Stiles, you're my everything.

487 24 3
                                    

*Scott*
Wszystkie wydarzenia zebrałem w myślach. Gdy uwierzyłem, że to Kira stała się ofiarą zabójcy szybko zadzwoniłem do mamy i zabrałem dziewczynę do szpitala. Z jej ran ciepła ciecz spływała niemiłosiernie, a jej kolor czerwony niczym wino zmieniał się w czarny... Dlaczego jej rany się nie goją?
Na moich rękach spoczywało jej życie. Gdybym był w stanie się opanować... Dziewczyna nie zostałaby ranna... !

Mama biegła do sali operacyjnej. Lekarze zatamowali krwawienie najszybciej jak potrafili... Ja stałem za drzwiami i nasłuchiwałem się całemu zabiegowi... Słyszałem pikanie monitora ukazujące funkcje życiowe. Ten dźwięk był czymś co utrzymywało mnie w nadziei. Było moją podporą.
Pikanie przyspieszyło, a jej serce powoli przestawało bić. Lekarze bez chwili czekania zdecydowali, że niezbędny jest defibrylator.
Przyłożyli elektrody do jej klatki piersiowej i użyli urządzenia.1... 2..3... Kolejny wstrząs... I kolejny... Jej serce przestało być, nie... To niemożliwe! Wsłuchałem się jeszcze raz uważnie, jedyne co zdołałem usłyszeć to ciągły pisk tego urządzenia. Czyżby ona...
TO BYŁA DRUGA SYTUACJA, KTÓRA ODEBRAŁA MI CHĘCI DO ŻYCIA...

*Stiles*
Uderzyłem go... Mężczyzna przyglądał mi się uważnie oraz moim kolejnym ruchom. Jednak nie zareagował, postawa tego człowieka doprowadzała mnie do szału.

Brew drgnęła mi po słowach wypowiedzianych przez zastępcę, słowach, które nie powinny zostać wypowiedziane nigdzie. W żadnym miejscu na ziemi, czy nawet we wszechświecie.
Czułem jak Wewnątrz mego ciała coś się gotuje. Włożyłem rękę pod poduszkę i położyłem się próbując opanować swoje emocje, zrobić coś ze swoim gniewem. Widziałem jego spojrzenie, pełne drwiny i pogardy.
Wcale nie jest lepszy. W tej chwili nie mogłem zrozumieć, za co Lydia go kochała. To ścierwo nie będzie uważało moją księżniczkę za rzecz. Wyciągnąłem rękę i bawiłem się przyrządem. Gdy przestał zwracać na mnie uwagę rzuciłem żyletką w jego stronę. Ryknął z bólu, gdy ona wbiła się w jego rękę. Powoli doczołgałem się do Jordana, rzuciłem się na niego i oboje znaleźliśmy się na podłodze. Zwinnym ruchem wyciągnąłem z jego przedramienia przedmiot i przyłożyłem mu to do gardła.
-Jesteś niczym, nie zasługujesz na Lydię, rozumiesz?! -wykrzyczałem utrzymując z nim kontakt wzrokowy. -Nikt nie ma prawa traktować jej jak przedmiot, nikt! -moim ciałem władała nienawiść. Paranoja nie pozwalała mi się hamować. Zacząłem płakać... Nie mogłem go zabić... Lydia nigdy by mi nie wybaczyła. Nagle to Jordan wisiał nade mną przygniatając mnie do ziemi.
-Będę robił, co uważam za słuszne, i mówił, co mi się żywnie podoba.- zaczął się śmiać. Zaczął bić mnie po twarzy nie przestając na moment. Nagle ktoś go odciągnął,nie wiedziałem kto to. Straciłem kontakt z otoczeniem. Czułem czyjąś obecność... Może to mój tata...
Ciemność powoli zawładnęła pomieszczeniem. Znowu byłem sam, jak wtedy gdy popadłem w śpiączkę. Jednak nie wszystko było takie same. Nie słyszałem tego co się działo wokół mojego ciała...

