Rozdział III Więzień

938 46 3
                                    

Klaus


Po szesnastu latach, mój brat znalazł Rafaela, wampira który porwał moją córkę. Nie, wierzyłem w to, że mu się uda, ale jednak. Freya poszła szukać ziół, które rozwiążą mu język. Nie wracała od dwóch godzin, a więzień stawał się coraz bardziej niespokojny. Moja siostra podejrzewa, że kazał nałożyć na siebie jakiś czar. Lecz nie miałem wątpliwości, że ona da radę to z niego zdjąć. Do domu, przybyli wszysc, nawet Hayley. Wszyscy się denerwowali, a ja czułe, że zaraz puszcą mi nerwy. Na szczęście, do pokój wbiegła moja siostra. Niosła, ze sobą jakieś rośliny.

- Co tak długo?- zapytałem zniecierpliwiony.

- Bracie ciesz się, że w ogóle mam to co jest mi potrzebne.- oznajmiła.

- Aż tak ciężko było to zdobyć?

- Tak, a rozwiązanie znalazłam na przeciwko.

- Co?-zdziwiłem się.

- Później, teraz muszę przygotować napar.- powiedziała i ruszyła na górę.

Nie było jej, przez pół godziny. Potem zeszliśmy na dół. Tylko ja i ona. Reszta musiała  zostać na górze. Poszedłem pierwszy, otworzyłem drzwi. Od razu Rafael próbował uciec. Jednak skutecznie uniemożliwiały mu to, więzy na rękach i nogach. Freya podeszła do niego i wlała mu do gardła zawartość naczynia. Po piętnastu minutach, napar zaczął działać. Co oznaczało, że mogę go teraz zapytać o wszystko, a miałem wiele pytań. Przede wszystkim jedno.

- Gdzie jest moje dziecko?! Co jej zrobiłeś?!- wydarłem  się, łapiąc go za ramiona.

- Na innym świecie, Klaus, na innym świecie.- wypowiedział słowa, które od szesnastu lat mnie prześladowały.

- Co jej zrobiłeś?- powtórzyłem.

- Oddałem, a oni ją zniszczyli.- wyznał.

- Kto!?

- Mają wiele imion. Jeśli się im zapłaci, to są w stanie zrobić wszystko. Są potężni. Ona, też była potężna, była zagrożeniem, więc z chęcią się jej pozbyli.

- To wiedźmy.- powiedziałem wściekł, cholerne wiedźmy zabiły moją córkę.

- Mieli moc, żeby ją zniszczyć.

- Była tylko dzieckiem, każdy miał moc, aby ją zniszczyć.- wściekłem się jeszcze bardziej.- Gdzie oni są?

- Nie znajdziesz ich.

- Cały kowen na pewno nie wyparował, znajdę ich.

- Chyba, że nie żyją.

- Niemożliwe.

- Nikt w to nie wierz, nikt kto znał, ten kowen, ale tak jest. Odkąd pozbyli się twojego dziecka, zaczeli padać jak muchy. Zostali tylko nieliczni chyba, że przez ostatni rok również umarli.

- Musisz wiedzieć, gdzie są.

- A co w tedy zrobisz? Zabijesz ich?

- Co do jednego.- obiecałem.

- Nawet dzieci?

- Hope też był dzieckiem.- oznajmiłem.

- Są w Teksasie. Ostatnie trzy rodziny.- powiedział, a ja wyrwałem mu serce.
Zasłużył na to. Teraz czarownice, poznają smak mojej zemsty. Wyszedłem z piwnicy. Freya czekała  na mnie przed drzwiami.

- Pozbądźcie się ciała.- nakazałem.

- Co ci powiedział.

- Zabiły ją czarownice, są w Teksasie.

- Chcesz, je zabić?

- Przecież jestem potworem.

- Klaus!- zaprzeczyła.

- Nikt kto miał coś wspólnego ze śmiercią mojej córki, nie będzie chodzić po tym świecie.- oznajmiłem.

- Lecę z tobą.- powiedziała Freya.

- Miałem cię o to prosić, ale nie chcę, żeby nikt inny ze mną leciał.

- Dobrze, więc jutro zemścimy się?

- Tak, jutro.

Jutro zmieni się wszystko, a moje serce wreście ogarnie spokój. Moja dziewczynka przestanie mnie w końcu nawiedzać.

***

Julie

Obudziłam się za pięć szósta. W nocy rozmyślałam o Frey. Zastanawiałam się, dlaczego zachowała się tak przyjaźnie. Mogłam jej ufać, w sprawie mojej tajemnicy. Niestety nie wiedziałam, czy mogę jej zaufać, jako przyjaciółce. Zresztą, w całym swoim życiu miałam, aż dwoje przyjaciół. Megan i Scotta. Lecz nikogo poza nimi. Pewnoe dla tego, że chodziłam do wyższych klas, niż moi rówieśnicy. Lecz też od dziecka chorowałam. Kiedy miałam jakieś trzy lata, mój stan był krytyczny. Czarownice z mojego kowenu nie potrafiły mi pomóc, żadna magia na mnie nie działała. Rodzice wzieli mnie, Hope i babcię i wyjechaliśmy z mojego rodzinnego miasta.  W Houston wzdrowiałam. Jednak później i tak dopadła mnie choroba, która może wrócić w każdej chwili. Wiedziałam o ty, aż za dobrze. Z łóżka, wstałam w pół do siódmej. Wzięłam prysznic i przygotowałam się, później zrobiłam śniadanie, a za dziesięć dziewiąta, swoją obecnością zaszczyciła mnie siostra. Jeszcze zaspana weszła do kuchni. Tradycyjnie od razu wzięła się za jedzenie.

- Pyszności.- oznajmiła, jedząc jajecznicę na bekonie. Swoją ulubioną potrawę śniadaniową.

- Cieszę się, że smakuje.- odpowiedziałam z uśmiechem.

- O której wychodzisz?- zapytała.

- Dzisiaj jadę samochodem, więc wyjadą pewnie za dwadzieścia dziesiąta. - oznajmiła.

- Nie chcesz zabrać mnie ze sobą? Proszę.- powiedziała robiąc oczy smutnego szczeniaczka.

- Co ci tak zależy?

- Nudzi mi się, a poza tym chcę spędzić czas z moją najlepszą, najukochańszą, najwspanialszą siostrą.- zaczęła słodzić.

- Dobrze.

- Na prawdę?

- Na prawdę.- potwierdziłam.

- Myślałam, że tak łatwo nie pójdzie.


***

Hope

Od pięciu godzin siedzę z moją siostrą, w jej slepie. Przyznam,  myślałam, że ten sklep to niewypał. Jednak pomyliłam się, od rana jest pełne klientów. Coraz to nowi przychodzą i zostawiają w nim sporo pieniędzy. Związku z tym, że jest trzecia po południu, a w sklepie jest ogromny ruch, to Julie wysłała mnie po obiad. Dała mi szczegółowe instrukcje, gdzie mam iść, więc poszłam. Po dziesięciu minutach doszłam do małej restauracji. Zamówiłam dania na wynos i za nie zapłaciłam. Pospiesznie szłam w kierunku sklepu siostry, ponieważ smakowity zapach unosił się z torby. Postanowiłam iść na skróty. Szłam tak szybko, że wpadłam na kogoś.

- Przepraszam.- powiedzieliśmy w tym samym czasie. Na dźwięk, tego głosu od razu podniosła głowę do góry. Zobaczyłem znajome brązowe oczy.

- Hope.- wyszeptał.

- Scott....

~~~~~~~

Jestem!. Życzę miłego czytania. Już w krótce, przygoda w Teksasie i tajemnicy Scott.

Back To Home | Hope Mikaelson (Sisters Quinn)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz