Spotkała Daniela na korytarzu, gdy szła na porannego papierosa. Wzięli po drodze Dumę i wyszli na zewnątrz. Chłopak nie wyrażał jakiś szczególnych emocji. Bawił się z psem, nie zwracał większej uwagi na przyjaciółkę, która siedziała pod budką i kopciła papierosy. Rozmyślała o wszystkim, czego się dowiedziała. W zasadzie to zrodziło tylko więcej pytań. Potrzebowała Damona. On na pewno wiedziałby więcej, na pewno by coś wymyślił.
Z głośnym westchnieniem uderzyła potylicą w metalową konstrukcję. Była cholernie zła. Tęskniła za wampirem, choć wiedziała, że jedną z pierwszych rzeczy, które zrobi, będzie danie mu w twarz lub po prostu nakrzyczenie na niego.
Zimny wiatr targał połami jej grubego swetra. Spięte w kucyk włosy biczowały szyję. Odpaliła kolejnego papierosa. Nie przepadała za zimą, zwłaszcza gdy zaczynały się roztopy. Wszystko było mokre i brudne. Miała wtedy ochotę leżeć jedynie w łóżku i pić herbatę z miodem. Wolnym krokiem zaczęła krążyć wokół budki. Po ponad godzinnym kucaniu musiała rozprostować nogi.
W trakcie któregoś z kolei okrążenia dostrzegła ciemną plamę na tle drzew. Trzy postaci kuśtykały w stronę budki. Dwójka się przewróciła. Beth rzuciła się w ich stronę. Nie miała pojęcia, kim są. Ten odruch był instynktowny. Ból w łydce był okropny. Podejrzewała, że znowu zerwała szwy. Starała się to ignorować dopóty, dopóki nie znalazła się przy przybyszach.
- Jesteś z bazy? - spytał jedyny, który ostał się na nogach. Mierzył w jej stronę drżącą dłonią.
- Tak. Tak. Jestem córką Cornelii - powiedziała głośno. Uniosła ręce, pokazując, że nie jest uzbrojona.
- Pomóż nam - wysapał. Opuścił broń i próbował pomóc jednemu z mężczyzn.
- Daniel! Daniel, pomóż! - krzyknęła w stronę przyjaciela, który niczego nie zauważył. Spojrzał w ich stronę i od razu ruszył biegiem. Odbijał się na dłoniach, niczym pies na przednich łapach. W kilka sekund był obok. Pomógł wstać na wpół przytomnemu agentowi. - Damon - wyszeptała, zarzucając sobie jego rękę na barki. Daniel pomógł iść pozostałej dwójce. Beth zaciskała zęby z całej siły, nie mogła się przewrócić. Wilkołak nie byłby w stanie prowadzić czterech osób. Duma kręcił się w pobliżu.
- Sophia! Zawołajcie Sophię! - wydarł się szatyn. Jedna z kobiet, która właśnie wyszła z jakiegoś pomieszczenia, rzuciła się w stronę schodów. Kilka innych osób pomogło im położyć rannych. Banshee klęczała przy ledwo oddychającym Damonie. Odgarniała z jego czoła czarne kosmyki.
- Krwawisz - usłyszała głos Jordana. Spojrzała na swoją łydkę i machnęła ręką.
- To nic - mruknęła.
Po chwili z wind wypadła Sophia i czterech sanitariuszy, prowadzących nosze. Posłała Beth karcące spojrzenie, lecz najpierw wolała zająć się bardziej rannymi od niej.
- Przyszykujcie krew. Będzie im potrzebna. Damona trzeba pozszywać, a z Tristiana operować. Jordan, zanieś Annabeth do zabiegowego - rozkazała i zniknęła za metalowymi drzwiami windy.
Wampir bez problemu przerzucił sobie jej ciało przez ramię, gdy zaczęła się wyrywać i płakać. Wpadła w histerię, na którą wcześniej nie chciała sobie pozwolić. Bała się o Damona. Od trzech tygodni nie miała pojęcia czy żyje, a teraz wrócił praktycznie nieprzytomny.
Posadził ją na kozetce. Po chwili ktoś wbił igłę w jej ramię. Domyśliła się, że to jakiś środek uspokajający, bo po chwili obraz zaczął się zamazywać, a powieki jakby przybrały na masie.
Obudziło ją ciche stukanie metalu o metal. Powoli rozchyliła powieki, by przyzwyczaić źrenice do białego światła. Leżała na zielonej kozetce okryta kocem. Gdy usiadła, poczuła nieznośny ból głowy.
CZYTASZ
Potwory
FantasyMiała pięć lat, gdy zmarła jej matka. Siedem, gdy zaczął się największy koszmar. Piętnaście, gdy znalazła w lesie czarnego kota. Siedemnaście, gdy spotkała przyjaciela i poznała największe kłamstwo. Ile lat będzie miała, gdy to się zakończy? Opowieś...