15

94 7 4
                                    


Poczułem się zdradzony. Pierwszy raz od bardzo dawna komuś zaufałem. Tak bardzo nie lubię tego robić. Każdy z nas ma słabości, ludzie nie są idealni. Zaczynam rozumieć Hamleta... Widzisz perfekcje z jaką został stworzony człowiek, jednak zdaje się najgorszą istotą chodzącą po ziemi. Poczucie winy, sprawie, że kołuje mi się w głowie. Siadam na muszli klozetowej. Jest mi nie dobrze. Liczyłem na dozę sympatii, miałem nadzieję na stworzenie normalnej relacji. Jak zwykle coś poszło nie tak. Nie wiem już w czym, a może w kim szukać winy. Zaczynam widzieć każdego człowieka jako potwora, siebie również. Twórczość Szekspira wydawała mi się jako gówniarzowi obca. Teraz? Heh rozumiem faceta doskonale. Nie mogę tak na to patrzeć. Przecież mam w ludziach umacniać wiarę, widzieć w nich potencjał. Tym czasem mam ochotę po prostu się zabić. Jeden strzał, może kilka pięter, sznur, woda... Widze więcej możliwości na śmierć niż na życie. Mimo mojego wieku i doświadczeń liczyłem, że miłość leczy rany. Byłam za dużym optymistą. Zaczynam się gubić błądzić po omacku. Bez zmysłów, bez rozumu. Każdy krok napawa mnie lękiem. Każdy mój durny krok niesie za sobą szereg konsekwencji... ba! Żeby tylko mój. Krok  każdej bliskiej mi osoby. Czy ciąży nade mną fatum!? Może moje życie słaba tragedia, dramat, komedia. 

- Pytałam o coś...- jej głos złagodniał. 

- Tak. Przyprowadziłem do domu psa.- Otworzyłem drzwi od łazienki.- On przynajmniej jest wierny. - spojrzała na mnie rozzłoszczonym wzrokiem, jej źrenice stały się tak małe jak główki od szpilek. Krzysiek, za dużo mówisz stary druhu. Zamknij kiedyś tą paszczę. 

- Dobrze.- szepnęła. Odwróciła się na pięcie i pomaszerowała do kuchni. Nie chce jej się siku? 

Czuje jeszcze alkohol we krwi. Policzki mam rozgrzane, pewnie czerwone. A język stanowczo zbyt długi. To jakiś skutek uboczny? Nie było nic na etykiecie... dobra nie czytałem jej. 

Idę do swojej sypialni. Pies podąża za mną. Padam bezwładnie na łóżko. Twarzą do poduszki. Jestem rozdarty. Znowu. 



Następnego dnia budzę się na kacu. Słysze kolory, widzę dźwięki. Cudownie!  Pies nie okazuje się snem. Może to dar? Może dostałem przyjaciela... Jedyny poza mentorem jakiego posiadam. Głaszczę psią głowę, ogon zaczyna merdać jak na zawołanie. Wychudzone psie ciało podnosi się i spogląda na mnie radośnie. 

- Oj stary ciesz się! Zazdroszczę ci bycia optymistą. 

Idę ze zwierzakiem do kuchni. Daję mu jeść. Od ostatniego miesiąca nie widziałem tyle szczęścia w jednej istocie. Święty Franciszek miał racje. To również istoty Boże, należy o nie dbać i im pomagać. Nie tylko ludzie na to zasługują. Czasem się zastanawiam czemu spotkał nas takie zaszczyt. Patrzę na zegarek jest już 12:30. Marty nie ma w łazience, w kuchni i salonie. Chyba znowu gdzieś wyszła. Chyba się pomodlę, aby była cała i zdrowa...





Pozdrawiam wytrwałych czytelników! Jestem tu głównie dla Was moi mili

Ja- ksiądz Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz