1. ■Truskawkowe latte■

7.2K 329 50
                                    

Rok później.

-Za każdym razem, kiedy tu przychodzę z tobą jest pełno ludzi, a gdy przychodzę sam to miejsce świeci pustkami - narzeka brunet, siedzący po drugiej stronie stolika, wywracając teatralnie oczami.

Uśmiecham się głupkowato, nie patrząc na niego.

-Może po prostu przyciągam ludzi swoją zajebistością, hm?- podsuwam, podśmiewując się pod nosem z jego miny.

Chłopak, który przede mną siedzi cztery miesiące temu dostał ode mnie tytuł najlepszego przyjaciela i wymaginowaną nagrodę króla sarkazmu.

Odkąd przeprowadziłam się do Britt przez kilka następnych tygodni nie potrafiłam odnaleźć się w nowym mieście szczególnie tak dużym jak Baltimore. Do najbliższego liceum, do którego zapisała mnie ciocia uczeszczały same snoby, więc nie miałam zbytnio wyboru w dobraniu odpowiedniego towarzystwa. Ciągle uważałam, że nikt nie zastąpi mi Madison. Ciocia Britt, która była zaniepokojona samotnością jaka ode mnie biła, za wszelką cenę próbowała znaleźć mi kumpla - rówieśnika. A że dobrze się złożyło, że po sąsiedzku mieszkał pewien bardzo jej zdaniem fajny chłopak, próby zaprzyjaźnienia mnie z nim stały się dla Britt obsesją. Nash Grier, bo tak nazywał się mój wybrany przez nią przyjaciel zdawał się nie mieć jakiegokolwiek sprzeciwu na tą dziwną intrygę mojej ciotki. Przez pewien czas olewałam go kompletnie, nawet jeśli niespodziewanie pojawiał się u nas w domu na kolację ze swoją szaloną mamuśką rockmanką. Po prostu wydawał mi się nudny. Dopóki nie usłyszałam jak śpiewał pod nosem pewną dobrze mi znaną piosenkę.

-Nie wiedziałam, że jesteś fanem Justina Biebera - powiedziałam wtedy.

Nash wyglądał jakby właśnie zobaczył ducha, a jego i tak wielkie, niebieskie oczy rozszerzyły się ze zdziwienia. Wtedy po raz pierwszy się do niego odezwałam. Biedny, pewnie myślał że jestem niemową.

-Nie jestem - potrząsnął głową, a jego przydługie włosy z przodu opadły mu na czoło. - Gościu ma po prostu fajne teksty.

Skrzywiłam się, bo cholera w tamtym momencie znałam każdą piosenkę Justina Biebera na pamięć i w pełni świadoma przyznałam mu rację.

-Ej, czy ty pijesz truskawkowe latte? - spytał, patrząc na moją rękę, w której trzymałam kubek.

-Tak? - odpowiedziałam niepewnie.

-Jesteś pierwszą osobą w moim życiu, która je lubi - wyszczerzył się, a ja nie mogłam nie odpowiedzieć uśmiechem.

Potem w ramię w ramię poszliśmy do kawiarni, w której kupiliśmy truskawkowe latte i tak zaczęła się nasza przyjaźń, a mój pobyt w Baltimore zaczął być o wiele lepszy.

-Nie możesz poczekać, aż przyniosą ci twój kubek, a nie pijesz z mojego? - warczy na mnie Nash, kiedy upijam łyk z jego kubka.

-To strasznie długo trwa - jęczę. - Ile można robić kawę? Tobie przynieśli w niespełna minutę, a ja tu gniję od czekania.

Nash odchyla głowę do tyłu i śmieje się złośliwie. Pochylam się i uderzam go żartobliwie w ramię.

-Jaka twarz, tyle czekasz - rzuca, a ja zachłystuję się, popijając jego kawę. Kaszlę, a on zaczyna się śmiać jak opętany.

-Nienawidzę cię - mówię.

-Ja ciebie też, blondyno - mruga i wyrywa mi z ręki swój kubek - Idzie twoja.

Odwracam się i przekonuję się, że Nash ma rację. W moim kierunku idzie kelner z kubkiem kawy.

Gdy tylko przede mną go stawia, rzucam się na niego i wyczekująco patrzę na chłopaka przede mną.

-Mówiłeś, że musisz mi powiedzieć coś ważnego - przypominam mu.

-Ach! - wzdycha - No tak. Pokochasz mnie za to.

Przekrzywiam głowę z zaciekawieniem. Nash ma zawsze dziwne pomysły i jestem bardzo ciekawa, co tym razem wymyślił.

-Znalazłem nam pracę - mówi w końcu, nie trzymając mnie dłużej w oczekiwaniu.

Wciągam powietrze w zaskoczeniu, a potem pozwalam by na moją twarz wpłynął szeroki uśmiech.

-O Boże, Nash kocham cię - mówię podekscytowana.

-Wiem, wiem jestem genialny - łapie się teatralnie za serce brunet.

Rzecz w tym, że on naprawdę jest genialny.

Kilka dni temu dzieliłam się z nim moimi przemyśleniami, że jestem już pełnoletnia i głupio jest mi ciągle utrzymywać się z kosztów cioci i że przydałaby mi się praca.

Widać mój przyjaciel przejął się tym i właśnie zdołał uszczęśliwić mnie za wszystkie czasy.

Spędzamy jeszcze pół godziny w kawiarni, a ja wypytuję go o szczegóły pracy. Okazuje się bowiem, że zaczynamy od następnego poniedziałku i jest to praca, polegająca na sprzedawaniu głupot w sklepie ze starociami.

Cóż, lepsza taka praca niż wcale. Każdy od czegoś kiedyś zaczynał.
W końcu dostaję sms od cioci Britt, którego treść rozumiem tak, że jeśli nie pojawię się w domu w przeciągu dwudziestu minut, stracę głowę.

Nash odwozi mnie swoim rozlatującym się samochodem, którego ochrzciłam imieniem "Umarlak". Wybrałam te imię, ponieważ auto ledwo żyje. Każda podróż tą kupą złomu przedstawia się w taki sposób, że moje plecy cierpią katusze od twardego siedzenia, a mój żołądek podchodzi mi do gardła od ciągłego podskakiwania samochodu.

-Daj znać, o której jutro jedziemy na kawę- mówi Nash, gdy żegnamy się. On idzie do swojego domu, a ja do swojego dosłownie obok jego.

Dom cioci Britt to prawdziwy pałac, porównując go z moim w Stradfort. Wygląda jak mini willa. I kurcze, tak z tyłu mamy basen. Nawet jest podświetlany.

Britt zajmuje się projektowaniem ubrań. Robi to po prostu nałogowo, ale wiem że to kocha. Potrafi zaszyć się w swojej pracowni na cały dzień i tylko tworzyć tworzyć tworzyć.

Uwielbiam patrzeć jaka jest z siebie dumna kiedy chwali się swoim końcowym projektem.

Gdy się do niej wprowadziłam można było uznać, że dopiero zaczyna. A teraz? Jest po prostu rozchwytywana. Jej projekty zaczęły robić się sławne, a ona codziennie dostaje milion propozycji.

-Jestem! - daję znać o swojej obecności, gdy tylko przekraczam próg.

-Miranduś - słyszę jej szczebiot gdzieś z salonu.

Zsuwam buty z nóg i podążam do salonu.

Staję jak wryta na widok drugiej osoby obok mojej cioci.

Nie jestem zaskoczona samą obecnością tego człowieka, ponieważ przewinęło się tu już mnóstwo ludzi, tylko tym że ta twarz wydaje mi się znajoma.

Patrzę na tą uśmiechniętą kobietę z miłym wyrazem twarzy i za wszelką cenę, próbuję sobie przypomnieć skąd ją kojarzę.

-Chciałam, żebyś kogoś poznała, skarbeńku - przerywa ciszę Britt.

To normalne, że chce mnie z nią zapoznać. Zawsze poznaję jej klientów. Już się do tego przyzwyczaiłam.

-To Pattie - przedstawia ją - Pattie Bieber.

Mrugam kilka razy, nie dowierzając w to, co usłyszałam. Teraz już wiem, czemu wydawała mi się znajoma.

To matka Justina Biebera.

_______________________________

A więc witajcie w pierwszym rozdziale drugiej części!

Wszystko może być trochę pogmatwane, ale obiecuję że wyjaśnię to w późniejszych rozdziałach, jak choćby to czemu Miranda wyjechała.

Wakacje rozpoczęte, więc życzę wam żebyście jak najlepiej je spędzili.

Zostawiajcie gwiazdki i komentujcie, bo to wielka motywacja :)

Zmieniłeś mnie, Justin ❘❘ JB FFOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz