Na drugi dzień wraz ze Steve'm postanowiliśmy wstać jak najwcześniej, by pożegnać Bucky'ego i resztę wojska. Przeciągając się powoli na łóżku, dostrzegłam jak promienie słońca przedostają się przez zasłony, dodatkowo drażniąc moje spojówki. Zasłaniając ręką jeszcze zaspane oczy, sprawnie przewróciłam się na drugi bok. Wstając powoli z łóżka, przetarłam oczy i poszłam w odwiedziny do pokoju obok.
- Steve wstawaj! Bo się spóźnimy - krzyczałam, skacząc tuż nad śpiącym jeszcze bratem.
- No już wstaje, już wstaje! Tylko błagam, przestań nade mną skakać - wymamrotał zaspanym głosem.
Tak jak poprosił, tak uczyniłam. Ruszając w stronę kuchni uznałam, że czas na śniadanie. Nie pytając w ogóle brata co chce zjeść, wyjęłam dwie miski, do których wsypałam płatki zbożowe. Ostatecznie zalewając je mlekiem, odstawiłam je na blat by były do dyspozycji Rogersa.
- Steve, śniada... - urwałam w połowie, gdy dostrzegłam blondwłosego siedzącego już przy stole jak małe dziecko - Jak Cię wołam żebyś mi w czymś pomógł to udajesz, że nie słyszysz, a jak chodzi o jedzenie to pędzisz jak strzała - zaśmiałam się, podając mu miskę z płatkami.
- No cóż, po prostu mam problemy ze słuchem. Słyszę tylko te najważniejsze rzeczy.
- Czyli "jedzenie" - dokończyłam, spoglądając na niego.
- Dokładnie tak - przytaknął, rozpoczynając spożycie posiłku.
Przez resztę pory śniadaniowej nie odzywaliśmy się do siebie słowem. Dopiero przed wyjściem pojawił się natłok pytań i odpowiedzi.
- Hedy bo się spóźnimy, ile można na Ciebie czekać? - spytał Steve, czekając już pod drzwiami.
- Moment, ubieram się - zazgrzytałam zębami.
Z racji tego, że nadszedł kolejny dzień testów, w których zresztą Steve ponownie bierze udział, musiałam założyć swój mundur polowy. Co prawda był on również moją codziennością, bo póki co innego jednostka ode mnie nie wymagała. Zakładając ostatecznie furażerkę na głowę, w końcu wyszłam ze swojego pokoju. Uradowany Steve pociągnął mnie za sobą bym jak najszybciej wyszła z domu. Zamykając za sobą drzwi, ruszyłam do taksówki, która od dobrych dziesięciu minut czekała pod naszą kamienicą. Kiedy dotarliśmy na peron nie dało się nie zauważyć żołnierzy, którzy żegnają się ze swoimi kobietami. W tłumie całej jednostki spostrzegłam jednak Bucky'ego, do którego bez zastanowienia podbiegłam, zawieszając się na jego szyi.
- Panna Rogers mnie przytula, co się stało? - powiedział, śmiejąc się dość głośno.
- Nie żartuj sobie w takim momencie Buck. Masz wrócić cały i zdrowy, rozumiesz?
Cóż, pytanie zabrzmiało tak jakbyśmy byli parą, ale nie dbałam o to. Po prostu jest przyjacielem, moim jak i mojego brata, więc mam prawo się martwić.
- Pomijając parę zadrapań, siniaków, ran ciętych, paru złamań i ran postrzałowych - zadrwił ponownie.
Uderzając go z całej siły w ramię, zauważyłam na jego twarzy jeden z tych uśmiechów, który każda kobieta chciałaby ujrzeć w takiej sytuacji. Jeden z najszczerszych uśmiechów jakie widziałam u Jamesa, aż ciężko było w to uwierzyć.
- No dobrze, dobrze, załóżmy, że wrócę. Pójdziesz wtedy ze mną na kolacje?
- Obiecuje - odparłam, pokazując mały palec u dłoni, oznaczający tak zwane "słowo honoru."
- No cóż, Panno Rogers, słyszałem o awansie. Teraz jesteśmy równi stopniem, lecz stażem wciąż dominuje nad Tobą - uśmiechnął się szarmancko.
CZYTASZ
Lost Everything // Bucky Barnes
Fanfiction❝Za maską, twarz cierpi z samotności.❞ © 2017 nixsia; fanfiction with James "Bucky" Barnes / Captain America (Marvel)