Przemierzając ruchliwe ulice Los Angeles, zastanawiałam się nad swoim życiem. Coraz częściej zaglądałam to do sklepu, to do baru, licząc na znalezienie pracy. Pewnie teraz pojawiają się pytania, dlaczego tak jest? Otóż, już wyjaśniam.
W wieku czterech lat trafiłam do domu dziecka w Manchesterze. Mało pamiętam z tamtego okresu, ale wiem, że moi rodzice zginęli w wypadku samochodowym, a najbliższa rodzina żyje za oceanem. W ośrodku byłam szesnaście lat. Kiedy stałam się pełnoletnia, zapewnili mi lot do Stanów, żebym odnalazła rodzinę. Takim cudem jestem tutaj. Pytanie tylko: co dalej?
Bardzo zależało mi na znalezieniu pracy. Póki co miałam wykupionych kilka nocy w kiepskim hotelu, zanim wynajmę coś własnego. Nie miałam ochoty zostawać tutaj dłużej. Każdy zachwyca się Miastem Aniołów, a ja już mam dość. Dlaczego wszyscy tutaj nie mogą spać na pieniądzach od samego przekroczenia granic? To znacznie ułatwiłoby sprawę.
***
Skierowałam się do budynku, w którego oknie był umieszczony napis: "Zatrudnimy pracowników". Sklep z koszulkami. Całkiem ambitnie.- Dzień dobry. Ja w sprawie pracy - uśmiechnęłam się lekko.
Pomieszczenie było dość spore, z dużą ladą na środku. Na każdej ścianie znajdowały się dziesiątki koszulek i wzorów, głównie z logo różnych zespołów. Mężczyzna za kasą wyglądał na dojrzałego, uśmiechnął się, kiedy mnie zobaczył.
- A dobry, bardzo dobry. Tak się składa, że jesteś jedyną, która się zgłosiła, więc witamy na pokładzie.
Czy to nie podejrzane? Nawet nie zapytał mnie o imię. Coś czuję, że cała moja wizyta w tym mieście będzie tak wyglądać.
- Przebierz się, zaczynasz od zaraz - rzekł, wręczając mi niebieską koszulkę z logo sklepu, którą po chwili założyłam. Zaczynałam swój pierwszy dzień.
***
Minęły trzy tygodnie, od kiedy znalazłam się w Los Angeles. Wynajęłam mieszkanie niedaleko miejsca mojej pracy, aby nie musieć dojeżdżać autobusem. Był to mały budynek na Sunset Strip z wieloma pokojami, które zajmowali przede wszystkim studenci. Nie powiem, trochę mi to przeszkadzało - przez ich całonocne imprezy nie mogłam spać, w wyniku czego nie raz spóźniłam się do pracy.Pewnego sierpniowego poranka, jak zwykle udałam się do pracy. Po wejściu do budynku, przebrałam się. W pomieszczeniu panował dziwny zapach... jakby dymu? Właściciel sklepu nienawidził fajek, cygar, ognia i duszącego zapachu. Powtarzał to od zawsze, dlatego nikt z pracujących tutaj nie mógł palić.
Na zapleczu zobaczyłam niezgaszonego papierosa. Pewnie mojego poprzednika. Wzięłam go z zamiarem wyrzucenia.
- Panno Williams! - usłyszałam wołanie szefa.
Parę lat temu, jego sklep spłonął, bo jakiś pracownik nie dogasił na noc papierosa, teraz każdy ma kategoryczny zakaz palenia
- Wie Pani, co sądzę o papierosach. Jest Pani zwolniona!
- Ale szefie, ja tylko... - zaczęłam, z zamiarem usprawiedliwienia się.
- Nie ma żadnego ale. Tu Pani wypłata. Żegnam.
No to świetnie. Szef co chwilę zwalniał pracowników, zawsze znalazł jakiś powód. Ja byłam tą, która najdłużej miała tutaj posadę. Byłam.
Zdenerwowana, udałam się do Rainbow. Był to bar, który odwiedziłam raptem dwa razy. Nie piłam alkoholu, a głównie to tam sprzedawali. Dlaczego nie piłam? Nie miałam jak - w domu dziecka można było o tym zapomnieć, a w Californi... Nie było okazji.
Tym razem musiałam się jakoś znieczulić, chociaż odrobinę.- Martini, poproszę - rzekłam, siadając przy małym stoliku pod ścianą.
Nie czułam się tam zbyt dobrze - mnóstwo pijanych osób, które co chwilę wychodziły do klubowych toalet w wiadomym celu. W dodatku w całym pomieszczeniu unosił się zapach dymu i alkoholu.
Po chwili kelner przyniósł mi drinka, a ja, racząc się trunkiem, usłyszałam jakieś krzyki.
- Kurwa, koleś, oddawaj kasę!
Wysoki, łysy mężczyzna popychał drugiego, który wyglądał przy nim, jak dziecko. Niski, wręcz przerażająco chudy, szukał wzrokiem pomocy. Mięśniak chyba miał zamiar mu nieźle przyłożyć. W obrębie tego zamieszania nieźle się przeraziłam, ale zdecydowałam, że coś z tym zrobię. Tutejsi klienci nie reagowali, pewnie takie sprzeczki były dla nich na porządku dziennym.
Zmierzając w ich kierunku, zawołałam, że wezwę policję. Sprawa wyglądała poważnie. Po wypowiedziach mężczyzn wywnioskowałam, że chuderlak jest winny dużo kasy za narkotyki.- Dziewczyno, nie mieszaj się - odparł diler, patrząc się na mnie.
- Zostaw tego faceta, albo zgarnie was policja, nie żartuję - podeszłam bliżej.
Bałam się gościa, ale nie mogłam tego tak zostawić.
- Dobra - odwrócił się w stronę chudzielca, który po chwili szybkim krokiem opuścił Rainbow - masz czasu do końca tygodnia. A ty - tu wskazał na mnie - podobasz mi się. Nie szukasz może roboty?
- Szukam, ale raczej nie tutaj - mruknęłam.
- Oferuję wysokie wynagrodzenie, myślę, że będziesz zadowolona. Przyjmujesz propozycję, panno...?
W tamtym momencie byłam przekonana, że podejmuję najgorszą z możliwych decyzji, ale nie wiedziałam, że to początek wielkich zmian. Czynsz sam się nie zapłaci, w dodatku bałam się reakcji łysego, gdybym odmówiła.
- Williams. W porządku, zgadzam się.
- No i pięknie. Na początek Izzy weźmie cię pod swoje skrzydła, powie, co i jak. W razie czego szukaj Pana White'a. To ja.I stało się - zostałam dilerem. Lepiej być nie mogło. Już w Anglii postanowiłam sobie, że nigdy w życiu nie będę brała narkotyków. Nie wiedziałam, dlaczego ludzie to robią. Przecież po nadużyciu można umrzeć! Jednak zostanę tu, zarobię wystarczająco dużo i... Nie wiem, co dalej. Może wyjadę? Może znajdę rodzinę? Zobaczymy.
White zaprowadził mnie do swojej siedziby, którą był malutki budynek za Rainbow. W środku biurko, szafki, kanapa i nic więcej. Niewiele, lecz przytulnie.
Pod ścianą siedział brunet, ciemne włosy zasłaniały mu twarz, a on sam grał na gitarze. Ubrany w skórzaną kurtkę i kowbojki, po chwili podniósł na mnie czarne oczy i posłał pytające spojrzenie szefowi.- Panie Stradlin, to Panna Williams. Nasza nowa pracownica, zajmij się nią. Ja jadę do klienta, do zobaczenia - rzekł White, po czym wyszedł.
- Jestem Izzy - mężczyzna wyciągnął rękę w moją stronę, uśmiechając się lekko.
- Ashley - uścisnęłam jego dłoń, po czym usiadłam na kanapie i z kamienną twarzą wpatrywałam się w punkt przed sobą. Byłam tu z przymusu, więc nie zamierzałam zachowywać się inaczej. Izzy też nie był skory do rozmowy, brzdąkał coś na swojej gitarze, nie zwracając na mnie szczególnej uwagi.
_____________________________
Cześć kochani. Pierwszy rozdział za nami. Mam nadzieję, że się podoba, bardzo chętnie poczytam Wasze opinie.
Chcę też podziękować RocketQueen01987, za pomysł i pomoc 💞 Kolejny? Jak napiszę, mam już pomysł, także czekajcie. Pozdrówki.
CZYTASZ
Little Patience |GN'R
Fanfiction1985r., LA Co zrobić, gdy los zesłał Cię do Los Angeles, a ty nie masz grosza przy duszy? W poszukiwaniu rodziny natrafiasz na zespół, który może stać się twoją jedyną nadzieją. Historia dwudziestoletniej Ashley, która całe życie spędziła w do...