Dobre złego początki...

547 19 4
                                    

... czyli mały sprawdzian czy ta historia w ogóle zda egzamin. Nie wiem, co mnie podkusiło, by się tym z kimkolwiek dzielić, ale cóż, raz kozie śmierć. Na razie mały wstępniaczek. Jeśli się spodoba, pociągnę to dalej. Uwaga, rozdział nie jest sprawdzony i może zawierać masę wszelakich błędów.

         Wstałem rano mając złe przeczucia. Spojrzałem nieprzytomnie na budzik i po chwili doszło do mnie, że jest już dziewiąta. Oznaczało to wolny weekend, czyli rzadkie chwile, kiedy mogłem zwlec się z łóżka nieco później niż zwykle. Odgarnąłem kołdrę i z ciężkim westchnieniem wstałem. Czas zacząć kolejny dzień. Odsłoniłem grube czarne zasłony i przytłoczyła mnie radość kolejnego pieprzonego dnia. Słońce grzało mimo tak wczesnej godziny, a po ulicy chodzili ludzie szczerzący się do siebie samych po otrzymaniu choćby nikłej dawki promieniowania. To jest najlepszy dowód na szkodliwość słońca – zamienia ludzi w bandę idiotów. Rozejrzałem się po pokoju. Mój wzrok zatrzymał się na lustrze. Wpatrując się tępo w swoją własną sylwetkę rozważałem przez chwilę, kiedy stałem się cynicznym chamem, po czym szybko przypomniałem sobie powód. Miał długie włosy, niecałe dwa metry wzrostu i był cholernie przystojny. Ale był kimś w rodzaju ducha, który pojawiał się raz, może dwa razy do roku. Zrobienie z siebie dwa razy do roku męskiej dziwki, w zamian za posiadanie choćby złudzenia, że On do mnie należy, było stosunkowo niewielką ceną. Szybko wciągnąłem na siebie spodnie, które leżały na fotelu pod ścianą i poszedłem się ogolić. Podczas całej porannej toalety głuchy szum wody wdzierał mi się w uszy. Zastanowiło mnie, dlaczego właściwie zwracam na to uwagę, skoro nawet nie mam kaca. Schodząc na dół wciąż miałem w głowie ten głuchy szum, a w około panowała cisza. „Igor!" Krzyknąłem, ale nie doczekałem się odpowiedzi. „To dziwne..." przemknęło mi przez myśl. O tej porze zawsze wracał już z biegania. Wisiało nade mną jakieś dziwne widmo, które kazało mi przejść się po wszystkich pokojach, sprawdzając dokładnie każdy zakamarek. Igora nigdzie nie było. Ani jego, ani jego rzeczy. Za to na stole w kuchni wypisany był niezmywalnym flamastrem wielki napis „Mam dość, radź sobie sam!".

      Wyglądało na to, że nasza ostatnia kłótnia utkwiła mu w pamięci, ale kto by się tego spodziewał? Z Igorem spotykaliśmy się już ponad dwa lata, od pół roku pomieszkując razem. Wiedział, kim jestem wiążąc się ze mną. Był sportowcem, z wyglądu przeciętny, ale niesamowicie wyćwiczony. Przywykł dość prędko do mojego sarkazmu, do moich stałych komentarzy i kpiny. Widziały gały, co brały, jak to zwykło się mówić. Fizycznie byłby w stanie rozłożyć mnie na łopatki w niewiele ponad minutę, ale psychicznie było z nim już trochę gorzej. Być może nasz wspólny znajomy miał rację, gdy mówił żebym przystopował. Igor był wytrzymały na ból, stres i rywalizację, co zajęło mu lata ciężkiej pracy nad sobą. Emocjonalnie był jednak kupką nieszczęścia. Faktycznie nazwanie go „Zbędną ciotą" mogło być lekkim przegięciem. Był wiecznie rozdarty pomiędzy tym, jaki był, a tym, jakim chcieli widzieć go inni i jakim on sam chciał siebie widzieć. Być może zbyt często porównywałem Igora do Niego, sądząc, że każdy jest w stanie udźwignąć krytykę. Niestety nie każdy jest na tyle elastyczny, by porzucić mrzonki i nie próbować na siłę reperować swojej psychiki pozostawiając ją samą sobie, by mogła wypaczyć się w sposób na daną chwilę dla niej samej wygodny. Ja sam byłem kiedyś mało elastyczny. Jednak moment, w którym drugi raz obudziłem się w pustym łóżku zamiast u boku faceta wydającego mi się wtedy ideałem, był chyba przełomem. Dziś nie wyobrażam sobie siebie z tamtego okresu. Latałem od baru do baru jak kot ze sraczką, topiąc smutki i wylewając łzy na czyim popadnie ramieniu. Zanim zdążyłem stoczyć się całkiem On pojawił się jeszcze raz, po czym zniknął na dłuższy czas. Postawiło mnie to do pionu. Jego drwiący wzrok, który przeszywał mnie, gdy leżałem pod ścianą i próbowałem pierwszy raz w życiu powiedzieć Mu, że go kocham, pozostał ze mną na długo. Młodość jest głupia i naiwna, ale życie bardzo szybko leczy z tej choroby. Wystarczył jeden wieczór i słowa „Miłość? Lecz się idioto", żeby przywołać mnie do porządku. Całą tamtą noc spędziłem w jakimś zaułku oparty o ścianę baru, do którego On wszedł z jakimś facetem. Do ziemi przykuwała mnie kpina, z jaką zniszczył mój ówczesny świat. Miał jednak rację. To nie jest świat, w którym możemy beztrosko hasać po łąkach głosząc hasła wolnej miłości. Zwrot światopoglądu o sto osiemdziesiąt stopni znacznie poprawił jakość mojego życia. Mimo, że miałem po drodze kilka przygodnych „związków", ostatecznie znalazłem sobie faceta na stałe i przestałem przejmować się pierdołami. Jednak, od kiedy byłem z Igorem, z Nim spotkałem się jakieś dwa razy. Nie ważne jak wiele razy powtarzałem sobie, że zdradziłem mężczyznę, który deklarował, że chce zostać ze mną na zawsze, ale i tak nie mogłem poczuć wyrzutów sumienia. Powinienem czuć się spaczony, ale nawet to mi dobrze nie wyszło. W skrócie, w łóżku Igor był dobry, ale przy Nim wypadał raczej przeciętnie. Prawdopodobnie udowadniam swoim przykładem stereotyp, że geje chcą tylko seksu i przyjemności fizycznej. Przykre, ale w moim przypadku chyba prawdziwe.

Zostać do ranaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz