To koniec Alice

249 17 0
                                    

 Wyjątkowo napiszę do  was, przed napisaniem rozdziału C:

Dziękuję tym, którzy czytają i dodają moją opowieść do swojej biblioteki. Naprawdę wiele to dla mnie znaczy! Cieszę się, że dzięki temu portalowi, mogę dawać upust moim emocjom, fantazji i tym samym  spełniać moje marzenia i dzielić się z wami moją pasją. Mam nadzieję, że was nie zawiodę i będzie wam się podobać dzisiejszy rozdział :3 Chciałam nieco przybliżyć wam historię Alice, uważam, że jest to potrzebne, abyście nieco lepiej poznali tę postać i jej dalsze losy c:

Zapraszam do lektury! 

            *wspomnienie*

   Od dziecka  uwielbiałam pakować się w tarapaty. Robiłam różne dziwne, nie przemyślane rzeczy. Wszystko po to aby czuć,że żyje. W końcu wylądowałam w szpitalu psychiatrycznym. Nikt nie rozumiał, dlaczego osierocona,mała dziewczynka ucieka z domu swojej ciotki, dlaczego próbuje się zabić. Nikt nie rozumiał, nawet gdy na kolejnych terapiach tłumaczyłam, że chcę umrzeć, aby czuć, że żyłam. Kiedy wyszłam, kiedy przekonałam ich, że mogę funkcjonować na wolności, wcale już jej nie chciałam. Zamknięta w szpitalu byłam od 8 do 11 roku życia. Trzy lata w zamknięciu, biorąc tabletki, oglądając jedynie wybrane przez lekarzy bajki, spędzając czas wśród ludzi, którzy byli tacy sami jak ja a jednak zupełnie inni, oglądając świat, a raczej jego skrawek zza zakratowanych okien. W wieku ośmiu lat poznałam co to choroba, śmierć, ból, cierpienie, samotność i tęsknota. Ciotka odwiedzała mnie bardzo rzadko. Patrzyła na mnie ze współczucie,nie często jej wzrok był skierowany w moją stronę. Widziała we mnie swoją siostrę, a ja nie mogłam, nie umiałam jej zastąpić. 

   Poza murami szpitala, wszystko wyglądało tak samo, za wyjątkiem tego, że chodziłam do szkoły, w której znajomi w ławce nie mieli pociętych rąk, nie widzieli nieistniejących postaci, a ich najgorszym problemem nie była schizofrenia, anoreksja, tylko brak pieniędzy na ulubione chrupki. Nie dawałam sobie rady, nie miałam sił udawać, że wszystko jest w porządku. Po pewnych czasie psychiatrzy, psychologowie, terapeuci spisali mnie na straty, patrzyli na mnie jak na kogoś, kogo nie można już uratować i lada moment umrze. Notorycznie lądowałam w szpitalu  wychudzona, odwodniona, pocięta, bez sił do życia, aż w końcu nawet lekarze stracili wiarę we mnie. Trzymali mnie tam z obowiązku. Karmili, podpinali kroplówki, dawali lekarstwa i wypuszczali, a ja tam wracałam mimowolnie, przepełniona obojętnością. 

               W drugim semestrze piątej klasy podstawowej nastąpił przełom. Poznałam Louisa i Kevina, dwóch zabawnych, starszych o rok chłopaków, którzy jako jedyni na cholernym świecie patrzyli na mnie jak na człowieka a nie jak na  trupa. Wyciągnęli mnie z bagna, jako jedyni dostrzegli we mnie kogoś pięknego i dobrego. Przy nich jadłam, spałam, uśmiechałam się, ŻYŁAM. Rzadziej lądowałam w szpitalu, a jeśli już lądowałam to przez szalone pomysły Kevina, przez którego zawsze wpadaliśmy w kłopoty. Nie było idealnie, ale żyłam, a nie tylko egzystowała, ŻYŁAM.  W gimnazjum, a dokładnie w drugiej klasie wydarzyło się coś niesamowitego. Kevin pod sosną, tuż za tylnim wejściem do szkoły stał przede mną w swojej czerwonej, nieco podartej i brudnej koszuli w kratę, jeansach i trampkach, patrzył się na mnie. Jego szmaragdowe oczy błyszczały delikatnie w słońcu, a jego twarz zdobił  szeroki uśmiech. Zdawało się, że rozumiemy się bez słów, że nikt za wyjątkiem nas nie istnieje podczas gdy my patrzymy się na siebie. W końcu, zapytał, a ja się zgodziłam. Od tamtej pory należał tylko do mnie, a ja byłam jego. Było pięknie jak w powieściach, dla nastolatków. Wymykanie się ze swoich pokoi, bieg przez pół internatu trzymając się za ręce, uciekając przed ochroniarzem, nauczycielami, tylko po to aby usiąść na ławce tuż obok niewielkiej fontanny i bez słowa w swoich objęciach oglądać wschód słońca. 

To ja Mała księżniczko.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz