Bez słowa ruszyłam za nim. Wchodząc do namiotu dostrzegłam Peggy, która podawała Steve'owi jeden z hełmów.
- O co tu chodzi? - spytałam zdziwiona.
- Nie będziemy chyba czekać wieki na rozpatrzenie sprawy przez Phillipsa - wytłumaczyła - Steve poleci ze mną i Howardem. Wysadzimy go tam gdzie trzeba i wrócimy, abym mogła namówić pułkownika. Wprawdzie po fakcie, lecz da to na pewno większy rezultat.
- Steve ma iść po nich sam?
- Jest w końcu najlepszy z jednostki, sama o tym doskonale wiesz.
- O nie, nie, nie. Lecę z nim - powiedziałam dumnie, biorąc z pułki jeden z hełmów.
- Heyd... - zaciągnął z troską Steve - Nigdzie nie lecisz. Coś Ci się jeszcze stanie.
- Poza tym jesteś potrzebna tutaj w jednostce - dodała Peggy - Musisz na pewien czas zagadać Phillipsa, żeby się nie zorientował o naszym nagłym zniknięciu.
Zrezygnowana odłożyłam hełm na miejsce i z grymasem na twarzy opuściłam namiot, udając się na skraj lasu aby pozbierać myśli.
- Perspektywa Steve'a -
Siedziałem już w samolocie z Howardem i Peggy. Czekając aż dziewczyna da mi znak, bym mógł wyskoczyć.
- Masz na siebie uważać. I to nie była prośba - rozkazała Peggy.
- Myślałem, że ja tu jestem kapitanem - zaśmiałem się.
Kiedy natknęliśmy się na grad strzał, Howard wraz z Peggy chcieli zawrócić i spróbować następnego dnia, lecz ja uparłem się iż następnej takiej okazji może nie być. Chwytając za spadochron, otworzyłem drzwi samolotu po czym z niego wyskoczyłem. Zlatując cały czas w dół zdarzyłem jedynie spostrzec jak Howard zawraca samolotem w przeciwną stronę. Wylądowałem na moje szczęście całkiem nie daleko siedziby Hydry. Widząc paru żołnierzy, którzy zagradzali mi wejście do środka w momencie rzuciłem w nich tarczą, powalając ich drobne ciała na ziemię. Kilkoma silnymi ciosami pięści pokonałem wszystkich nim zdążyli ogłosić alarm. Nie zraziło mnie to, że mogą mnie pokonać. W końcu jestem tutaj z pomocą przyjacielowi jak i całej kompanii. Kiedy udało mi się niepostrzeżenie wejść do środka rozpocząłem szukanie pomieszczenia, w którym może być Buck. Biegałem od sali do sali, zabijając przy tym wrogów stojących mi na drodze.
Po dość długiej tułaczce na pierwszym i drugim piętrze, udało mi się dostać do podziemi gdzie było pełno klatek wypełnionych żołnierzami z mojej jednostki. Bez wahania uwolniłem wszystkich i kazałem jak najszybciej stąd uciekać. Ja natomiast udałem się na dalsze poszukiwania przyjaciela.
Nie mogłem spocząć póki go nie odnajdę. W końcu mógłbym zawieść siebie jak i swoją siostrę. Biegałem praktycznie w kółko. Podążając wciąż tymi samymi korytarzami natknąłem się na laboratorium. Na jednym z wielu stołów operacyjnych leżał półprzytomny Bucky.- Steve? - wydukał z trudem.
- Bucky? Myślałem, że nie żyjesz.
- A ja myślałem, że jesteś niższy.
- Nie czas na żarty wstawaj, szybko. Mamy mało czasu by się stąd wyrwać.
- No, ale nie wyglądasz jak Ty, to przez to zdrowe odżywianie, tak?
Zaśmiałem się, po czym wziąłem Bucky'ego pod ramię i ruszyliśmy w stronę wyjścia.
Po drodze napotkaliśmy niestety przeszkodę. Mianowicie Red Skulla i Arnima Zolę.
- Perspektywa Hedy -
Siedziałam załamana w towarzystwie Peggy, która nie dostawała żadnych wieści na temat Steve'a. Siedziałyśmy w jej biurze w milczeniu. Po chwili rozległ się pisk radości Peggy. Przez okno dziewczyna dostrzegła czołg i szwadron żołnierzy, a wśród nich Steve'a i Bucky'ego. Pędem wybiegłyśmy z budynku ruszając w stronę chłopaków. Przejście już zagradzali zebrani wokół nich plutony. Przeciskając się przez tłum, w końcu stanęłam na wprost Bucka, który patrzył na mnie z szerokim uśmiechem na twarzy. Czując jak łzy napływają mi do oczu, rzuciłam się mu na szyję.
CZYTASZ
Lost Everything // Bucky Barnes
Fanfiction❝Za maską, twarz cierpi z samotności.❞ © 2017 nixsia; fanfiction with James "Bucky" Barnes / Captain America (Marvel)