- Usiądź mu na nogach - rozkazał Annabeth.
- Co?
- Nie sądzę, że jesteś w stanie utrzymać jego nogi swoimi rękami. Usiądź na nich i staraj się nie haftować.
- No jasne - wdrapała się na stół i opadła na uda chłopaka. Koszulę miał w strzępach, co nie miało znaczenia, bo Arthur i tak ją rozcinał, by dostać się do ran i złamanych miejsc. Cholercia. Daniel miał naprawdę niezłe ciałko. Co prawda pogryzione na barkach i szyi, a na jej gust zbyt umięśnione, ale niezłe. Ojciec chłopaka zajął się najpierw ranami po ukąszeniach. Wyjął z jednego ze słoików, które stały na blacie pod ścianą, kilka zasuszonych kwiatów. I nie tylko...
- Werbena - mruknęła Beth, kojarząc zapach z babcinym ogrodem.
- Na wampiry - wyjaśniła kobieta o kasztanowych włosach. Wokół ust i oczu zebrało się kilka zmarszczek, dodających jej uroku. Annaneth stwierdziła, że jest ładna.
Arthur przycisnął kwiaty do skaleczeń. Daniel gwałtownie wygiął plecy w łuk. Wysunął kły i pazury, oczy lśniły raz na żółto, raz na czerwono. Ryknął. Beth musiała ściskać dłońmi krawędzie stołu i ciągnąć z całych sił, by usadzić nogi chłopaka z powrotem na zimnym metalu. Jego ojciec zaczął łamać i nastawiać mu ręce, aż w końcu zaczęły zrastać się prosto. Młody mężczyzna cały czas się wyrywał, wrzeszczał, wył, miotał. Po skończonym zabiegu, kiedy lekarz pozbył się kwiatów werbeny, rany zaczęły się goić w oczach. Przyłożył mu do czoła mokry ręcznik, na zbicie temperatury. Przykryli go kocem i wyszli z pomieszczenia. Arthur poprowadził Annabeth na zewnątrz, tam zapalili.
- Dziękuję - zagaił po chwili mężczyzna. Nie spodziewała się tego. Z początku nie wiedziała, co powiedzieć.
- Za co niby?
- Za zachowanie zimnej krwi i przybiegnięcie tu, mimo zmorzenia alkoholowego. Gdyby nie to, mój syn byłby już martwy.
- Aha. Rozumiem. W zasadzie byłam mu to winna - wzruszyła ramionami.
- Może i tak - powtórzył jej gest. Wyrzucił peta w piach. - Nie spodziewałem się tego po tobie - dodał po namyśle.
- Jasne - skinęła głową ze śmiechem. - Ma mnie pan za taką, co przed wszystkim ucieka. Bierze mnie pan za tchórza, bo nie chcę mieć nic wspólnego z pana światem. Nie zwraca pan jednak uwagi na to, że mogę mieć wystarczająco dużo na głowie i nie chcę sobie dokładać, bo mnie trzaśnie. Mam dość sporo problemów, a i tak swoim istnieniem dołożyliście mi kolejny. Nie zdążyłam nawet zacząć sobie układać w głowie, a wy zaczęliście mnie napastować kolejnymi informacjami. - Skąd znalazła odwagę i siłę, by to wszystko powiedzieć? Kto wiedziała. Może to alkohol, który nadal penetrował jej organizm, a może wpływ na to miał strach, który odczuła godzinę temu.
- Masz rację - skinął głową. - Nie pomyślałem o tym. Przepraszam - ukłonił się lekko. - Daniel pewnie jutro i w piątek nie pójdzie do szkoły. Mogłabyś zorganizować dla niego notatki?
- Nie wiem, czy sama tam zawitam, ale postaram się.
~*~
Poszła do szkoły tylko przez wzgląd na prośbę Arthura Montgomery. Wstała o szóstej. W pierwszej kolejności wzięła prysznic. Zrobiła mocny makijaż i dobrała ubrania. Czarne, przylegające spodnie i biała koszulka w kaktusy oraz pierwsza lepsza bluza w kolorze jeansów. Wsunęła na stopy ciemnozielone vansy. Weszła do kuchni po drugie śniadanie i butelkę wody. Wzięła jabłko z kosza na owoce i opuściła dom. Przy furtce przywitał ją Mephisto przeciągłym miauknięciem. Podrapała kota pod brodą. W drodze do szkoły zjadła jabłko i spaliła papierosa. Lauren pomachała jej ze schodów, Beth odpowiedziała tym samym po chwili wahania. Przekroczyła próg liceum z narastającą niechęcią. Zaczynała historią. Zastanawiała się, dlaczego nie poszła na drugą lekcję. Zajęła swoje miejsce pod ścianą. Nauczyciel siedział na swoim fotelu. Nie minęły dwie minuty, a pomieszczenie zostało wypełnione przez uczniów. Jakąś minutę później rozbrzmiał dzwonek.
CZYTASZ
Potwory
FantasyMiała pięć lat, gdy zmarła jej matka. Siedem, gdy zaczął się największy koszmar. Piętnaście, gdy znalazła w lesie czarnego kota. Siedemnaście, gdy spotkała przyjaciela i poznała największe kłamstwo. Ile lat będzie miała, gdy to się zakończy? Opowieś...