*Scott*
Lekarze opuścili głowy, nagle w całym szpitalu zapanowała cisza, tak, jakby już nic nie dało się zrobić! To jest nadnaturalne miasto,tu wszystko się da, wszystko jest możliwe!
Nawet moja mama, nawet ona zrezygnowała... Nie mogłem na to pozwolić... Muszę coś zrobić, ona nie jest byle kim. Jest Kitsune! Lisołakiem, który potrafi przechytrzyć każdego! Nie raz uratowała ludzkie życia, ryzykując tym samym własne.
Potrafiła ona manipulować prądem, więc czym są dla niej głupie rany zabójcy? Niczym! Scott...Myśl... Musi być ktoś kto ją uratuje... Lub coś. Olśniło mnie.
Bez wahania wszedłem na salę operacyjną, nie zwracając uwagi na lekarzy i pielęgniarki. Rozwaliłem ścianę i rozerwałem kable, chwytając część z nich. Sprawiało mi to niemiłosierny ból, lecz musiałem. Moje oczy zaświeciły się na czerwono.
Dzieliły mnie od Kiry maksymalnie dwa kroki. Dasz radę SCOTT! Mówił mi głos w podświadomości.. Głos Allison.
Przyłożyłem kable do ciała nastolatki. Jej organizm pochłaniał tę energię, tak jak myślałem. To może ją uratować!
Nagle prąd w całym szpitalu wysiadł. Ja rzuciłem kable na ziemię i sam upadłem.... Tak duże natężenie prądu... To było dla mnie za wiele. Przymknąłem oczy w nadziei, że po mojej śmierci spotkam się z wybranką mego serca. Spotkam się z osobą, która mimo swojej śmierci była przy mnie.

*Lydia*
Odciągnęłam Parrisha od Stilesa i patrzałam się na mego chłopaka z wyrzutami. Co on sobie w ogóle wyobrażał?!
Podniosłam nieprzytomnego już przyjaciela i położyłam z trudem na łóżko, nie był on taki lekki na jakiego wygląda... Pobiegłam do kuchni po apteczkę i w mgnieniu oka znalazłam się przy nim. Opatrywałam jego rany, poświęcając mu całą uwagę. Nie mogłam patrzeć się na Parrisha, czułam od tej chwili do niego obrzydzenie. Jak on mógł...
Tyle problemów, tyle cierpienia. I do tego ten niewychowany dureń, który bacznie przyglądał się moim ruchom. Nie przeprosił, nic nie powiedział. Po prostu stał i patrzał się na mnie bez jakiegokolwiek wyrzutu.
-Wyjdź stąd...
-Ale Lydia....
-WYJDŹ STĄD!!!!! NIE CHCĘ MIEĆ Z TOBĄ NIC WSPÓLNEGO, ROZUMIESZ???- Usłyszałam tylko trzask drzwi. Nareszcie zrozumiałam... Zrozumiałam, że nie byliśmy sobie przeznaczeni. Zrozumiałam, że on na mnie nie zasługiwał, był niższej warstwy społecznej, niczym Jackson.
Łzy ciekły po moim policzku. Nachyliłam się nad nieprzytomnym Stilesem, powoli zbliżając swoją twarz do jego. Serce waliło mi jak szalone. Wyglądał on jak słodkie, malutkie, niewinne dziecko. Delikatnie uniosłam kąciki ust i nasze wargi zetknęły się.

*UNKOWN*
Znowu to samo.... Znowu poza brakiem kontroli. Nie mogę wrócić do miasteczka gdy TO nade mną panuje. Co oni sobie o mnie pomyślą. Ściągnąć na nich takie niebezpieczeństwo... Jednak gdy tracę kontrolę, coś ciągnie mnie do Beacon Hills i rozkazuje mi ICH zabić. Co noc jestem coraz bliżej. Ostatnim razem kontrola była dla mnie czymś całkowicie nieznanym. TO przejęło nawet moje myśli. Wszystko było dla mnie przejrzyste. Widząc jak oni cierpią, a nic nie móc z tym zrobić. To Najbardziej bolało!
Ponad wszystko tego pragnę... Pragnę im pomóc i opowiedzieć całą historię. Ale nie potrafię, za bardzo przeraża mnie myśl, że ich odstraszę od siebie, uznają to za niemożliwe.. Najbardziej obawiam się reakcji JEGO. To mnie niszczy od środka.

*Scott*
Ujrzałem światełko... Czyżbym trafił do miejsca mego ukojenia? Nie całkowicie, jednak ten widok też był miły. Kira była zdrowa i nachylała się nade mną. To było coś, co także chciałem ujrzeć. Ją w pełni zdrową...
Była tu również moja mama. Uśmiechała się ona i chyba płakała. Zresztą nie ma co się dziwić, znowu uniknąłem śmierci. Po raz kolejny wróciłem, by ratować miasto.
Białe ściany...Więc dalej byłem w szpitalu.Pokój 230, czyli piętro ze specjalizacją oparzeń. Czyżbym wyglądał aż tak źle? Spojrzałem się w lustro i co? Żadnej rany.
-A już się bałem, że będę wyglądał jak Peter- zaśmiałem się pod nosem próbując rozluźnić atmosferę. Kira rzuciła mi się na szyję, najwidoczniej czekała na ten moment dobre parę godzin.
Mimo tego chwilowego szczęścia wiedziałem, że prędzej czy później historia się powtórzy... Nie można uciec tyle razy śmierci. Miejmy tylko nadzieję, aby to później nadchodziło najwolniej jak tylko potrafiło...

Stydia- Nie Odejdę Bez Ciebie... (POPRAWIONE) Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz