6

141 21 11
                                    

Pokonywali właśnie próg domu, kiedy ich uszu dobiegł krzyk o cholernie wysokiej częstotliwości. Był bardzo głośny, choć odległy. Takiego dźwięku nie mogła wydać z siebie żadna ludzka istota. Młody mężczyzna i jego ojciec zasłonili uszy. W końcu wibrowanie ustało, równie nagle, jak się rozległo. Spojrzeli na siebie równocześnie i skinęli głowami. Wpadli z domu, jak oparzeni. Biegli szybciej, niż przeciętni ludzie. O wiele szybciej. Pędzili w poszukiwaniu źródła wrzasku.

Krew wyczuli, nim przekroczyli granicę budynku. Na skraju basenu siedziała drobna postać, umazana krwią, nerwowo przesuwała ręką po szyi manekina. Na pierwszy rzut oka, w blasku księżyca, tak właśnie wyglądał ten młody chłopak. Z ust dziewczyny wydobywał się szloch, zmieszany z przekleństwami. Dotknęła białych włosów ręką brudną od ciemnoczerwonej mazi. Przycisnęła dłonie do klatki piersiowej denata, rozpoczęła reanimację. Prawdopodobnie zdawała sobie sprawę, że już na to za późno, lecz nie chciała przyjąć tego do wiadomości.

- Annabeth? - wyszeptał Daniel. Dziewczyna odskoczyła od ciała, prawie wpadła do basenu.

- Ja nie... to nie ja... - powtarzała nerwowo, miała w oczach łzy, skubała wargę zębami.

- Oczywiście kochanie. Spokojnie - powiedział łagodnie Arthur. Podszedł ze stoickim spokojem do trupa, kazał jednocześnie wezwać synowi pogotowie i policję.

- Co wy tu ro-robicie? - jąkała.

- Biegaliśmy niedaleko. Usłyszeliśmy krzyk.

Arthur wiedział, że nie można odratować tego młodzieńca. Był lekarzem, więc mógł to stwierdzić nawet przez sen. Poza tym ilość krwi na kafelkach mówiła sama przez się. W ciągu pięciu minut zjawił się radiowóz i karetka. Przyjechał nawet szeryf, który rzadko opuszczał swe zaciszne biuro. Ale to było coś. Prawdziwa gratka. W tym mieście prawie w ogóle nie dochodziło do włamań i kradzieży, a co dopiero morderstw. To ewidentnie było morderstwo. Uda rozorane do kości, poderżnięte gardło chropowatym narzędziem - można to stwierdzić po wyglądzie rany. Chłopak musiał mieć szybką i prawdopodobnie niezbyt bolesną śmierć. Annabeth była z zbyt wielkim szoku, by przyjrzeć się tym ranom. W końcu znała tego dzieciaka, aż za dobrze. Śledził ją i nękał od lat. Ostatnio nawet próbował czegoś więcej. Martwym chłopcem był Justin Gregory. Jej szkolny prześladowca. Szeryf, jej wujek, przesłuchał ją. Czuł się z tym nieswojo, ale taka dola policjanta. Z trudem sobie przypomniała, jak się tam znalazła. Musiała nawymyślać. Nikt by jej przecież nie uwierzył, gdyby powiedziała, że czuła dziwne przyciąganie.

- Kiedy wróci twój ojciec? - spytał szeryf siostrzenicę.

- We wtorek - wymamrotała.

- Masz gdzie pójść, żeby nie być sama? - zapytał.

- Wiesz, że nie - zmarszczyła brwi.

- Możesz przyjść do nas - wtrącił Arthur. - Mamy miejsce.

- Dziękuję, poradzę sobie.

- Annabeth - wetknął się Daniel. - Mamy miejsce. Nie powinnaś być teraz sama.

- Ja też mam miejsce, powiedziałam, że sobie poradzę - warknęła ze złością. - Czy to już wszystko? - zwróciła się do wujka.

- Tak, wskakuj, odwiozę cię - spojrzał przepraszająco na sąsiadów siostrzenicy.

- Ale... - zaczął nastolatek, lecz nie skończył. Chciał pomóc nowej przyjaciółce, a ona pierwszy raz, odkąd się poznali, tak jawnie go odrzuciła.

~*~

Gdy dotarli do domu, matka, Mia i ciocia Jenny, zaatakowały ich pytaniami, gdzie byli i co to był za dziwny dźwięk. Nie byli w stanie odpowiedzieć na drugie pytanie. W zasadzie nie znaleźli jego źródła. Żaden z nich nie wierzył, że taki wrzask mógł się wydostać z gardła drobnej córki burmistrza. Była człowiekiem.

Potwory Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz