XI

1.1K 60 8
                                    

Gdy szedł w stronę pokoju Blaine'a Andersona dzierżąc w dłoniach dwa papierowe kubki z najwspanialszym ciasteczkowym latte, jakiego w życiu spróbował, czuł się lekko podekscytowany. Miał świadomość, że jego twarz przyozdabia tak szeroki, że aż głupawy uśmiech, jednak niewiele mógł, czy też chciał na to poradzić. Po tym co powiedział mu Seb, naprawdę zaczął się zastanawiać nad typem uczuć, jakie żywił do niego Blaine i niektóre z sytuacji, jakie przeanalizował jasno wskazywały na to, że nie jest to tylko przyjaźń. Zastanawiał się jak mógł być na tyle głupi, by rozstrzygać pocałunek, jakim obdarzył go brunet na imprezie Dalton/McKinley, a o którym opowiedział mu właśnie Sebastian, w kategoriach przyjaźni.

- Blainey, mam coś dla ciebie - rozpoczął, wchodząc do pokoju Warblersa, jednak cały jego dobry humor spłynął do rynsztoka, kiedy zdał sobie sprawę, co robi jego mały, słodki B.

- Eee... Cz-cześć - wyjąkał brunet, cofając się od okna w stronę biurka.

- Czy możesz mi powiedzieć co ty, do kurwy, robiłeś stojąc przy otwartym oknie prawie nagi? I z mokrymi włosami... Blaine, czyś ty oszalał? Jeszcze nie wyleczyłeś się po ostatnim razie - był coraz bardziej rozgniewany idiotycznym zachowaniem chłopaka.

Podszedł do bruneta, stając nawet nie pół metra od niego. Prawdopodobnie w innej sytuacji zwróciłby uwagę na cudowny brzuch z zarysem mięśni i klatkę piersiową porośniętą delikatnymi, ciemnymi włoskami, jednak w tym jednym momencie, jedyne o czym mógł myśleć, to przepełniająca go złość. „Dlaczego, do cholery naraża swoje zdrowie? Nie dość mu dwóch dni spędzonych na pieprzonym majaczeniu?!", myślał gniewnie, jednak już wiedział, co musi zrobić.

- Nauczę cię, żebyś następnym razem nawet nie pomyślał o czymś podobnym. - warknął, po czym pociągnął chłopaka za sobą na łóżko, w taki sposób, że wylądował z brzuchem na jego kolanach. - Za każdą pieprzoną głupotę, jaką ostatnio zrobiłeś.

- Ale Kurt, nie rozu - słowa Blaine'a przeszły w zaszokowany okrzyk, kiedy silna ręka po raz pierwszy opadła na jego pośladki. - Co ty wyprawiasz?! Przestań, przesta...

- To za wyjście bez słowa. - Drugi klaps. - To za pozostanie na dworze przez całą noc. - Kolejny. - To za pieprzone narażanie się na wymarznięcie. - I następny. - To za bycie zziębniętym i przemoczonym. - Piąty. - To za gorączkę i majaki. - Szósty. - To za przerażenie nas wszystkich. - Siódmy. - To za bycie idiotą i narażanie się po raz kolejny. Po cholerę stawałeś w tym pierdolonym oknie?! - Kolejne trzy, mocniejsze niż poprzednie i doprowadzające do coraz głośniejszych okrzyków bólu. - A to, żebyś zapamiętał, do cholery!

Delikatnym ruchem zsunął ciało niższego chłopaka ze swoich kolan na łóżko, po czym szybkim krokiem opuścił pokój, dla większego efektu pozwalając, by drzwi zamknęły się za nim z głośnym trzaskiem. Zupełnie zapomniał o dwóch kawach stojących na biurku Blaine'a. Musiał się uspokoić, ochłonąć i najprawdopodobniej dojść do wniosku, że zachował się jak kretyn, ale to dopiero później.

Leżał na zaścielonym łóżku, na brzuchu, pozwalając obolałej pupie dochodzić do siebie. Powiedzenie, że był zszokowany, byłoby niedopowiedzeniem roku. Naprawdę ciężko mu było znaleźć słowo na określenie swojego aktualnego stanu, jednak najbardziej adekwatnym zdawało się 'sparaliżowany'.

Stając w przeciągu, będąc jeszcze rozgrzanym po prysznicu, dokładnie wiedział na co się naraża. I chciał, by jego zachowanie doprowadziło do nawrotu przeziębienia, nieważne jak idiotycznym był sam pomysł. Kurt zajmował się nim przez cały czas trwania choroby, za wyjątkiem dni, kiedy Rachel Berry zaczęła pojawiać się w Dalton. Blaine miał świadomość, że wszystko ulegnie zmianie, kiedy zupełnie dojdzie do siebie, że powrócą do schematu 'udajemy, że się nie znamy', a do tego nie chciał, nie mógł dopuścić.

Słyszałem, KochanieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz