25

31 3 0
                                    

Spotkała Daniela na korytarzu, gdy szła na porannego papierosa. Wzięli po drodze Dumę i wyszli na zewnątrz. Chłopak nie wyrażał jakiś szczególnych emocji. Bawił się z psem, nie zwracał większej uwagi na przyjaciółkę, która siedziała pod budką i kopciła papierosy. Rozmyślała o wszystkim, czego się dowiedziała. W zasadzie to zrodziło tylko więcej pytań. Potrzebowała Damona. On na pewno wiedziałby więcej, na pewno by coś wymyślił.

Z głośnym westchnieniem uderzyła potylicą w metalową konstrukcję. Była cholernie zła. Tęskniła za wampirem, choć wiedziała, że jedną z pierwszych rzeczy, które zrobi, będzie danie mu w twarz lub po prostu nakrzyczenie na niego.

Zimny wiatr targał połami jej grubego swetra. Spięte w kucyk włosy biczowały szyję. Odpaliła kolejnego papierosa. Nie przepadała za zimą, zwłaszcza gdy zaczynały się roztopy. Wszystko było mokre i brudne. Miała wtedy ochotę leżeć jedynie w łóżku i pić herbatę z miodem. Wolnym krokiem zaczęła krążyć wokół budki. Po ponad godzinnym kucaniu musiała rozprostować nogi.

W trakcie któregoś z kolei okrążenia dostrzegła ciemną plamę na tle drzew. Trzy postaci kuśtykały w stronę budki. Dwójka się przewróciła. Beth rzuciła się w ich stronę. Nie miała pojęcia, kim są. Ten odruch był instynktowny. Ból w łydce był okropny. Podejrzewała, że znowu zerwała szwy. Starała się to ignorować dopóty, dopóki nie znalazła się przy przybyszach.

- Jesteś z  bazy? - spytał jedyny, który ostał się na nogach. Mierzył w jej stronę drżącą dłonią.

- Tak. Tak. Jestem córką Cornelii - powiedziała głośno. Uniosła ręce, pokazując, że nie jest uzbrojona.

- Pomóż nam - wysapał. Opuścił broń i próbował pomóc jednemu z mężczyzn.

- Daniel! Daniel, pomóż! - krzyknęła w stronę przyjaciela, który niczego nie zauważył. Spojrzał w ich stronę i od razu ruszył biegiem. Odbijał się na dłoniach, niczym pies na przednich łapach. W kilka sekund był obok. Pomógł wstać na wpół przytomnemu agentowi. - Damon - wyszeptała, zarzucając sobie jego rękę na barki. Daniel pomógł iść pozostałej dwójce. Beth zaciskała zęby z całej siły, nie mogła się przewrócić. Wilkołak nie byłby w stanie prowadzić czterech osób. Duma kręcił się w pobliżu.

- Sophia! Zawołajcie Sophię! - wydarł się szatyn. Jedna z kobiet, która właśnie wyszła z jakiegoś pomieszczenia, rzuciła się w stronę schodów. Kilka innych osób pomogło im położyć rannych. Banshee klęczała przy ledwo oddychającym Damonie. Odgarniała z jego czoła czarne kosmyki.

- Krwawisz - usłyszała głos Jordana. Spojrzała na swoją łydkę i machnęła ręką.

- To nic - mruknęła.

Po chwili z wind wypadła Sophia i czterech sanitariuszy, prowadzących nosze. Posłała Beth karcące spojrzenie, lecz najpierw wolała zająć się bardziej rannymi od niej.

- Przyszykujcie krew. Będzie im potrzebna. Damona trzeba pozszywać, a z Tristiana operować. Jordan, zanieś Annabeth do zabiegowego - rozkazała i zniknęła za metalowymi drzwiami windy.

Wampir bez problemu przerzucił sobie jej ciało przez ramię, gdy zaczęła się wyrywać i płakać. Wpadła w histerię, na którą wcześniej nie chciała sobie pozwolić. Bała się o Damona. Od trzech tygodni nie miała pojęcia czy żyje, a teraz wrócił praktycznie nieprzytomny.

Posadził ją na kozetce. Po chwili ktoś wbił igłę w jej ramię. Domyśliła się, że to jakiś środek uspokajający, bo po chwili obraz zaczął się zamazywać, a powieki jakby przybrały na masie.



Obudziło ją ciche stukanie metalu o metal. Powoli rozchyliła powieki, by przyzwyczaić źrenice do białego światła. Leżała na zielonej kozetce okryta kocem. Gdy usiadła, poczuła nieznośny ból głowy.

Potwory Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz