Jako młody mężczyzna nie znający okrucieństwa wojny, byłem dość optymistycznie nastawiony do życia. Mogłem non stop opowiadać zabawne anegdotki będąc w towarzystwie. Praktycznie nigdy nie stroniłem od zabawy, czułem jakby była częścią mnie. Tylko nie było to tak, że nic poza sielankowym trybem życia mnie nie interesowało, były momenty, w których potrafiłem zebrać się w sobie i poświęcić dla dobra sprawy. Przyjaciele jak i bliscy byli dla mnie wszystkim, zawsze byłem gotów bronić ich honoru do ostatniej kropli krwi. Odwagi nie brakowało mi nigdy, chociaż niektórzy mawiają, że odwagę od głupoty dzieli naprawdę cienka linia. Moja dobroduszność sprawiała, że coraz chętniej stawałem w obronie słabszych; chociaż szczerze powiedziawszy, lubiłem po prostu patrzeć jak podczas wymierzania ciosu te cwaniak patrzą na mnie błagalnym wzrokiem.
Za każdym razem, gdy przypominam sobie o obronnie słabszych jednostek, mam przed oczyma zabrudzoną, ciasną uliczkę Brooklynu, w której spotykam nikogo innego jak mojego najlepszego przyjaciela z wiekiem od kosza w ręce. Próbował się wtedy bronić przed jednym chłopakiem, któremu w kinie zwyczajnie zwrócił uwagę. Blondwłosy towarzyszył mi praktycznie od zawsze, przeżywaliśmy wspólnie nasze trudne dzieciństwo. Z tego co pamiętam miał też młodszą siostrę, która mimo swojego wieku zawsze sprawowała nad nim pieczę. Na samym początku nie interesowałem się jej osobą za bardzo, posiadałem wtedy zupełnie inną hierarchię wartości niż kobiety. Pomimo wielu wspaniałych chwil, byłem wychowany praktycznie przez ulicę, ale dzięki temu stałem się twardy i nieustępliwy, zawsze byłem zaangażowany w dążenie do swoich własnych celów. Życie w ciężkich warunkach uczy naprawdę wiele i doświadczyłem tego na własnej skórze.
Kruczowłosa zawsze mawiała, że posiadam duszę poszukiwacza i odkrywcy, bo ciągle doszukiwałem się odpowiedzi na wciąż nurtujące mnie pytania. Lubiła wytykać mi moją upartość; nie raz pokazywałem, że do wszystkiego muszę dojść sam, bo inaczej ucierpiałaby moja jakże ogromna męska duma. Urodziłem się dziesiątego marca roku 1917 jako najmłodsze dziecko państwa Barnes. Mój ojciec - który swoją drogą od najmłodszych lat był dla mnie największym autorytetem - walczył podczas Wielkiej Wojny. Mama była natomiast zwykłą pielęgniarką, ale mimo wszystko byłem z niej dumny, bo w tamtym okresie czasowym był to jeden z cięższych zawodów, zważając na panujące warunki. Miejscem mojego urodzenia było Shelbyville w stanie Indiana, ale gdy miałem pięć lat rodzice stwierdzili, że pora się przeprowadzić. Wiadomo Nowy Jork kusił ofertami pracy, większymi zarobkami i możliwościami; raj dla osób, które szukają lepszych perspektyw.
Los, jak to los, bywa niestety często przewrotny i zdradliwy. Dwa lata po przeprowadzce zmarł mój ojciec. Powód? Zapił się na śmierć, co było dla naszej rodziny pewnego rodzaju wybawieniem. Wiadomo jak alkohol w dużych ilościach wpływa na człowieka - staje się agresywny i wyżywa się na otoczeniu. W moim przypadku było to również nieuchronne. Nie raz starałem się mu stawiać, niestety nigdy nie kończyło się to dla mnie dobrze. Największym bólem w moim życiu była jednak śmierć mojej rodzicielki, która przez przepracowanie i stres zmarła na zawał serca. Miałem zaledwie osiem lat, kiedy cała rodzina sypała się w mgnieniu oka. Zostałem sam, mając otuchę jedynie w starszej siostrze. Dzięki ciotce - siostrze naszej matki - nie trafiliśmy do sierocińca, co było jak pewnego rodzaju fart. W 1929 roku wszystkich dotknął Wielki Krach. Ciotka, która się nami zaopiekowała straciła cały dorobek życia, co doprowadziło do wyjazdu jej męża, a następnie do popełnienia przez nią samobójstwa.
Siostra jak zawsze próbowała jakoś związać koniec z końcem, byśmy mogli jakoś przeżyć. Choć nie raz los dał nam w kość, Rebecca nie pozwoliła się poddawać. Zawsze dodawała mi otuchy w trudnych, ciężko zawodnych momentach mojego życia. Mniej więcej w tym samym okresie czasowym, podczas roznoszenia gazet poznałem Steve'a, który wpakował się w sytuację grożącą pobiciem. Oczywiście jak zwykle zdołałem uratować mu tyłek. Pamiętny czas to rok 1939, gdy fronty europejskie zaczęły już huczeć od pocisków moździerzy i kul, świstających między żołnierzami. Ameryka pomimo tego, że nie obrywała, rozpoczęła pobór do wojska. Czekałem aż naprawdę zrobi się gorąco, bo po co zaciągać się do armii skoro wojna miała potrwać maksymalnie rok i to jeszcze daleko od nas? Nie rozumiałem młodych mężczyzn pełnych oczywiście wigoru, którzy rzucali się na pobór do wojska jak mysz na kawałek sera. Było to jak samobójczy strzał prosto w łeb.
Wolałem przeczekać, zresztą miałem ważniejsze rzeczy na głowie; głównie dbanie o to by Steve nie wdał się w swoją ostateczną bójkę z górą mięsa, która mogłaby zadecydować o jego dalszych losach.
CZYTASZ
Lost Everything // Bucky Barnes
Fanfiction❝Za maską, twarz cierpi z samotności.❞ © 2017 nixsia; fanfiction with James "Bucky" Barnes / Captain America (Marvel)