Stilinski. Dlaczego?
Dlaczego? Bo to potwór... Nie ma już naszej Allison. Została tylko czerń, która zapanowała nad jej od dawna martwym ciałem. Nie ma w niej nic z tej niewinnej dziewczyny. Wyparowało to wraz z jej życiem. Tak jak z moim. Nad moim ciałem także zapanowała czerń. Jednak nieco różniła się od tej w Allison. Moja zrodzona była w mojej duszy. Nie ma już we mnie żadnego demona... Ja nim jestem. Zostałem nim w momencie wyzwolenia się z wpływów Nogitsune.Na początku tego nie zauważałem. Ani ja, ani moi przyjaciele. To jednak się rozrastało. Wpijało się w mój umysł. Ten mrok... Był on za kuszący. Nie mogłem go odrzucić. To on dawał mi sens życia.Tak jak Lydia. To ona niwelowała to odczucie. Jednak widok jej z Jordanem przyprawiał mnie o mdłości. Gdy widziałem go stojącego obok mojego aniołka, obok mojej muzy...Chęć mordu rozrastała się. Zaczynałem tracić nad sobą kontrolę. Mój umysł dyktował tylko jedne zdanie: Cel uświęca środki. Moim celem było zamordowanie Parrisha i wszystkiego, co stanie na drodze do mojej ukochanej. Gdy znalazł się w moim domu... Już wtedy został skazany.. Skazany przez głos w mojej głowie. Jednak w tamtym momencie nie udało mi się. Było we mnie za dużo mojej byłej osobowości. I nie było przy mnie Lydii..
Jako następny cel obrałem Allison. To ona była zagrożeniem dla mojej miłość. Ten demon, ten potwór... Chciał zabić wszystkich. Chciał zabić JĄ. Sentyment do osoby mojej byłej przyjaciółki przeminął. Zniknął momentalnie, gdy stała się ona osobą, która pragnie śmierci Lydii. Wtedy stała się moim wrogiem, a moim ciałem i duszą zawładnęło coś czego nie potrafię nazwać. Był to odruch. Odruch jak każdego dzikiego zwierzęcia. Zrobić wszystko, by przetrwać. To właśnie tego brakowało mi przy sytuacji zaistniałej miedzy mną, a tym PSEM.
Właśnie.. Co z Allison? Dlaczego ja znowu jestem pośród ciemności? Czy nie spędziłem tu zbyt dużo czasu? A może to moje własne piekło. Piekło stworzone przez samego diabła za zabicie przyjaciółki... Piekło przepełnione niczym. Byłem poraz kolejny tylko ja i mojej myśli.Tak bardzo chciałem jej pomóc... Chciałem ją uratować. Dać jej szansę na kolejne życie. Mogliśmy ponownie być szczęśliwym stadem. Z szczęśliwym alfą. A co jeśli bym się powstrzymał? Co jeśli pomyślałbym wtedy o uczuciach Lydii wobec Allison... Czy udałoby nam się ją uratować? Zachować jej duszę? Pomóc chociaż jednemu z nas... Na nią nie było co najmniej za późno.
To mógł być znak... Znak ponownego szczęścia ofiarowanego naszej paczce. Tylko musieliśmy przez nie przebrnąć. Musieliśmy pokonać przeciwności, tak jak zawsze to robiliśmy. Tylko, że tym razem nie było już stada. Był zdezorientowany Scott, nie potrafiący uwierzyć w te wszystkie wydarzenia. Była Malia, zdruzgotana moim zachowaniem. Lydia, rozdarta miedzy mną a Parrishem. I byłem ja. Osoba, która zdradziła stado dla własnych potrzeb. Tym właśnie byłem. Oszustem. Egoistą.
Ujrzałem pęknięcie, pęknięcie pośród ciemności. Miejsce w którym znajdowałem się zaczęło upadać. Zaczęło się walić. Powoli wyłaniał się obraz pomieszczenia równie okropnego jak ciemność. Kratki... Szara ściana... Niewygodne łóżko. Byłem w więzieniu. Zostałem zamknięty za kratkami, jak każdy przestępca. Byłem przestępcą. Oficjalnie zamordowałem przyjaciółkę. Tylko to przelatywało przez moje myśli. Zacząłem płakać. Sam w to nie wierzyłem.. Nie mogłem uwierzyć, że jestem w stanie jeszcze płakać.
A jednak... Ponownie straciłem przyjaciółkę, która tak naprawdę od zawsze wspierała mnie i Lydię. Wspierała NAS. A ja... Bez skrupułów ją zabiłem. Dlaczego? Dlaczego? Dlaczego??!!
-Wypuśćcie mnie!!! Zabierzcie mnie stąd!!! -rzuciłem się na kratki i zacząłem je szarpać. Nie mogłem tu zostać. - Ja nie chciałem! Nie... Nie chciałem... To nie byłem ja... - upadłem na podłoże i zacząłem uderzać energicznie pięścią o beton. To nie mogłem być ja..
Wyparcie rzeczywistości. Tylko to mi pozostało do prawidłowego funkcjonowania. Tylko to nie pozwoliło mi jeszcze umrzeć. Jednak po co ja to robię? Po co podtrzymuję bicie swojego serca?
Nagle do mojej celi raczył podejść jakiś porucznik. Nic nie warte pospólstwo.
-Najwidoczniej jesteś jeszcze gorszym świrem niż twój tatuś. -zaśmiał się pod nosem. Czuł się dumny z każdego słowa, które wypłynęło przez jego gardło - usiłowanie zabójstwa Jordana Parrisha. Zabójstwo Allison Argent.
-Mogę wykonać telefon...? Pojedynczy, jebany telefon do mojego ŚWIRNIĘTEGO taty. -Policjant spojrzał się na mnie przerażony. Ale dlaczego... Czy ja zrobiłem coś nie tak? Oczywiście, że tak. ODDYCHAM.
Policjant wypuścił mnie z celi i zaprowadził do telefonu. To był najgorszy błąd w całym jego życiu... Wypuścić zabójcę z więzienia,w dodatku syna Szeryfa? Dobrze zagrane...
Podszedłem do telefonu i wykręciłem numer mojego taty. Jeden sygnał... Drugi... Trzeci... Nie odebrał. Dlaczego mnie to nie dziwi..?
-Tato... Tak... Dokładnie tak,., Przyjedziesz i wszystko wyjaśnisz? Mhm...- krążyłem po pomieszczeniu z ograniczoną możliwością. Kabel od telefonu stacjonarnego wszystko utrudniał... Albo i ułatwiał? Już wiedziałem co zrobię. Byłem tego pewny, gdy przekroczyłem próg krat. Wyrwałem kabel od telefonu i oplątałem go wokół szyi policjanta, po czym zabrałem mu jego pistolet. Przyłożyłem go do skroni tego plebsu i przeszedłem z nim przez pół komisariatu. Ludzie spoglądali się na mnie przerażeni całą sytuacją. Inni policjanci stali z pistoletami skierowanymi w moją stronę. Jednak byli oni za słabi. Nie potrafili oni wydać strzału pod presją? Trafiliby swojego kolegę z pracy. Zabiliby dwóch sukinsynów. Jednak... Woleli mieć wszystkich żywych. Woleli plewić więcej psycholi i idiotów.
-Nie ruszać się. Gdy to zrobicie.. on zginie. -powiedziałem zachrypniętym głosem, w którym zakrzepła już nienawiść i groza.
Puściłem wolno policjanta i pobiegłem poprzez uliczki, które były mało znane policji. Nie zapuszczali się oni nigdy w takie miejsca. Za bardzo się bali... Bali się tych wszystkich gangów, które skrywały się właśnie w takich miejscach.
Ja już nie czułem strachu. Jedyne czego teraz chciałem to Lydia. Musiałem się z nią pożegnać. Chociaż z nią...Przemierzałem kolejne uliczki, ścieżki, park.. i w końcu spotkałem jej dom. Wszedłem tam bez jakiegokolwiek ostrzeżenia i nie zwracając na nic uwagi od razu ruszyłem do pokoju mojej ukochanej. Leżała ona na łóżku nawet mnie nie zauważając. Była ona zalana łzami a w rękach trzymała zdjęcie... Była na nim cała nasza stara paczka.Ja, Scott, Allison i Lyds.
-Lyds.. -podbiegłem do niej. Ta otworzyła szeroko oczy. Rzuciła się na mnie, zaczęła mnie całować. Przytulać. Uległem jej... Zacząłem pogłębiać pocałunki, chciałem spędzić ten dzień dobrze... Ostatni raz. I ona też tego chciała.
Wiedziała... Wiedziała, że uciekłem. Nie było szans, żeby mnie wypuścili. Jednak to jej nie przeszkadzało . Pragnęła mnie, tak ja ja jej.
-Ucieknijmy, Stiles. Proszę, ucieknijmy -wyszeptała przerywając pocałunek... Objąłem ją jak najmocniej potrafiłem, a w moich oczach ponownie pojawiły się łzy.
-Chcę zostać... To miasto to całe moje życie. A ty także w nim jesteś... Nie chcę cię krzywdzić. Jesteś moją pierwszą i ostatnią miłością. To coś.. w mojej głowie, we mnie... Przerosło mnie. Rządzi mną tak, jak ten demon rządził naszą Allison.
-To przez Nogi..
-Nie, Lyds. To ja, ja jestem złem. Nie chcę nim być, jednak wszystko zmierza ku temu. Kocham cię... I zawsze będę kochał. -puściłem ją i zacząłem powoli cofać się w stronę drzwi... Nie chciałem już się odwracać. Wiedziałem, że tym sposobem cały mój plan poszedłby na marne.
-Wiem co chcesz zrobić... Czuję to nie tylko dzięki mocy Banshee. Czuję to, bo też cię kocham. I zrobię to z tobą. Rozumiesz? Nie opuszczę cię. Już nigdy -chwyciła moją rękę i przyciągnęła mnie z powrotem do siebie łącząc ponownie nasze usta. Chciałem odmówić.. Chciałem odejść samotnie... Jednak myśl, że mam zrobić to samotnie dała za wygraną. Zawsze i na zawsze...Znaleźliśmy się na blacie kuchennym, obściskując się jak napaleni nastolatkowie. Powoli w całym pomieszczeniu można było poczuć ulatniający się gaz. Jego odór uderzał w nasze nozdrza... To był ten czas. Wróciłem na kanapę w jej pokoju , oczekując mojej wybranki serca.
Lydia zjawiła się w pokoju po parunastu minutach. Nic nie mówiąc usiadła na mnie kontynuując nasze "igraszki". Jej ciało... Jej głos, jej jęki. Sprawiały, że mimo tak tragicznej sytuacji czułem się bosko. Dlaczego ona tak na mnie działa?
-Stiles... Myślisz, że coś po śmierci istnieje??
-Nie wiem, kruszynko. Jeśli jednak tak jest... To chciałbym tam spotkać ciebie. Być z tobą całą wieczność. Nawet w piekle. Mogę znosić olbrzymie męki, mogę umierać codziennie, jeśli będzie mi dane ujrzeć ciebie ponownie.. -uśmiechnąłem się delikatnie i spoglądałem się w jej przeszklone oczęta. Wygladała jak Bóstwo.
-Jesteś wariatem... Moim wariatem.
-Dziękuję, że byłaś i jesteś...
-I będę... -przetarła swoje oczy i zachichotała. Jej uśmiech.... Jej śmiech... Kocham to.
-I będziesz...Kocham cię, Lydio Martin.
-Ja ciebie też kocham, Mieczysławie Stilinski. -musnęła delikatnie nasze wargi i zza pleców wyciągnęła pudełko zapałek. Jej ręce drżały, była ona przerażona... Nie mogłem znieść tego widoku. Wpiłem się ostatni raz w jej usta niczym dzikie zwierzę. Nagle opuściły dziewczynę wszelkie myśli i zaczęła walczyć o dominację. Jednak jest to trudne chłopaku, który właśnie przeszedł transformację w psychola. Dziewczyna teraz już była pewna. Wszelkie obawy zostały rozwiane. Chwyciła zapałkę i spojrzała się na mnie. Ja tylko przytaknąłem i objąłem dziewczynę w talii patrząc się jej głęboko w oczy. Ona poczyniła to samo... Najpiękniejsza śmierć wstępuje wtedy, gdy ostatnie co jesteśmy w stanie ujrzeć to osoba, którą się kocha.
Lydia podpaliła zapałkę...
-Do zobaczenia wkrótce, mój aniołku...Jest epilog... Nie mogłem tego dobrze zakończyć. Przepraszam ❤ Wiem, że czekaliście na ten moment dość długo, trochę bardzo zwlekałem z napisaniem tego rozdziału. Nie jest on sprawdzony, czego bardzo żałuję, jednak ostatnio wena mnie opuściła, a chciałem dodać to od dłuższego czasu. Mam nadzieję, że to opowiadanie was wzruszyło i mimo wszystko nie wyszło to tak okropnie. Żal mi jest kończyć... Kochałem i zawsze będę kochał moje pierwsze fanfiction. W planach mam jeszcze parę pomysłów dotyczących TW, jednak to w odległej przyszłości. Możliwe, że w Wakacje! No ale, bez zbędnych ceregieli. Dziękuję za to, że mnie wspieraliście. Dziękuję za te wszystkie gwiazdki i komentarze! Bez tego chyba nigdy bym nie zakończył tej serii. Kocham was i do usłyszenia!!
CZYTASZ
Stydia- Nie Odejdę Bez Ciebie... (POPRAWIONE)
FanfictionWydarzenia po sezonie 3B. Stiles zmaga się z swoim mrocznym obliczem, jednocześnie próbując powiedzieć Lydii prawdę. Stado Scotta napotka wiele przeszkód, a w mieście pojawi się nowy zabójca...