czułem jak coś spływa po mojej ręce. Pamiętam jak z rozległej rany sączyła się krew. Miałem rozciętą rękę. Od ramienia do łokcia. Wokół niej trochę zaschniętej krwi i brudu oraz całkiem nowe stróżki szkarłatnej cieczy. Zaklnąłem i z wielkim trudem wstałem. Byłem tak cholernie brudny i głodny. I co tu robić?
CZYTASZ
Ja- ksiądz
Teen FictionProlog* Biegnę z uśmiechem na twarzy. Wokół mnie panuje ciemność. W garści ściskam strzykawkę. Gdzie jest ta pierdolona uliczka? Tam psy nie jeżdżą. Jest spokój i czasem ktoś puszcza muzykę. Moje serce ma już dość, nogi też ale nie poddam się. Za b...