18.

2.4K 153 8
                                    

To już ósmy dzień od momentu schwytania mnie przez sowietów, mogę w pełni stwierdzić, że przywykłam do ciągłych ucieczek i łapanek. Wszystko w moim życiu zaczęło się walić od momentu, w którym natknęłam się na zimowego żołnierza, chwilami miałam nawet myśl, że on jest z tym wszystkim jakoś powiązany. Dostrzegłam, że wszystko co się tutaj dzieję zaczyna być swego rodzaju rutyną, czymś jak deja vu. Odczuwam te same emocje, a czynności, które wykonuje nie różnią się niczym od tych, które miały miejsce dzień wcześniej. Czuje się wewnętrznie rozbita, a tam za tymi kratami białej klatki cicho bije jeszcze w pustce życia serce bezgraniczne i czasem nawet się wyrywa jak ten ptak co już dawno od lotu odwykł i tylko skacze rytmicznie skrzydłem ocierając kolejny dzień co z bólem stoi w ramach egzystencji. Jeśli kiedykolwiek miałabym możliwość opisania swoim ostatnich dni życia spędzonych w tak haniebnych warunkach to zrobiłabym to właśnie tymi słowami. Już dawno nie miałam siły na to by się wyrwać spod objęć tej udręki i uciec, pozwolić sobie choć na chwilę na moment wolności. Wprawdzie rzeczy ostatni raz gdy naprawdę czułam się szczęśliwa był zbyt odległy żeby nawet o tym wspomnieć. Sowieci mieli naprawdę bardzo radykalne sposoby do wyciągania z ludzi informacji, mówili już o tym podczas trwania wojny, słynęli oni naprawdę z brutalnych i obrzydliwych metod. Osiem dni bycia w zamknięciu, odosobnieniu i odcięcia od świata może się wydawać okresem dość krótkim, jednakże ja doskonale wiem jak te warunki zaczęły oddziaływać na moją psychikę. Czuję niezmierny ucisk psychiczny, niczym imadło, które stara się raz za razem zmiażdżyć moją głowę za każdym razem, gdy staram się pomyśleć o czymś pozytywnym, bądź wygrzebać z czeluści podświadomości jakąś myśl, która napawała mnie szczęściem. Jestem tylko pustą egzystencją, a mój czas nic jest nie wart. Siedziałam pod ścianą w jednym miejscu, które oświetlało słońce wpadające przez średniej wielkości dziurę między cegłami. Tylko tyle zostało mi ze świata zewnętrznego, niewielki promień słońca, który gościł tutaj jedynie trzy razy dziennie i to nawet na nie dość długo. Tortury, którymi mnie poddawali trwały wieczność, a ból był tak ogromny jakbym rozpadała się na kilka bardzo małych elementów. Wielokrotnie próbowano wyciągnąć ze mnie informacje na tematy, na których nie miałam nawet pojęcia, bądź pytania o rzeczy, o których nie miałam chociażby świadomości ich istnienia. Rany i siniaki rozciągały się na moim ciele wzdłuż i wrzesz. Gdy miałam odpowiednią ilość czasu ze znudzenia nawet udawało mi się część zliczyć. Każda z nich była dla mnie pamiątką, aby pamiętać o nienawiści ludzi do siebie i tego do czego są w stanie się posunąć dla kilku skrawek informacji. Przebywając tutaj nauczyłam się dość wiele rzeczy, między innymi to by nie zasypiać zbyt często, nawet jeśli zmęczenie stara się zwalić mnie z nóg. Za każdym razem, gdy zamykałam oczy choć na parę niewinnych chwil, budziłam się w ciemnym pokoju z dziwnymi urządzeniami oplatającymi moje ciało. Tak zaczynał się pierwszy etap spotkań z owymi gospodarzami. Oni bardzo mocno chcieli sprawić żebym zaczęła myśleć o sobie jak o osobie z problemami psychicznymi i nawet im to wychodziło. W pewnych momentach poddawałam się do tego stopnia, że bałam się spojrzeć na swoje własne odbicie, zaczęłam pałać do siebie ogromną nienawiścią. Jednak nie wiedziałam wtedy, że utrata zmysłów bywa czasami najwłaściwszą reakcją na rzeczywistość, a przynajmniej tak sobie powtarzałam w ramach otuchy. Momentami schwytana w sidła własnych niepokojących myśli, upadająca oczywiście zupełnie sama, bezbronna, raniona, nieufna, chora, cierpiąca, pragnąca jedynie śmierci, uwięziona w błędnym kole tej marnej egzystencji jestem torturowana nawet przez własny umysł, co sprawia jeszcze większy ciężar, który spada na moje barki. W budynku panowała melancholijna cisza, była ona tak głęboka, że słyszałam bardzo wyraźnie bicie własnego serca i ciężki oddech. Nagle nieopodal mojej celi rozległ się bardzo głośny trzask krat. Zostałam w bezruchu na zimnej posadzce, patrząc w martwy punkt przede mną, od czasu do czasu wodziłam wzrokiem gdzieś w otchłani długiego, ciemnego korytarza. Człowiek w takich warunkach myśli tylko o śmierci, o tym, żeby w błyskawiczny sposób zniknąć z tego świata, wcale się nie dziwię, najmniej niepokojącą, a wręcz wybawicielską myślą odnośnie tego co może mi się stać była właśnie śmierć. W głębi ducha modliłam się aby zginąć samotnie, w ciszy, z wycieńczenia w tej właśnie zimnej i przemokniętej celi, nie jeżeli od tortur, które przedłużały jedynie moje przerażające myśli. Moje powieki stawały się być coraz cięższe, a ja bez namysłu oddałam się w objęcia morfeusza.

Lost Everything // Bucky BarnesOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz