14

108 9 0
                                    


                                                                          "Krzysiek przepraszam..."

Tak brzmiała wiadomość od niej. Wysiliła się, nie powiem. Chowam telefon do kieszeni. To chyba nie zasługuje na odpowiedź. Może z lekka zachowuje się jak kobieta z okresem, ale co poradzę? Może pora abym sam udał się do psychologa. Co ja mówię, tyle już razy dawałem radę... Tym razem też chyba muszę. Prawie już cały przemokłem, ale nie mam ochoty wrócić do domu. Śmieszne. Unikam odpowiedzialności za nie moje czyny. Od czasu kiedy zniknęła, zacząłem się uważać  za największe zło tego świata. A dlaczego się nie zabiłem? Bo coś we mnie chciało i chcę to zmienić. Tylko, ze każda próba kończy się porażką. Jestem jak dyslektyk, z którym się nie udano do poradni. Każdy wymaga, ponoszę porażki, nikt nie umie zrozumieć. Straciłem chyba sens. Czuję się jak nic nie warte ścierwo. Nawet ta ławka, na której siedział wczoraj Mietek spod sklepu, jest milsza od mojej osoby. Ta ławka, na której teraz siedzę ja. Więc wstaję i idąc śladem pana Mietka, udaję się do monopolowego. 

- Dzień dobry!- wołam z lekka radośnie

-Dobry...- odchrząkuje kobieta w podeszłym wieku. 

- Poproszę najtańsze pół litra. Wykładam kilka dych na ladę. Gdy tylko otrzymuję butelkę od kobieciny chowam ją pod kurtkę. Jak gówniarz i proszę o popitkę. Wychodzę ze sklepu zostawiając resztę. Co tu zrobić? Świta mi w głowie jedno miejsce. Tylko obiecywałem coś... znów nie umiem...znów zawiodę. Kur... mać! Tracę kontrolę idę nad tory. Jestem całkiem przemoknięty. Maszerując w deszczu przyłącza się do mnie pies. Całkiem duży i chudy. " Jak narkoman" śmieję się złośliwie do siebie. Mijamy ulice. Szare i zimne. 

-Chyba tu nie ma dla nas miejsca, co stary?- mruczę do psa. Przypomina trochę owczarka niemieckiego. Spogląda na mnie smutnymi oczami.- Zamieszkaj ze mną...- Docieramy do opuszczonej stacji kolejowej. Wchodzimy przez wybite okno do środka. Z grymasem na twarzy otwieram butelkę. Kundel przy mnie siada. Kładę mu rękę na głowie. Biorę łyk, później drugi i trzeci... Kończy się butelka. A on dalej obok mnie siedzi, choć już nie widzę dokładnie jego pyska. Jestem podpity i zapadł zmierzch. Chociaż czuję ciepło. Wypełnia ono miejsce gdzie powinno być serce. Gdzie powinna być miłość. Biorę ostatni łyk ognistej wody i soku. Kładę się na ziemi. Zimna. Śmierdzi tu. Chyba wrócę...

Po godzinnej kontemplacji ruszam się  i wracam do domu. Owczarek ze mną. Wprowadzam go do łazienki. Zmuszam do kąpieli. Marta... nie wiem czy jest. Gdy pies jest czysty biorę sie za siebie... Tu trochę gorzej...dużo gorzej. Robię porządek i biorę kąpiel. A Brudas siedzi bok wanny. Yh czuję się skrępowany. Ktoś się dobija do drzwi.

-Co!?

-Chcę siku, możesz wyjść?- och, czyli tu była cały czas. Nic nie odpowiadam.- No kurwa proszę! Przepraszam.- wali pięściami chwilę w drzwi i słyszę jak odchodzi. Czuję odrętwienie. Chcę wstać ale nie mogę, nie mam siły. Jakby w moim ciele zabrakło mięśni i kości. Czuję chłód...no tak woda wiecznie nie może parzyć. 

W końcu dźwigam się niepewny. Nie ufam memu ciału. Wtedy też słyszę:

- Czy ty kurwa sciągnąłeś do domu jakiegoś kundla?






Pytanie do was: Chcę stworzyć zbiór opowiadań. Co o tym sądzicie? 


Ja- ksiądz Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz