Ciemność. I cisza. Tak zawsze wyglądają moje sny. Oprócz ostatniego dnia miesiąca. Wtedy mam sny prorocze. Dzięki temu wiem, co zdarzy się w kolejnym miesiącu. Czymkolwiek jestem, natura doskonale przystosowała mnie do życia wśród ludzi, jednocześnie będąc w pełni sobą. Podczas snu byłam przytomna ( bez snów proroczych ). Mogłam do woli analizować i rozmyślać nad obserwacjami każdego dnia. Poza tym moje zmysły wciąż działały. Słyszałam, czułam, a jeżeli otworzyłam oczy: widziałam w całkowitym mroku. Ale mimo, że wydaje się, że po każdej nocy powinnam być coraz bardziej zmęczona, działo się na odwrót - każdego ranka budziłam się pełna sił i energii. Dopóki nie przypominałam sobie, że żyję wśród bezmyślnych ludzi. Dlatego...
- DRRRRRRRRRYŃ! - oznajmił mój budzik w telefonie. Szybko otworzyłam oczy i wyłączyłam irytujący alarm. Jak co ranek rozejrzałam się po moim pokoju. U ciotki mogłam wreście zaszaleć i sama stworzyłam prawdziwie "mój pokój".
Pomieszczenie było dość spore. Naprzeciwko ciemnych, drewnianych drzwi wbudowane było małe okno, zakryte czarną zasłoną. Po prawej stronie okna, przy ścianie stało łóżko - piękne, gotyckie łóżko z ciemnym, metalowym stelażem i ozdobnymi esami floresami. Obok stał stoliczek wykonany w identycznym stylu. Po lewej stronie pokoju stało granatowo-czarne biurko, z milionem szufladek, a nad nim - półka z książkami. To był jeden z nielicznych wynalazków ludzkości, który uważałam za wartościowy ( nie oznacza to tego samego co słowo "niezbędny"! ). Choć czasami te książki... też potrafiły mnie załamać. Dalej przy tej ścianie stała ogromna (czarna) szafa z lustrem na przesuwanych drzwiach. Po drugiej stronie pomieszczenia znajdują się drzwi do łazienki, urządzonej w takim samym stylu jak pokój.
Wstałam i podeszłam do lustra. Przyjrzałam się sobie. Wyglądałam tak, jak wczoraj. A wczoraj tak jak przedwczoraj. A przedwczoraj jak przed przedwczoraj, itd.
Jestem raczej wysoka. Mam 168 cm wzrostu, proste, kruczoczarne włosy do połowy pleców, bladą skórę, figurę "klepsydry". I te oczy. Duże, piękne i lazurowe. Nie dało oderwać się od nich wzroku. To też pewnie element niezbędny do przeżycia w dziczy. Teraz jednak jest ta cecha o tyle denerwująca, że nie mogę patrzeć ludziom w oczy. No chyba, że chcę przegrać bitwę, kto pierwszy spuści wzrok. Być może dla większości osób byłabym ładna. A nawet piękna. Gdyby nie ten mój charakter. Uważają mnie za wiecznie rozzłoszczoną kotkę - piękna, ale dzika. Chyba taka prawda. Chociaż czy cokolwiek na tym świecie może być prawdziwe na tyle, aby nazywać to "prawdą"?
Otworzyłam szafę. Dzisiaj pierwszy dzień nowego roku szkolnego. Ciekawe, na co w życiu przydadzą się nam wypociny tych ludzi. Mam gdzieś to, jak powstały buty ze świecącą podeszwą. Nie obchodzi mnie to, gdzie urodził się jakiś Janusz. Dlaczego muszę słuchać o tym, że jeśli napiszę "japko" zamiast "jabłko" to inni będą mnie postrzegać jako durnia?! - Dość! - pomyślałam. - Nie czas na użalanie się nad tym beznadziejnym życiem i światem. Muszę wybrać coś, w czym pójdę. - spojrzałam na półkę z sukienkami. Niewiele ich miałam. Oczywiście wszystkie czarne. Po chwili namysłu wybrałam tę z wycięciem na plecach, skórzanym paskiem w ćwieki, rozkloszowaną i całą w czarne diamenciki. Może być. Poszłam do łazienki. Przygotowałam się do wyjścia. Został tylko makijaż. Wzięłam do ręki kosmetyczkę, wyjęłam eyeliner, tusz do rzęs, cień do powiek i błyszczyk. Po skończeniu tej rytualnej czynności zeszłam na parter rezydencji mojej ciotki - Zoe Woodlight. Jest ona bogata. Nawet bardzo. Posiada ogromną willę, w której aktualnie mieszkam.
Poszłam do kuchni. Na blacie stały nadal ciepłe gofry z dżemem i bitą śmietaną oraz list od Zoe, że wróci o 21 do domu. Nic nowego. Zawsze wraca późno. Odkąd tylko pamiętam czyli od... jakiś 10 lat. Wow. Szybko to minęło. Wciąż mam wrażenie, jakby ten pożar był wczoraj. Nie chodzi bynajmniej o tęsknotę za rodzicami. Co prawda, odczuwamy ukłucie w klatce piersiowej, gdy o nich wspominam. Ale tylko tyle. Nie płaczę, nie krzyczę. Odczuwam tylko... tęsknotę? Żal? Smutek? Coś w tym stylu. W końcu postanowiłam napchać się tym goframi. Tę cechę odkryłam u siebie nie dawno. Od 13 roku życia nie potrzebowałam jedzenia. zawsze jadłam mało. Teraz nie muszę wogóle. Zazwyczaj jem tylko po to, żeby nie wzbudzać u ciotki podejrzeń, gdyż nie wie o moich talentach albo żeby podelektować się smakiem. Tak jak dzisiaj. Po niespiesznym skonsumowaniu śniadania ruszyłam w stronę drzwi. Według planu, dzisiaj miały być same uroczystości i przemówienia. Masakra. Przez 2 godziny będę musiała słuchać, jak ci niedoedukowani pedagodzy próbują wzbudzić w nas szacunek i podziw swoją rzekomą erudycją. W razie totalnej porażki pracowników tego bezużytecznego miejsca, zawsze mogę użyć telekinezy. To moja kolejna zdolność. Rzadko jednak jej używam. Wolę przenosić się z miejsca na miejsce. Jak teraz. Stoję w korytarzu. Sekundę później jestem na skraju lasu obok szkoły. Powoli i z ociąganiem idę do wejścia. Kiedy mijam roześmiane grupki tego nędznego gatunku robi mi się niedobrze. Czekam tylko na moc kontrolowania ludzkich umysłów. Chociaż... jak narazie sami wiedzą co robić. Kiedy tylko przemieszczam się obok takiego stada, od razu milkną albo rozmawiają szeptem. I dobrze. Respekt. Strach. Niepewność. Oto emocje i uczucia, które czują, kiedy mnie widzą. W końcu nie każdy spotyka na co dzień kogoś takiego jak ja.
Doszłam na salę gimnastyczną. Pełna była homo sapiens. Śmierdziało potem i ludźmi. Było głośno. Wychwytywałam pojedyncze rozmowy. Może będę podsłuchiwać rozmowę jakiś zakochanych g(o)łąbków. W tym samym czasie na salę weszła dyrektorka szkoły - Abigail Sallyn. Była to niska i krępa kobieta po 60-ce. Miała farbowane, blond włosy ostrzyżone na jeża. Matko! Ratujcie mnie przed jej widokiem! Zaczęła gadać o historii tego więzienia (jakby kogoś to interesowało), wysokim poziomie, konkursach itp. Po kilku minutach skupiłam się na kojarzeniu klasy. Grupki klasowe były rozsiane po całym pomieszczeniu. Przyglądałam się im. Wszyscy byli ożywieni lub zrezygnowani. Nic nowego. Byłam jedyną osobą, którą to, że zaczyna się rok szkolny wogóle nie obeszło. Dla mnie mogłyby równie dobrze zaczynać się w tej chwili wakacje. Nie widziałam różnicy. Zawsze mówili to samo.
W końcu minęły te nieszczęsne dwie godziny. Trzeba iść z grupą idiotów do klasy, odebrać plan lekcji i można wiać do domu. Jak co roku, szłam na końcu, wprawiając grupkę idącą przede mną w zakłopotanie. Nikt obok mnie nie szedł. Normalka. Każdy tutejszy wie, że ze do mnie się nie zbliża, a o odzywaniu się to nawet nie mówię...
