Jego uśmiech, który nigdy nie opuszczał delikatnej i bladej jak śnieg twarzy.
Jego oczy pełne przenikliwej tajemniczości; tajemniczości tak głębokiej, że przysięgam, mogłabym w niej utonąć.
Jego gęste włosy, porywające się zawsze w cztery strony świata; świata, który obecnie stanowił dla niego jedynie nicość i życie pełne cierpienia.
Jego delikatna skóra, która zawsze wprawiała mnie w stan zadumy, gdy drżała pod moją dłonią.
Jego ciało, ciepłe, a zarazem tak bardzo przeze mnie pożądane.
Jego gestykulacja, tak klasyczna i pewna, że dało się przewidzieć jego kolejny ruch.
Jego ramiona, które otulając moje drobne ciało, sprawiały, że czuje się bezpiecznie.
I jego serce, żywe od przepływu krwi, pełne szczerych uczuć; uczuć, które z biegiem czasu po prostu przeminęły.
Było to nasze pierwsze bezpośrednie spotkanie po kilkudziesięciu latach, a ja już odczuwałam uczuciową mieszankę, która niszczyła mnie od środka. On naprawdę żył i był na wyciągnięcie mojej ręki; niestety nieco inny od tego, którego zdołałam zapamiętać. Teraz jego umysł był przepełniony goryczą, a serce pozbawione wszelkich emocji. Wzrok ukazywał jedynie pustkę, w którą z dnia na dzień brnął coraz głębiej. Jedyną rzeczą jaką był w stanie emocjonalnie znosić to ból, który w pewnym stopniu go satysfakcjonował. Nie wiedziałam czy być szczęśliwą, czy wręcz przeciwnie; zwłaszcza, gdy pozostał żywy tylko fizycznie. Staliśmy bez ruchu, od czasu do czasu krótko na siebie spoglądając. Nie miał już na sobie okularów, które uniemożliwiały mu dokładne prześledzenie mojej twarzy. Wpatrywał się we mnie swoimi blado niebieskimi oczami, za którymi tak bardzo było mi tęskno. Wzbudzały we mnie wiele myśli na temat starego życia, które zdążyło przeminąć zaledwie siedemdziesiąt dwa lata temu.
Zrozumiałam, że moja dawna osobowość nagle przestała istnieć; błądząc gdzieś w czasoprzestrzeni. Hedy Lamarr Rogers, brzmi to na tyle dostojnie, że można by było pomyśleć ile ta osoba zyskała w swoim życiu. Po owej dziewczynie pozostały tylko ulotne wspomnienia i błoga cisza; teraz istniał jedynie cichy szept zasilany przykrą i jakże raniącą tęsknotą za tym jedynym. Za każdym razem, gdy coraz głębiej wpatrywałam się w jego oczy, czułam jak łzy leją mi się po policzkach. On widząc to wciąż pozostał niewzruszony, co jeszcze bardziej dobiło mnie wewnętrznie. Był dla mnie tak obcy, że nie dawałam rady ustać w miejscu, wyzbyta wszelkich uczuć, które wędrowały po mojej głowie. To wyniszczało mnie psychicznie; będąc przy nim wiedziałam, że tak czy inaczej jestem zdana jedynie na szorstkie słowa, napędzane przez nienawiść. Byłam jego celem; czymś czego bez wahania musiał się wyzbyć.
- Muszę to skończyć, jesteś moim celem - wydobył z siebie twardo.
Słowa te odbijały się echem, gdzieś głęboko w mojej podświadomości. Wiedziałam, że prędzej czy później zginę z jego rąk; byłam w pełni na to gotowa. Bo cóż mi pozostało w tym marnym życiu, prócz świadomości, że on już nigdy nie wróci. Odpowiedź była dosyć prosta - nic. W pewnym momencie, w moim życiu nastał taki czas, że gorące uczucie, którym go obdarzałam, zawładnęło mną całkowicie. Mogę wręcz przyznać, że przegrałam potyczkę z byle uczuciem; nic nie znaczącą miłością, która potrafi jedynie rozdrobnić serce na małe kawałeczki, aby następnie posklejać jak tanią porcelanę.
Czując jego metalową dłoń wodzącą delikatnie po mojej szyi, nie bałam się tego co za chwilę może nastać; zawsze był dla mnie wystarczająco przewidywalny. Rozważałam jedynie opcję połączenia się z nim umysłowo, by choć częściowo ukazać mu prawdę odnośnie tego kim był. Lecz nie miałam wystarczająco odwagi, by ponownie zbliżyć do niego swoje dłonie. Pod wpływem retrospekcji mógł zareagować naprawdę różnie; mógł postradać zmysły jeszcze bardziej, stając się czymś nie do pokonania. Starałam się rozważać każdą opcje na tyle racjonalnie, by nie przyniosła negatywnych skutków. Bałam się podjąć ryzyka ze względu na nieznajomość dokładnie mocy, która we mnie tkwiła. Ciężko było stwierdzić czy jest łagodna i zdolna do ugięcia się przed osobą, która ją posiada, czy zwyczajnie przejąć kontrolę by zniszczyć wszelkie życie. Zdążyłam się jedynie przekonać jak bardzo jest zagmatwana; mieszała ze sobą wiele zalet jak i wad.
