... ma swoje konsekwencje i przyczyny.
Po dwóch leniwych dniach i trzech wypełnionych na przemian studiami i pracą, zaległem w łóżku zmęczony i kiepsko myślący o czymkolwiek. Zasnąłem niemal od razu, jednak około czwartej nad ranem obudził mnie telefon. W pierwszej chwili wymamrotałem tylko „pieprzony budzik" i chciałem iść spać dalej, ale coś mnie tknęło i zorientowałem się, że jest to połączenie przychodzące, a nie ustawiony wcześniej alarm. Zirytowałem się, że ktoś jest na tyle nienormalny, aby wydzwaniać o tej porze, a w dodatku nie znałem tego numeru. Poirytowany nieco całą sytuacją, odebrałem połączenie.
– Halo? – wymamrotałem zaspany.
– Dzień dobry... To znaczy... Dobry wieczór. Przepraszam, że dzwonię o takiej porze, ale powinien wiedzieć Pan od razu. – Te słowa mnie zaintrygowały i rozbudziły do pewnego stopnia. – Nazywam się doktor Alina Bieleńska, dzwonię ze Szpitala Specjalistycznego w Wejherowie. Został Pan podany, jako jedyna rodzina pana Michała Wolskiego.
– Michała? Co się stało? Co z nim?! – Automatycznie rozbudziłem się na dobre, a przed oczami stanęły mi najgorsze możliwe scenariusze.
– Proszę się uspokoić, jego życiu nie zagraża bezpośrednie niebezpieczeństwo. Miał wypadek. Leży u nas na oddziale. Moim obowiązkiem jest pana poinformować – odpowiedziała pani doktor spokojnie i rzeczowo, ale nie ukoiło to moich nerwów nawet w najmniejszym stopniu.
– Czy mogę przyjechać teraz? Muszę go zobaczyć. Muszę na własne oczy się przekonać, że nic mu nie jest. – Zacząłem się coraz bardziej nakręcać.
– Radziłabym Panu raczej przyjechać w godzinach odwiedzin – odparła lekarka.
– Pani doktor, nie wytrzymam do rana. Jeżeli jego stan nagle ulegnie pogorszeniu? Co wtedy?!
– Dobrze, proszę przyjechać i na recepcji powiedzieć, że szuka Pan mnie, wtedy Pana pokierują dalej. Naprawdę, spokojnie. Jego stan jest stabilny.
– Dziękuję bardzo, będę jak najszybciej się da. Do widzenia – rzuciłem w pośpiechu.
– Dobrze, do widzenia. – Rozłączyłem się, szybko zadzwoniłem po taksówkę i ubrałem się w cokolwiek, co znalazłem w szafie. Wypadłem z domu jak oszalały, nerwowo rozglądając się za zamówionym pojazdem, a gdy wreszcie podjechał, wsiadłem do niego czym prędzej i popędzając co chwila taksówkarza, ruszyłem do szpitala. Nie jestem pewien, jaki banknot dałem taksówkarzowi, ale nie chciał mnie zatrzymać, więc prawdopodobnie było aż nadto. Do budynku praktycznie wbiegłem, nieomal taranując stróża nocnego.
– Ja do pani doktor... yy ... Bielskiej? – wydyszałem pomiędzy jednym a drugim oddechem.
– Bieleńskiej, miał pan na myśli zapewne? – Zapytany pokiwał głową w zamyśleniu.
– Tak, tak, dokładnie. Kazała się o nią pytać. – Czekałem zniecierpliwiony.
– Ach tak... – Z jakiegoś powodu ruchy tego stróża były niezwykle powolne. – Winda na prawo, trzecie piętro i korytarz na wprost. Pani doktor będzie w pokoju lekarskim.
– Dziękuję panu bardzo. – Ukłoniłem się szybko i pobiegłem we wskazanym kierunku. Po chwili siedziałem w gabinecie pani doktor. Była kobietą około trzydziestego roku życia. Energiczna, chociaż z widocznymi oznakami przemęczenia, które jednak ani na moment nie przytępiało jej świdrującego wzroku.
– Dobrze, więc... Pański... brat, jak mniemam...? – zapytała, przyglądając mi się uważnie.
– O matko, a co wpisał w karcie? – Uniosłem brwi i mimo zaistniałej sytuacji, prychnąłem rozbawiony, mając świadomość, że Michał był zdolny do wszelkich dziwactw.
– Pan Wolski wpisał Pana w rubryce „Mąż/Żona", jednak, jak sądzę, nie zwrócił uwagi na nazwy rubryk. Dostał silne środki przeciwbólowe i mogło to nieco przytępić jego percepcje. – Na jej słowa uśmiechnąłem się odruchowo.
– To jest bardzo w jego stylu... Proszę nie zwracać uwagi na takie rzeczy – odpowiedziałem natychmiast.
– Dobrze, więc przejdźmy do rzeczy. Pan Wolski był ofiarą w wypadku samochodowym. Na szczęście samochód nie jechał zbyt szybko i po drodze zahaczył również o barierki, więc na nich skupiła się cała siła uderzenia. Pański brat przechodził akurat chodnikiem. Zwykły pech. Kierowca stracił przytomność i wjechał na barierki, a razem z nimi na chodnik. Pan Wolski nie zdążył się odsunąć. Ma lekkie wstrząśnienie mózgu, złamaną kość ramienną w prawej ręce i prawą nogę w trzech miejscach. Poza tym, musimy jeszcze dokładnie go poobserwować, ponieważ część zmian i objawów może pojawić się z opóźnieniem. Na szczęście krwotoki szybko zostały zatamowane. Płuca oraz serce są w dobrym stanie. Ma sporo siniaków, kilka szwów... Proszę się jednak nie martwić na zapas, jego stan jest dobry. Mogło to się skończyć o wiele gorzej.
– Rozumiem, dziękuję bardzo. Czy mógłbym go zobaczyć? – Spojrzałem na nią z nadzieją.
– Tak, tak, proszę bardzo. Uprzedzam, że teraz śpi. Jest na naprawdę silnych lekach przeciwbólowych. Potrzebuje teraz przede wszystkim odpoczynku.
– Dobrze, rozumiem – rozmawialiśmy przyciszonym głosem, stojąc pod jego salą. Spojrzałem na niego z daleka. Wyglądał strasznie. Nieomal uroniłbym nad nim łzę, ale nie mogłem w takiej sytuacji.
– Pani doktor, mam prośbę. Czy mógłbym zostać do rana? – zapytałem błagalnie. Nie udało mi się przy tym powstrzymać lekkiego załamania w głosie.
– W drodze wyjątku, ten raz mogę się na to zgodzić. Tylko proszę zachować ciszę – zgodziła się pani doktor, prawdopodobnie przez wzgląd na to, jak wyglądałem, gdy zobaczyłem Michała.
– Tak jest, dziękuję bardzo – odpowiedziałem cicho, skinąwszy jej głową.Gdy tylkolekarka oddaliła się do dyżurki, podszedłem do jego łóżka. Wyglądał źle. Poprostu źle. Wyciągnąłem rękę i odgarnąłem mu kilka kosmyków z twarzy. Wziąłemtaboret i postawiłem go pod ścianą, opierając się o nią plecami. Wtedy zeszłyze mnie wszystkie wezbrane emocje. Chłopakinie płaczą. Próbowałem sobieto powtarzać, ale skutek, tak czy owak, był raczej marny. Spod przymkniętychpowiek popłynęły mi dwie małe stróżki. Chwilę to trwało zanim całkiem sięuspokoiłem. Wtedy usłyszałem jego głos.
– Możesz przestać się mazać? – wyszeptał.
– Odpieprz się – odpowiedziałem również szeptem. Przez jakiś czas panowałagłucha cisza. – A więc, panie Wolski, jest pan moim mężem? – rzuciłem z ironią.
– Odpieprz się – odpowiedział bez zastanowienia, po czym uśmiechnął się krótko.Brzmiał na naprawdę wykończonego. – Nie spodziewałem się, że w ogóle się tupojawisz. Nie mówiąc już o godzinie.
– Słabo mnie znasz – wytknąłem mu.
– No tak, tu masz rację... – Zamyślił się na chwilę. – Sam się prosiłem. Karmaczy coś tam.
– Prawda, jesteś zwykłym dupkiem – powiedziałem odruchowo.
– Szczerość przede wszystkim. Jestem i prawdopodobnie nic z tym nigdy niezrobię. Smutne. – Nie byłem w stanie rozszyfrować tonu jest głosu, więcpostanowiłem nieco zmienić temat.
– O tym jeszcze z lekarzem nie rozmawiałem, ale prawdopodobnie będzieszpotrzebował jakieś rehabilitacji, a okres rekonwalescencji będzie zapewne dośćdługi. Przez ten czas możesz mieszkać u mnie. Rachunkami ani wyżywieniem sięnie musisz przejmować. Myślę, że to będzie dobre wyjście. – Starałem się myślećracjonalnie. Gdzie indziej miałby pójść w takim stanie? Na ulicę?
– Tobiasz, czy Ty siebie w ogóle słyszysz? To nie ma racji bytu. Nie będziemy wstanie funkcjonować znowu pod jednym dachem – zaoponował słabo.
– Zamknij się i śpij, musisz dużo odpoczywać. – Zrobiłem małą przerwę, a skoroodpowiedziała mi cisza, uznałem to za zgodę. – Więc postanowione, a terazdobranoc. – Na jakiś czas znów zrobiło się cicho. Pomyślałem, że nie chciał zemną rozmawiać, jednak po kilku minutach słychać było głośne westchnienie, anastępnie do moich uszu dobiegło ciche „dobranoc", z wyraźnym załamaniem wgłosie. Nawet jemu czasem zdarzało się dać się ponieść emocjom. Poczułemprzemożną chęć pocałowania go. Wstałem więc, podszedłem do jego łóżka inachyliłem się nad nim. Pogłaskałem go po głowie i pocałowałem delikatnie. Niestawiał oporów. Tym razem nie miał nawet na to szans. Każde z nas przegrało w tymmomencie coś ważnego. On stracił wizerunek budowany przez lata, a ja zrzuciłem przednim i przed sobą samym najważniejszą maskę. Tę, która przez lata kazała miwmawiać sobie i innym, ze miłość to mit, a do niego czuję czyste porządnie. Tenmały chłopiec, na którego Michał patrzał z pogardą, wciąż tkwił gdzieś w środkupowtarzając uparcie „kocham cię" i czekał, z głupią nadzieją, najakikolwiek odzew. Być może nigdy się go nie doczekam, ale miałem jedną jedynąszansę zobaczyć Michała nieco rozchwianego emocjonalnie i działającego bezprzemyślenia każdej, nawet najdrobniejszej, czynności i gestu.
– Tobiasz? – wyszeptał łamanym głosem.
– Co chcesz? Miałeś spać – odpowiedziałem niemal błyskawicznie, nie mogąc, mimocałej tej sytuacji, powstrzymać uśmiechu.
– Zamknij się. Ja Cię kiedyś kurwa zabiję – wydusił. Brzmiał na zrezygnowanego.
– Za co? – zapytałem, wracając na swoje miejsce i przymykając oczy.
– Popieprzyło mnie, ale Cię kocham. – Słysząc to, parsknąłem cichym śmiechem ipoczułem się niesamowicie lekko, więc postanowiłem się z nim podroczyć.
– Miłość? Lecz się idioto.
Wszystko i nic, czyli krótko, zwięźle i na temat. Daję temu opowiadaniu jeszcze z miesiąc. Jeśli nie będzie żadnego odzewu, nie widzę sensu w publikowaniu tego. ( ;
![](https://img.wattpad.com/cover/69582429-288-k483739.jpg)
CZYTASZ
Zostać do rana
Ficção GeralSeria: Czas na Wyczerpaniu Część I http://byledobrzegu.pl https://bucketbook.pl/pl/producer/B.D.B./30 "(...) Rozejrzałem się po pokoju, mój wzrok zatrzymał się na lustrze. Wpatrując się tępo w swoją własną sylwetkę rozważałem przez chwilę, kiedy sta...