- Jesteś z klasy IA? - obejrzałam się w stronę głosu. Najbliższe otoczenie zamilkło. Byli ciekawi mojej reakcji. Po sekundzie dostrzegłam źródło problemu - stał tam chłopak mojego wzrostu o jasnej, ale nie bladej skórze, potarganych miodowych włosach i zielono-oliwkowych oczach. Mierzyłam go wzrokiem. Poczułam, jak jego pewność siebie wyparowuje jak kamfora. Po tej triumfalnej chwili ruszyłam przed siebie. Chłopak stał jak wryty. - Biedaczek. - pomyślałam sarkastycznie. - Pewnie nowy. Musi się nauczyć, że do mnie się nie podchodzi rozmawiać. - Po tych myślach zobaczyłam, że dotarłam do klasy. Usiadłam w tym samym miejscu, gdzie siadałam co rok: ostatnia ławka w rzędzie najbliżej okna. Nigdy nikt się do mnie nie dosiadał. Nawet jak mnie nie znał - zawsze wolał/a usiąść gdzieś indziej. tym razem też tak było. Po minucie do klasy wszedł ten "Miodowłosy". Przeleciał klasę wzrokiem. Kiedy mnie dostrzegł popatrzył mi w moje oczy. - No nie! Zapomniałam o nich! - skarciłam się w myślach. Teraz spuszczenie wzroku i tak nie miałoby sensu. Chłopak już ruszył w moją stronę, zapewne z zamiarem zajęcia miejsca obok mnie. Naszczęście weszła wychowawczyni i musiał usiąść bliżej, obok... jak on miał na imię? Jace? James?... Jacob! Tak, to Jacob McStreet. Doszedł rok temu. Zachowywał się podobnie jak ten nowy pajac. Ale szybko mu przeszło. Temu nie. I wydaję mi się, że jest inny. On tak łatwo się nie podda...
Po wysłuchaniu kolejnego kazania ruszyłam do damskiej łazienki. Gdy upewniłam się, że nikogo nie ma, szybko teleportowałam się do pokoju. To była moja tradycja. Ludzie wolą biec do domu lub spotkać się ze znajomymi. Nikt nie siedzi w szkole. Dlatego mogę zaoszczędzić czas i z 20 minut robi się 1 sekunda. Logiczne, którą opcję wolę. Od razu przebrałam się w coś wygodniejszego niż sukienka - dżinsowe, dziurawe krótkie spodenki i czarna koszulka na ramiączka z białymi kośćmi żeber. Był to mój strój na luźne okazje. Tak jak ta. Teraz miałam już wolne do końca dnia. Postanowiłam po raz setny przeczytać "Igrzyska śmierci". Ta książka potrafiła w ciekawy sposób przedstawić zachowania ludzi, kiedy mogą czymś władać oraz kiedy mogą się postawić tym rządzącym. Zabawne jest to, że jest tam nawet zaznaczone, że homo sapiens dąży do samozniszczenia. Nie ma innego gatunku, który potrafi wybijać się nawzajem. Tylko ludzie. Niby tacy najmądrzejsi, a jednak tacy głupi.
Po przeczytaniu pierwszej części tej trylogii sprawdziłam, któr godzina. Była 15:26. Odłożyłam książkę na półkę, a sięgnęłam po MP3 i słuchawki. Do znudzenia słuchałam wszytskich albumów Evanescence oraz kilka utworów Rammsteina. Kiedy skończyłam była już 20:52. - Może zjem jakąś kolację? - pomyślałam. Zeszłam do kuchni. Służba poszła ok. 2 godzin temu. Na blacie stała zimna zupa pomidorowa. Odgrzałam ją w mikrofalówce i wzięłam do jadalni. Po skończonym posiłku udałam się do łazienki, umyłam się, przebrałam w pidżamę i usiadłam na łóżku. Była 23:29. - Ciotka napewno już wróciła. - pomyślałam. i uznałam, że zachwilę pójdę spać. Uzupełniłam dziennik z moimi notatkami na temat ludzkich zachowań, po czym zasnęłam. Była wtedy dokładnie północ...
CZYTASZ
Mroczna Dusza
Paranormal" - Człowieku nie znam cię! Odsuń się! Jest coś takiego jak "strefa prywatności"!!! - Muszę cię rozczarować, ale nie jestem człowiekiem. - Jak to...? Nie. To nie możliwe. Ty... - A jednak. - Skąd wiesz co... - Bo jestem taki jak ty. Jesteśmy tym sam...