Momentalnie ze snu wyrwały mnie jakieś głosy dochodzące zza drzwi mojego pokoju. Przecierając powieki, podniosłam swoje nad wyraz zmęczone ciało. Łapiąc za klamkę, delikatnie uchyliłam drzwi żeby usłyszeć kto o tak wczesnej porze debatuje w moim domu.
- Buck, jutro musimy udać się na misje - powiedział Steve, siedząc na blacie kuchennym.
- Jaką misję? I gdzie? Jak dotąd nic mi nie wiadomo. Nikt z jednostki o niczym nie wspominał - odparł lekko zdziwiony.
- Dowiedziałem się wczoraj. Mamy zaatakować pociąg, który przewozi Zolę. Chodzi głównie o informacje.
Pociąg? Misja? Zola? Aż mnie skręcało na samą myśl, że znowu będę musiała wyczekiwać powrotu Steve'a i Bucka z jakiejś tam akcji. Po chwili namysłu wparowałam do pokoju, stając nieopodal mężczyzn.
- Dzień dobry Hedy - rzekł uradowany Steve.
- Bez zbędnego ględzenia, chce jechać z Wami - rzuciłam prosto z mostu.
- Nie ma mowy - odparł stanowczo Steve.- Steve...chce Wam tylko pomóc. Przecież wiesz, że umiem się bić i jestem w tym dobra. Sam mnie uczyłeś, a teraz kiedy mam szansę się wykazać, Ty tak po prostu się nie godzisz?
- Nie zgadzam się Hedy - powtórzył.
Z wielkim grymasem na twarzy przysiadłam na kanapie z założonymi rękoma na klatce piersiowej.
- A co jeśli coś Ci się stanie? - wtrącił się Buck.
- Bynajmniej będę mieć satysfakcję, że pomogłam i miałam w tym swój udział.
- Nigdzie z nami nie jedziesz - rzucił gwałtownie brunet.
- Na tyle się mną martwisz, że nie pozwalasz mi uczestniczyć w choć jednej akcji?
- A żebyś wiedziała, bo cholernie się o Ciebie martwię. Gdy mnie złapali myślałem tylko o tym żeby nic Ci się nie stało i abyś była bezpieczna. To podtrzymywało mnie na duchu. Dlatego nie pozwolę Ci jechać nawet na jedną misję.
Steve siedział bez słowa - zataczając od czasu do czasu nogami kółka - dokładnie przysłuchiwał się naszej zaciętej konwersacji. Ignorując totalnie słowa Bucka, wstałam i podeszłam w stronę brata.
- Steve, pozwól mi pomóc. Chce być przy Tobie. Jeśli coś się stanie to będę miała satysfakcję z tego, że będę mogła Ci pomóc. Proszę...
Zerkając ukradkiem w stronę Bucka, dostrzegłam zażenowanie na twarzy. Wiedział doskonale, że Steve chce dla mnie jak najlepiej i nie będzie umiał odmówić.
- Eh... - westchnął ciężko - Jeśli coś Ci się stanie to pożałuje, ale zgadzam się. Pod warunkiem, że będziesz cały czas przy mnie. Słyszysz?
- Tak, słyszę. Dziękuję - ucałowałam brata w policzek.
- Zwariowałeś?! - wybuchnął Buck - A co jeśli coś jej się stanie? Wtedy nie wybaczę sobie tego do końca życia - rzucił, wskazując palcem w stronę Steve'a.
Teraz dopiero do mnie dotarło, że on nie żartował. Nie mówił tego dlatego żeby mnie uspokoić i odciągnąć od chęci pojechania na misję. Tylko dlatego, że się martwi bardziej o mnie niż o Siebie. Wprawdzie nie ukrywam, jadę tam ze względu na Steve'a, bo się o niego martwię, ale z drugiej strony nie zniosłabym kolejnego samotnego wyczekiwania na Jamesa. Zbyt bardzo było mi tęskno przez ten cały czas bez niego, żeby teraz nie wykorzystać szansy, dzięki której będę mogła być obok niego.
- Też bym sobie tego nie wybaczył. Gdybym ją znów stracił, to nie wiem co bym zrobił. Raz już tak było, drugi raz na to nie pozwolę. Dlatego zadbam o jej bezpieczeństwo, od początku do końca - rzucił twardo Steve.
CZYTASZ
Lost Everything // Bucky Barnes
Fanfiction❝Za maską, twarz cierpi z samotności.❞ © 2017 nixsia; fanfiction with James "Bucky" Barnes / Captain America (Marvel)