Rozdział 14

395 28 7
                                    

  Lekarz, który obiecał mi pomóc jeszcze przed narodzinami mojego dziecka, ma na imię Patric. Ma 49 lat, chodź nigdy bym mu tyle nie dała. Jak na swój wiek trzymał się nie źle. Szczerze nienawidzi Jonathan'a, Gregory'ego i Marcus'a. Czemu? Podobno ponad dwa lata temu, ci dranie zabili jego rodzinę. Patric odmówił Jo współpracy, a ten z zemsty podpalił jego dom w środku nocy. W mieszkaniu znajdowała się jego żona i trzy córki. On sam, w tym czasie miał dyżur w szpitalu. O całym wypadku dowiedział się dopiero, gdy karetki przywiozły jego rodzinę. Spaloną rodzinę. Niestety żadna z nich nie przeżyła. Tego dnia Patric obiecał sobie, że pomści rodzinę i zniszczy Jonathan'a, by już nigdy nikogo nie skrzywdził. Teraz nadarzyła się okazja. Podobno jestem najważniejszą i najcenniejszą osobą dla Jo. Gdyby nie ja, dawno by splajtowali. Ale gdyby niechcący coś się stało. Czy ja wiem. Na przykład ktoś podpalił by ich dom, nie podnieśli by się z tego. Patric wprowadził mnie w swój plan. Miałam trzy miesiące by zdobyć pełne zaufanie Jonathan'a. Miał być tak we mnie zakochany by nie pozwolił, żeby stała mi się jaka kolwiek krzywda. Od czasu kiedy mój nowy sojusznik wprowadził mnie w swój plan minęło 11 tygodni. Na początku miałam wiele trudności, związanych z Jonathan'em. Nie chciał mnie do siebie dopuścić. Unikał mnie. Kiedy chciałam z nim porozmawiać mówił, że nie ma czasu i odchodził. Pewnego wieczoru ni stąd ni zowąd, gdy szykowałam się do spania, w pokoju zjawił się Jo. Nic nie mówiąc usiadł na łóżku. Opar się na kolanach i schował twarz w rękach. Powoli podeszłam do niego i usiadłam obok. Położył głowę na moich nogach. Ostrożnie zaczęłam go głaskać po włosach. Nagle usłyszałam.
-Czemu? Czemu mi to zrobiłaś?- ww jego głosie słychać było żal, rozpacz i smutek.-Dawałem ci wszystko. Dom, jedzenie, ubrania. Dałem ci pracę. Opiekowałem się tobą. Spełniałem twoje zachcianki. Byłem na każde twoje skinienie. A ty co? Wywinęłaś mi taki numer. Jeszcze z nim. Przecież ja cię kocham. Wiem dziwnie to okazje, ale taka prawda.- Nie wiedziałam co zrobić, co powiedzieć. Jego głos sprawiał że miałam ochotę płakać. Czułam się winna, Ale właściwie dlaczego?
- Przepraszam cię. Wiem, że źle zrobiłam. Nie wiem co mnie pchnęło do tych wszystkich czynów. Może chciałam wzbudzić w tobie zazdrość- rzekłam. Chłopak powoli uniósł się do pozycji siedzącej. Spojrzałam głęboko w moje oczy. To co w nich ujrzałam, załamało mnie. Nigdy w życiu nie przypuszczała bym, że ujrzę w nich łzy. Szczere i prawdziwe.
-Kochasz mnie?- spytał. Nie. Nie kocham
-Tak.-
-Będziesz ze mną na zawsze?- Tylko do momentu ucieczki.
-Tak.-
-Zaczniemy nowe życie?- Gdy się wszystko uda? Owszem.
-Tak.-
-Razem?- Osobno
-Oczywiście.- w tym momencie pocałował mnie. Najpierw delikatnie, następnie trochę mocniej. Myślała, że mnie zacznie do czegoś zmuszać, ale nie. Przerwał tak nagle jak zaczął. Wziął mnie na ręce i położył delikatnie na łóżku. Położył się koło mnie i przykrył nas kołdrą. Innym razem zabrał mnie na spacer. Rozumiecie? Na spacer! Na dwór! Do ludzi! Chodząc po parku, zauważyłam budkę z goframi. A ja jak to kobieta w ciąży miałam swoje zachcianki. Jonathan stanął w kolejce, a ja miałam na niego poczekać. Z racji tego, iż nogi i plecy zaczęły mnie boleć poszłam kawałek dalej by usiąść na ławce. Czemu nie uciekłam? A to bardzo proste. Po pierwsze nie mogłam z tym brzuchem daleko bym nie uciekła. Po drugie znaleźli by mnie. A po trzecie... czy ja wiem. Chyba zaczęło mi się podobać milsza i lepsza wersja Jo. W pewnym momencie  przybiegł zdyszany chłopak i mocno mnie przytulił. Siedziałam chwilę zdezorientowana.
-Myślałem, że uciekłaś.- powiedział w końcu gdy się odsunął.
-Przecież ci mówiłam. Kocham cię, Będziemy razem na zawsze i zaczynamy wszytko od nowa.- Gdyby historia Pinokia była prawdziwa, mój nos sięgał by, aż na Grenlandię. Spojrzałam mu w oczy. Teraz byłam pewna, że wierzy mi w stu procentach.
Dziś o 13:00 miałam wizytę domową z Patric'iem. Jonathan wyjechał więc nie mógł ze mną być.
Lekarz spóźnił się z jakąś godzinę ponieważ coś mu wyskoczyło. Nim przeszliśmy do badań zaczął mnie wypytywać jak idzie mi sprawa z Jo i jego zaufaniem. Powiedziała, że bardzo dobrze.
-Wyśmienicie. Teraz mam jeszcze do ciebie jedno zadanie.
-Jakie?- spytałam z zaciekawieniem.
-Kojarzysz klucz, który Jonathan ma zawsze w lewej tylnej kieszeni?- kiwnęłam twierdząco głowo- Mianowicie jest to klucz uniwersalny do wszystkich zamków. Jest mi niezmiernie potrzebny.
-I niby ja mam go zdobyć?
-Tak
-Niby jak? jest to nie wykonalne. Jak mnie na tym złapie będzie po mnie.
-Chyba po nas.
-Nie martw się nie wsypię cię. Za dużo osób przeze mnie zginęło.
-Ok mam plan.- Patric powoli wprowadził mnie w swój drugi plan. Dokładnie w chwili, w której skończył mi go objaśniać, do pomieszczenia wpadł Jo.
-Skończyliście?
-Nie jeszcze nie zaczęliśmy. Miałem wezwanie do wypadku i trochę się spóźniłem. Ale już zabieramy się do roboty.- uśmiechnął się i pokazał bym położyła się na łóżku.

~Kilka dni później~

-Happy brithday to you,Happy brithday to you.- śpiewali wszystkie zebrane tu osoby. Był Jonathan, Marcus, Gregory, Mia, Patric, a także parę innych dziewczyn z "domu". Jo podszedł do mnie, by złożyć mi życzenia. Przytulił mnie, a ja sięgnęłam ostrożnie do jego kieszeni po klucz. Już prawie go miała. Niestety zawsze coś musi iść nie tak. Znieruchomiałam gdy usłyszałam głos jakieś dziewczyny

.-Co ty wyprawiasz?



Moim marzeniem jest WOLNOŚĆOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz