Złota zasada brzmi...

73 10 4
                                    

... nigdy nie zostawaj do rana.



           Mimo, iż wciąż zdarzały się nam nieprzespane noce, koszmary i ciche dni, Michał znów rzucił się w wir pracy. Tłumy ludzi otaczające go w barze nie przeszkadzały mu aż tak bardzo i wspólnie doszliśmy do wniosku, że najbezpieczniej i najwygodniej by było, gdyby trasę "do" oraz "z" pracy, pokonywał samochodem. W ten sposób obaj będziemy spokojniejsi. Cieszyłem się, że powoli odzyskiwał równowagę i wszystko zmierzało ku lepszemu. To był powolny proces i czasem miałem wrażenie, że musimy od nowa uczyć się ze sobą rozmawiać. Po raz pierwszy od bardzo dawna, gdy siedzieliśmy we dwójkę, bywało, że patrzeliśmy na siebie, nie wiedząc, co powiedzieć. Ta niezręczna cisza miała jednak swój urok. Zazwyczaj w takich momentach, któryś z nas wybuchał w końcu śmiechem tak zaraźliwym, że nie dało się jemu oprzeć i atmosfera od razu stawała się lekka, a po chwili pojawiał się jakiś temat, który moglibyśmy omówić. Najważniejsze jednak było dla mnie to, że obaj się staraliśmy. Chcieliśmy we dwójkę doprowadzić do naszej względnie normalnej codzienności. O ile w ogóle można było mówić o jakiejkolwiek normalności w naszym przypadku, oczywiście.

         Michał coraz więcej czasu spędzał w pracy i o wiele częściej niż kiedyś, wyjeżdżał na kursy i szkolenia w różne rejony Polski. Niektóre z nich trwały nawet do tygodnia. Bez niego w domu było pusto, ale patrząc na to jak znów się śmieje i nawet kłóci się ze mną o drobiazgi, cieszyłem się. Otrzymałem najlepszy prezent. Odzyskałem go takiego, jakim był wcześniej. Wymigującego się od sprzątania, wiecznie słuchającego muzyki na cały regulator i pyskatego Michała. Wiedziałem, że w końcu wszystko ma okazję ułożyć się tak, jak powinno. Wierzyłem, że mimo spędzania ze sobą mniejszej ilości czasu, nasz związek umacnia się i teraz wszystko może być już tylko dobrze. Jedyne, czego teraz chciałem, to spokoju. W gruncie rzeczy, byłem zwyczajnym chłopakiem, który chciał pod koniec dnia zasnąć w ramionach partnera i nic więcej nie było mi do szczęścia potrzebne.

           Mój partner coraz częściej odbierał telefony od różnych ludzi, których nie znałem i śmiejąc się do słuchawki, wychodził z pokoju. Czasem zajmowało mu to nawet godzinę lub dwie. Mimo niemiłego ukłucia, które w takich chwilach odczuwałem, musiałem się cieszyć jego szczęściem. Taka była moja rola. Czasem wydaje mi się, że po prostu kochałem go za bardzo, żeby choć na chwilę pomyśleć o tym, że to może być zbyt piękne, żeby było prawdziwe. Chciałem wierzyć w to, że od teraz pisany nam jest już tylko spokój.

           Któregoś dnia wróciłem do domu późno. Było już dobrze po dwudziestej drugiej. Michał miał dziś wolne i mieliśmy zjeść razem kolację, ale sprawy w pracy przeciągnęły się znacznie i wysłałem mu tylko krótkiego SMS-a, że jednak nie zdążę. Nie doczekałem się odpowiedzi, więc oczekiwałem porządniej bury zaraz po dotarciu do domu. Nic takiego jednak nie nastąpiło. Zastałem mojego partnera w salonie. Siedział na kanapie przy zapalonej jedynie małej lampce. Obracał w palcach obrączkę, którą kiedyś mu dałem i wydawał się być tak zamyślony, że nawet nie zauważył mojego przyjścia. Zapukałem ostrożnie w futrynę, próbując zwrócić na siebie jego uwagę. Kiedy spojrzał na mnie, wciąż nieobecnym wzrokiem, podszedłem do niego i usiadłem na kanapie zaraz obok.

– Cześć. Przepraszam, że się nie wyrobiłem w czasie. Wynagrodzę Ci to, obiecuję. Jesteś bardzo zły? – zagadnąłem ostrożnie, nie wiedząc, z której strony to ugryźć by nie wkurzyć go bardziej.

– Nie, nie jestem. Spokojnie – odpowiedział cicho Michał, kładąc trzymany przez siebie przedmiot na stole. Zdumiało mnie to. Uśmiechnął się przy tym blado i dopiero po chwili wydawało się, że wreszcie otrząsnął się z zadumy.

Zostać do ranaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz