Dopiero wygoiły jej się poprzednie siniaki. Dopiero pozbyła się resztek bólu po ostatnim zdarzeniu. Odwróciła się na pięcie i sztywnym krokiem ruszyła do salonu.
- Co ja ci mówiłem o nieobecności w domu, gdy wracam z pracy? - Siedział na skórzanym fotelu, palił cygaro. Córka nic mi nie odpowiedziała. Stała tylko ze spuszczonym wzrokiem. Tęgi mężczyzna wstał. Powoli podszedł do drobnej dziewczyny. Chwycił ją za włosy i pchnął na ścianę. Jęknęła z bólu. Uderzyła kością biodrową. - Jesteś nieposłuszna. Kiedy, kurwa, nauczysz się mnie słuchać? - Mówił spokojnym, jedwabistym głosem. - Musisz dostać porządną nauczkę - warknął. - Może w końcu nauczysz się być grzeczną.
Przestała powstrzymywać łzy. Wiedziała mniej więcej, co ją teraz czeka. Za każdym razem chciała umrzeć. Gdyby po prostu skatował ją raz, a porządnie, na śmierć. Byłoby po sprawie. Dostała mocnego kopniaka w żebra. Zgięła się z wrzaskiem w pół. Przyciągnął jej twarz do swojego krocza. Czuła pod policzkiem kształtującą się twardość.
- Wiesz, co masz robić - wysyczał przez zęby, przyciskając mocniej jej twarz do swojego członka.
Niewiele myśląc, ugryzła go w męskość. Zerwała się na równe nogi pod ostrzałem obelg, które wydobywały się z ust ojca. Chwyciła tenisówki i bluzę. Wypadła na dwór. Szybko wciągnęła buty na stopy i zarzuciła bluzę w biegu. Zatrzasnęła furtkę i rzuciła się w prawo w stronę lasu. Od jej domu prowadziła piaszczysta droga, prowadząca... właściwie donikąd. Kończyła się w pewnym momencie w lesie, jakby była urwana w połowie. Widziała w oddali jakąś postać i psa. Zignorowała to. Pędziła, co tchu. Wiatr biczował twarz dziewczyny jej własnymi włosami. Nie zwracała jednak na to uwagi. Po prostu biegła. Nogi powoli zaczynały odmawiać jej posłuszeństwa, mięśnie paliły. Pokonała następne pięćset metrów, zatrzymała się na skraju lasu i padła na kolana. Dyszała ciężko. Krztusiła się łzami. Miała ochotę zwymiotować, ale się powstrzymała. Paliły ją żebra. Myślała, że przyzwyczaiła się do tego bólu, lecz to niemożliwe. Otarła twarz rękawami bluzy. Noc była zimna, a jej okrycie cienkie. Cała drżała. Jej uszu dobiegły kroki i psie sapanie. Gorący oddech owinął jej twarz.
- Cześć piesku - wymamrotała.
- Annabeth? - usłyszała lekko zdyszany, męski głos. Przeniosła się z kolan na tyłek, krzywiąc się. Po jej twarzy wciąż płynęła słona woda. Była zła, że obcy koleś oglądał ją w tym stanie, jednocześnie miała to gdzieś.
- Co jest? Chłopak cię rzucił? - posłał jej ironiczny uśmiech, na co zmierzyła go nienawistnym wzrokiem. Zdenerwował ją jeszcze bardziej. - Problemy w domu?
- Nie twoja sprawa - warknęła przez zaciśnięte zęby.
- Słuchaj, rozumiem, pewnie wolisz, żeby nikt cię nie oglądał w takim stanie, ale... Za późno stało się. Zobaczyłem. Rozmazałaś się w pizdu. Drżysz, jesteś cała zasmarkana. Zgaduję, że potrzebna ci chusteczka, papieros i ciepłe ramię.
- Bez tego ostatniego - burknęła niechętnie.
W ciemności dostrzegła szeroki uśmiech szatyna. Miał idealnie proste zęby. Podał dziewczynie paczkę chusteczek, a potem usiadł obok niej i wyjął z kieszeni papierosy. Poczęstował ją jednym.
- Miętowe, innych nie było - uprzedził.
- Tylko takie palę - mruknęła, zaciągając się.
- No więc? Nie chcesz się pozwierzać? - szturchnął ją ramieniem z rozbawieniem.
- Nie znam cię nawet - prychnęła. Zgasiła papierosa w piachu, a pies Daniela podszedł do dziewczyny z wywalonym jęzorem. Podrapała za uchem dużego, jak na swoją rasę, husky'ego. - Cześć maluszku - wymruczała, nie przerywając pieszczoty.
CZYTASZ
Potwory
FantasyMiała pięć lat, gdy zmarła jej matka. Siedem, gdy zaczął się największy koszmar. Piętnaście, gdy znalazła w lesie czarnego kota. Siedemnaście, gdy spotkała przyjaciela i poznała największe kłamstwo. Ile lat będzie miała, gdy to się zakończy? Opowieś...