- To zrób to co musisz - wydusiłam, podchodząc bliżej jego dłoni, która powoli oplatała moją szyję - Tylko szybko, chcę oszczędzić sobie cierpienia.
Na jego twarzy wymalowało się nie lada zdziwienie; zapewne przez fakt, dzięki któremu zwyczajnie się poddałam. Przejeżdżając delikatnie dłonią po jego policzku, odczytałam wyraźne uczucie, które mówiło - Dlaczego się blokujesz? Zrozumiałam, że mężczyzna, którego znałam wciąż gdzieś tam jest; czeka tylko na odpowiedni moment, by stanąć do walki ze swoim drugim obliczem.
- Cierpienie jest jedyną rzeczą, którą mogę Cię obdarować. Jestem tylko niematerialnym bytem, niosącym za sobą zniszczenie. Śmierć będzie jedynym ratunkiem, chroniącym Cię przede mną - odezwał się niewzruszony.
- Cierpienie podarowałeś mi kilkadziesiąt lat temu, gdy na moich oczach wypadłeś przez dziurę pociągu. To było wystarczająco wiele - westchnęłam ciężko, pociągając nosem.
Stał nadal niewzruszony, jak gdyby poddano go jakiejś hipnozie; najwyraźniej doskonale wiedział o czym mówię. Wyciągając niepewnie rękę, starałam się przekonać go tym gestem do siebie i do tego, że chce mu tylko pomóc. Mężczyzna powoli odsuwał się od niej; zwyczajnie uciekał.
- Pozwól sobie pomóc - wydukałam prawie że przez łzy - Nie jesteś tym za kogo się masz.
Na dźwięk tych słów zerwał się z miejsca jak oparzony. Przerzucając mnie przez ramię, szybko przekroczył uchylne drzwi znajdujące się nieopodal miejsca, w którym wcześniej staliśmy. W środku zawitała mnie pusta przestrzeń, do której przez niewielkie okno przedzierało się światło księżyca. Byłam nieco zaniepokojona całym zajściem, gdyż nie miałam pewności czy dobrze zrozumiał moje słowa.
Mocnym posunięciem ręki, dokładnie zaryglował jedyne drzwi, które znajdywały się w pomieszczeniu; odcinając mi jednocześnie drogę ucieczki. Mimo lekkiego strachu, który przedzierał się przez moje ciało, byłam pewna, że nic mi nie grozi. Jeśli gdziekolwiek w tym bezdusznym ciele znajdował się James Buchanan Barnes, nie było powodów do obaw.
- Czyli wracamy do starych standardów z fabryki, zgadza się? - spytałam, na co ten bez słowa, kucnął nieopodal mnie.
- Manipulujesz mną przez to co tkwi w Tobie - złapał za moje dłonie - Sprawia, że nie myślę o wykonaniu zadania - warknął zlekka zły.
- Ci, którym służysz od początku łgali. Zaprogramowali Cię dla własnego użytku. Wymazali Ci pamięć, zabrali tożsamość, twierdząc, że nadali Ci nowe życie. Nigdy tak nie było, Bucky - jego pseudonim z trudem przedarł mi się przez gardło.
- Obarczasz kogoś tym, co sama obecnie robisz. Łżesz suko - powiedział szorstko, a do moich oczu momentalnie napłynęła fala łez.
- Jaką dali Ci gwarancję, że właśnie TO ma prawo nazywać się nowym życiem? - spytałam bardziej siebie niż jego - Jestem w stanie pokazać Ci kim tak naprawdę jesteś. Twoje wspomnienia przestaną być rozmazanym niedopowiedzeniem, którego i tak w większości sam nie rozumiesz. Tylko mi na to pozwól - wyciągnęłam w jego stronę dłonie.
Widząc jego zakłopotanie, przypomniałam sobie o aktach, które dano mi było zobaczyć podczas rosyjskiej niewoli. Wszystko w mgnieniu oka nabrało kolorytu i stało się jasnością. Specjalna komora kriogeniczna stworzona tylko po to, aby go zamrażać i odmrażać; następnie zaprogramować jako bezduszną postać, poprzez regułkę zapisaną w języku rosyjskim. Moje wszystkie sny stały się realne, jak za machnięciem magicznej różdżki. W głowie miałam tylko jedną myśl, która przyprawiała mnie o dreszcz - Hydra.
CZYTASZ
Lost Everything // Bucky Barnes
Fanfiction❝Za maską, twarz cierpi z samotności.❞ © 2017 nixsia; fanfiction with James "Bucky" Barnes / Captain America (Marvel)