6

205 14 0
                                    


Ubrałem się i spakowałem. Usiadłem na łóżku i zaświtał mi pewien kiepski pomysł. Chciałbym spotkać się z Harrym. Spytać jak sobie radzi. Razem weszliśmy w to bagno. Może on będzie chciał to porzucić? Kogo ja oszukuję, ale spróbować można. Podreptałem na chwilę do Merry, przysnęła. Postanowiłem więc sprawdzić co Maciej robi. Również jeszcze nie powrócił z krainy Morfeusza. No cóż wiem jak trafić w TO miejsce. Chwyciłem za jakąś samoprzylepną karteczkę znalezioną w kuchni i zanotowałem na niej co zamierzam zrobić. Tak też wyszedłem z domu o świcie i szybkim krokiem kierowałem się do miejsca mojej młodości. Droga upłynęła mi zaskakująco szybko. Dziwnie się stresowałem i powtarzałem uporczywie w myślach, że nawet jeśli mi zaproponują odmówię. Dwa lata, Krzysiek nie możesz tego spieprzyć. W końcu zacząłem dostrzegać w oddali kontury syfu, który niegdyś robił za mój drugi i może jedyny dom. Im byłem bliżej tym wyraźniej widziałem siebie siedzącego tam ze sterczącą z żyły igłą. Zacząłem poszukiwania zniszczonego życiem ćpuna. Przyglądałem się każdej szarej twarzy. Tylu młodych ludzi. To budzi przerażenie. Część z nich kontaktowała i przyglądała mi się badawczo. W końcu w połowie ulicy dostrzegłem Harrego. Gdy tylko uświadomił sobie kim jestem wstał. 

- Krzych, to ty?- jego oczy przypominały monety pięciozłotowe 

- We własnej osobie. Jak ty wyglądasz- Obrzuciłem spojrzeniem jego pobrudzone i porozciągane ubrania. Twarz miał wychudzoną, pod oczami cienie. Co się dziwić? 

- Niewiele gorzej od ciebie- roześmiałem się razem z nim- Co ty tu robisz? 

- Odwiedzam założyciela tej ćpuńskiej nory.- spojrzał na mnie wrogo- Merry jest u mnie, chce rzucić. Wiem, że tylko nasza trójka ze starej paczki jeszcze żyje

- To nie było strzału- zauważyłem ulgę na jego twarzy- Dobrze, że ta mała chce jeszcze zawalczyć. Takie nasze życie, nie? Pamiętaj stary nie ważne ile nie bierzesz gdzieś w tobie są pozostałości tego. Ćpun zawsze pozostanie ćpunem- Miał rację. Nie ważne ile już jestem abstynentem często marzę jeszcze o Majce czy kompocie. Tyle tego było, że straciłem rachubę tego co brałem a co nie. 

- A co z tobą?- Mam wrażenie, że już nic z tego nie będzie. Może moja wizyta nie jest zbędna, ale i tak niczego nie zmieni.

- Widzisz ich?- gestem dłoni wskazał na ludzi ledwo siedzących na starych kocach pod brudnymi murami.- Skąd będą mieć towar? Jestem Alfą. Nie mogę ich zostawić samych z głodem. Jestem przegrany stary, nie masz co ratować.- Chwilowa cisza. Zabrakło mi słów.- Kiedyś było łatwiej, teraz trzeba mieć znajomości. Muszę ich nauczyć gdzie mogą się zgłaszać jak ja już...- Zamilkł- jak stracę swoje nędzne życie 

- Chodź zapalić- wyciągnąłem z kieszeni paczkę papierosów i cóż dużo mówić zapaliłem i poczęstowałem mojego kumpla.

- A ty co robisz w życiu?- Buchnął na mnie chmurą siwego dymu

- Pokończyłem szkoły i jestem pastorem. Maciej mi pomógł. To mój mentor- zaśmiałem się do siebie 

- Ten księżulek, protestant nie?- słysząc kpinę w jego głosie zadrżałem 

- To mój drugi ojciec. Szacunku! Dzięki niemu nie zdycham z głodu. Żyję i wychodzę na prostą. 

- Skoro tak to powiedz co byś zrobił gdybym podarował ci piękną strzykawkę napełnioną herą?- Ej no Harry nie łam mnie tu, nie mogę znów ćpać

- Skończy to. Dobrze było pogadać z tobą, ale na mnie chyba już czas. Jakbyś potrzebował pomocy jakoś mnie znajdziesz. 

- Powodzenia z Merry. Może chociaż na trochę ją odciągniesz od tego. Młoda jest narkomanką nie czaruj się i jeśli nie masz dość sinej woli odpuść. Wrócisz tu prędzej niż ja będę potrzebował pomocy. 

- Dzięki, że we mnie wierzysz- warknąłem- To, że ty masz gdzieś wszystko nie znaczy, że możesz mnie oceniać. Chcę ci pomóc Harry, ale nie zmuszę cię do tego. Trzymaj się i wszystkiego dobrego.- Odwróciłem się i odszedłem. Wewnątrz drżę. Czuję głód, pali moje żyły. Wracam do domu. Niepotrzebnie tu przychodziłem. Już prawie biegnę, aby tylko nie zawrócić. Zziajany wbiegam do werandy. Zamykam za sobą drzwi i osuwam po ścianie. Jeśli do tego wrócisz okażesz się słabym ścierwem. O kochana moja podświadomości, dzięki za ciepłe słowa otuchy. 

- Krzysiek, coś ty narobił?!- Maciej i jego rozgniewany głos 

- Nic. Byłem na ulicy i spotkałem się, ech za dużo tłumaczenia.- Myśli mi uciekały a słowa plątały. 

- Otwórz oczy- nachylił się nade mną i bacznie przyglądał moim źrenicą.- Teraz ręce- podciągnąłem rękawy i pokazałem mu żyły- Czysty. Czemu więc tak się zachowujesz? 

- Bo przypomniałem sobie jaki byłem. Narkomania jest nieuleczalna.

- Słuchaj synku- położył mi dłoń na ramieniu- Dobrze sobie radzisz, długo już wytrzymałeś. Nie wracaj do tego. Musisz pomóc sobie i jej. Jak popłyniesz kto będzie was ratował? 

- To nie będę mógł wrócić?

- Jesteś moim synem, nie z krwi ale z miłości. Oddam za ciebie wszystko więc proszę nie zawiedź mnie. Zawsze mój dom stoi dla ciebie otworem. 

- Więc co ja mam z tym wszystkim zrobić?- spojrzałem mu w oczy i nie znalazłem odpowiedzi. Zgubiłem się. Chciałem pomóc a nabroiłem... 






Przepraszam za tak długą nieobecność. Zachęcam was do przeczytania. Postaram się w najbliższym czasie dodać dłuższy i ciekawszy rozdział. Dziękuję, że to czytacie i motywujecie mnie :* 

Ja- ksiądz Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz