Prolog

191 7 3
                                    

Wszystko było nieskazitelnie białe: śnieżne ściany, jasne kawelki na podłodze, krzesła, stoliczki, wieszaki... Niby wszędzie tylko biel. Nic bardziej mylnego! Widziałam zarysowania, odciski palców, nitki, drobinki kurzu, przy większym skupieniu także bakterie. Chociaż tych ostatnich było wyjątkowo mało.

Słyszałam rozmowę pielęgniarek 2 pokoje dalej. Kłóciły się o to, czy trzeba usunąć automat że słodyczami, który stoi w poczekalni. Dziecinada. Jakby nie miały ważniejszych zmartwień, np. zajmowanie się chorymi...

Czekałam z tatą 25 minut siedząc na niewygodnym, "białym" krześle. Nie rozmawialiśmy. On wiedział, że i tak nic bym nie powiedziała.

Nienawidziłam rozmów. Nadal ich nie cierpię. Wolałam i wolę rozmyślać. Nigdy nie miałam przyjaciół. Podczas wolnego czasu w przedszkolu zawsze siedziałam i obserwowałam. Analizowałam wzorce zachowań homo sapiens w moim wieku.

-Annie Fire? - drzwi obok mnie otworzyły się i wyszła z nich młoda lekarka. Była średniego wzrostu, miała spływające falami blond włosy do wysokości połowy pleców, oliwkowo-zielone oczy. I uśmiech. Sztuczną mimikę twarzy, która ma zachęcić dzieci do wejścia do gabinetu bez stresu. Ale ja nie byłam dzieckiem. A na pewno nie zwykłym.

- Pobieranie krwi, zgadza się? - spytała "Barbie"
- Tak. - odpowiedział swoim mocnym, basowym głosem mój ojciec. Lekarka ( dalej z tym idiotycznym uśmiechem na twarzy ) podeszła do mnie i rzekła:

- Część Annie. Jestem Pani Teresa, za chwilę usiądziesz w tym foteliku, a ja wezmę od Ciebie troszeczkę twojej krwi, dobrze?

- Rozumiem. - odparłam chłodno. Chyba nie spodziewała się takiej odpowiedzi, tylko raczej czegoś w stylu "ale ja sie boję!", "nie!", "czy to boli?". Po chwili otrząsnęła się z szoku i powiedziała:

- Ok, usiądź więc o tutaj. - po czym wskazała ręką na fotel. Spojrzała na nią podejrzliwie. Niespecjalnie miałam ochotę tam iść i dawać robić z sobą co jej się żywnie podoba. Niby tatą siedział obok, ale nie ufałam rej Barbie. Wydawała się taka... niedoświadczona.

Kiedy analizowałam wiek, umiejętności, charakter i inne cechy lekarki, ta przygotowała strzykawkę, probówki i kilka preparatów.

- Teraz troszeczkę zaboli... - powiedziała automatycznie, w tym samym czasie wbijając igłę w moją chudą, bladą rączkę. Patrzyłem w nią przez 15 sekund. Wtedy zaczęła ona jakby znikać - widziałam żyły wraz z krążącą w nich krwią, kości albo mięśnie. Przywykła do tego i nie krzyczała jak większość dzieci w moim wieku gdyby doświadczyła czegoś takiego. Kolejna cecha odróżniająca mnie od konformistycznego społeczeństwa. Wtedy zauważyłam, że ta igła wcale nie wbiła się w żyłę, tylko w jakieś naczynie włosowate. Pani Teresa chyba jeszcze tego nie zauważyła. Nie chciałam, aby dłubała mi w tą igłą w ręce, więc otwarcie powiedziałam:

- Nie wbiła się pani w żyłę. - ta spojrzała na mnie zdziwiona, ale po chwili zobaczyła że miałam rację. Pobladła i szepnęła tak cicho, że zwykła pięciolatka nie usłyszałaby tego - Jak to możliwe... - korciło mnie, żeby jej odpowiedzieć, ale nie zrobiłam tego. I tak już zbyt dużo ujawnił o moich mocach. Ojciec zawsze mi powtarzał, że nie mogę pokazywać ludziom moich zdolności. Tak też robiłam i robię do tej pory. Gdyby nie ta święta rada taty, pewnie już dawno leżałabym martwa na stole operacyjnym, gdzie przeprowadzaniu wiwisekcję mojego ciała.

Za drugim podejściem Barbie już udało się trawić w żyłę. Patrzyłem bez emocji na wypełniającą się czerwonym strzykawkę. Nie robiła na mnie wrażenia. Większość moich "koleżanek" ( tak kazali nam nazywać ludzi z grupy w przedszkolu ) na pewno leżałyby już omdlane na ziemi albo darłyby się w niebo głosy. Gardziłam nimi. Były słabe. Jak wszyscy ludzie. W społeczności Homo Sapiens zawsze można było znaleźć jakieś słabostki, potrzeby, którym nie dało się oprzeć - pomijając już potrzeby fizyczne np. głód, pragnienie. W grupie była rywalizacja - o miejsce w hierarchii, o jedzenie, o wpływy, o władzę, o pieniądze, o rację, o warunki życia... lista byłaby bardzo bardzo długa i odnawialna na przełomie lat, wieków i er. Ludzie zawsze zauważali tylko siebie i czasami najbliższe otoczenie. Dbali tylko o rodzinę, przyjaciół no i oczywiście - siebię. Można to zauważyć w pełnych ludzi miastach - kiedy jakiś bezdomny siedzi i prosi o pieniądze, jaki procent gatunki zwróci wogóle uwagę na niego? Ile zauważy? Czy ktokolwiek zareaguje? Osobnicy homo sapiens wiedzą jacy są. Ale są też na tyle leniwi i głupi, że nic z tym nie zrobią!

W końcu lekarka miała wystarczająco mojej krwi do badań. Dostałam jakąś beznadziejną naklejkę z kropelka krwi i napisem "Dzielny pacjent". Tak. Byłam dzielna. Wytrzymała te kilkanaście minut z tą głupią, niedoświadczoną dziewuchą. Zasłużyłam na te naklejkę. Choć w innym sensie niż jej przeznaczenie.

Kiedy dotarliśmy do domu ruszyła prosto do swojego pokoju. Moja matka nigdy nie rozumiała, że nie lubię rozmawiać. Zawsze paplała przy mnie, sądząc naiwnie, że też tak zacznę. Phi! Może jakaś Emma, Jenny, Allie... ale nie ja! Dlatego zawsze lepiej rozumiałam się z tatą. On mnie rozumiał. Wiedział, że czasem nie warto strzepić język tylko po to, by pochwalić się, że zjadło sie cały obiad lub że narysował si karykaturę drzewa karłowatego. Chyba logiczne, że chciałam iść do pokoju zwłaszcza, że mialam wyjątkową niechęć do rozmów tego dnia.

Mój pokój - pierwsze słowo w sumie nic nie znaczyło, jeśli chodzi o wystrój. Wszystko było takie wesołe, miłe, przyjazne. Nie to co ja. Nie lubiłam tego pokoju. Ale tylko tu rodzice ( Chodzi głównie o mamę ) rozumieli zasadę"strefa prywatności" i niemal nigdy nie wchodzili. Taka była umowa: oni nie wchodzą ja nie teleportuję się. Tak. Potrafię znikać i pojawiać się w innym miejscu. Tylko dzięki temu czytasz to, co czytasz. Tylko dlatego żyję, a moi rodzice nie. Jedynie przez to uniknęłam bliskiego spotkania z pożarem. Tylko dzięki mojej mocy oszukałam śmierć, płomienie, ogień i dym...

Mroczna DuszaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz